Biegi narciarskie. Justyna Kowalczyk na pełen gaz. "Przypinam narty szczęśliwa"

- Momentami byłam jak ten młody harpagan sprzed dziesięciu lat. Odchorowałam to wszystko fizycznie, ale nieważne. Przypinałam narty szczęśliwa - mówi w wywiadzie dla Sport.pl Justyna Kowalczyk.

Paweł Wilkowicz: Twój powrót do biegów to był bardzo długo znak zapytania. Teraz już można postawić kropkę?

Justyna Kowalczyk: Postaram się. Podejmuję wyzwanie: być znów narciarką na pełen gaz. Nie wiem, czy się uda, ale spróbuję. Sport okazał się wielką pomocą w problemach osobistych. Zwłaszcza systematyczność i obowiązkowość, którą sport wyczynowy ze sobą niesie. Oddawałam przez 15 lat całe moje życie biegom i gdy byłam pogubiona wiosną, to liczyłam, że one mi to wszystko oddadzą. Oddały z nawiązką.

Był taki moment podczas tego powrotu, gdy się zawahałaś? Zastanowiłaś się, czy na pewno dasz radę jeszcze raz oglądać te same miejsca, te same sceny mieć przed oczami. Że może podjęłaś złą decyzję?

- Przez pierwsze dni po wywiadzie o depresji byłam w Ramsau. I tam rzeczywiście pierwsze trzy tygodnie były ciężkie. Trudno mi się było zmobilizować do wysiłku. Krok po kroku: najpierw jeden wysiłek dziennie, potem zaczęłam wprowadzać dwa. Pod koniec obozu udało się już wprowadzić normalny reżim treningowy, ale to ciągle nie były takie poziomy wysiłków jak w czasach, gdy wszystko było w porządku. Dopiero następne zgrupowanie w Otepää pozwoliło mi przypomnieć sobie, że jednak jestem tą Justyną. A głównie pomogli mi w tym ludzie, których w Otepää spotkałam. Od początku czerwca spadła na mnie taka życzliwość świata, środowiska sportowego, że te pierwsze znaki zapytania, a dużo ich było, stopniowo znikały. Ja się nawet brzytwy chwycę, żeby w najgorszych momentach zobaczyć skrawek nadziei. Jak tylko widziałam, że coś się poprawia, to w głowie mi to od razu pęczniało, że się wydawało nawet lepiej niż w rzeczywistości.

Rywalki pisały słowa pocieszenia?

- To raczej wyglądało tak, że gdy się spotykałam z kimś z naszego światka, to kontakty były bardziej wylewne. Nie te zwyczajowe trzy słowa czy jakiś banał, że "przykro nam bardzo". Rozmawialiśmy, spotykaliśmy się częściej niż zwykle. Ale najwięcej wsparcia spływało od zwykłych ludzi. Opowieści, że ktoś postanowił też poprosić o pomoc lekarza, zaczął walczyć.

Otwierasz się teraz bardziej na ludzi?

- Z jednej strony bardziej niż zwykle się schowałam. Ucichłam medialnie. Z drugiej zaś bardziej się otworzyłam na te kontakty, których chciałam. Pewnie więc jedni mnie uważają za bardzo otwartą, a inni za mruka. W moim życiu zrobiło się dużo jaśniej. Pewnie wychodzenie z tego wszystkiego potrwa jeszcze długo. Ale znalazłam sposób, chęć. By móc, by coś sprawiało radość. Zaczynam odbudowywać poczucie własnej wartości. Najpierw przestałam ufać ludziom, a potem zobaczyłam, ile się od ludzi dostaje, gdy się ich poprosi o pomoc. Miałam w sobie barierę proszenia o pomoc. Bo to była wcześniej ostatnia rzecz, jaką można było ode mnie usłyszeć. Wywiad był taką prośbą. I sygnałem, że jestem gotowa walczyć. Nie chcę jeszcze mówić, że wszystko za mną, mądrzejsi ode mnie ostrzegają, że różnie jeszcze może być. Ale poukładałam sobie życie na nowo. Lubię budować, umiem budować. Cieszę się, że mogłam siebie zbudować na nowo.

Pierwsze przypięcie nart po przerwie to był szczególny moment?

- To było w Nowej Zelandii, już po bardzo dobrze przepracowanym obozie w Otepää. Tam w Estonii uwierzyłam. Momentami byłam jak ten młody harpagan sprzed dziesięciu lat. Odchorowałam to wszystko fizycznie, ale nieważne. Przypinałam narty szczęśliwa. Zwłaszcza że pogoda dopisywała i byłam w świetnym towarzystwie, m.in. kanadyjskich paraolimpijczyków. Bałam się pierwszych startów w Nowej Zelandii. Chciałam wygrać. A skoro ta chęć wróciła, to znak, że wracała normalność.

Obrona doktoratu za tobą, najcięższych treningów przed zimą zostało już tylko kilka. Co czujesz?

- Tak to sobie poukładałam, że gdy poczułam, iż to jest moment, by działać, to chciałam mieć zajętą każdą minutę. Całą dobę sobie planowałam, żeby była wypełniona. Przygotowania do doktoratu były wariackie. W stanie, w jakim się znajdowałam, kłopoty z koncentracją są czymś oczywistym. Czytasz mały artykuł w gazecie i nie pamiętasz, o czym był. A potrafiłaś przeczytać w noc kilkusetstronicową książkę i zapamiętać. Trzeba było coś wymyślić. Gdy miałam lepsze momenty, czytałam książkę na głos i nagrywałam, potem to leciało całą noc, na treningach w słuchawkach. Najpierw zwykła wiedza, potem to, co wymagało większego skupienia. Cały czas powtarzałam. Zapisywałam na karteczkach, serwetkach. Hopla można było dostać. Ale się zawzięłam. Żeby jeśli nadejdzie moment kryzysu, być gotowa i od razu czymś głowę zająć. Strasznie byłam dumna z tego systemu. A potem po obronie doktoratu przez moment poczułam pustkę. Hop, skończyło się. Ale wtedy znalazłam sobie inne zajęcia.

I ta druga kariera, naukowa, tak ci się spodobała, że z czasem stanie się pierwszą?

- Karierą to bym tego nie nazwała, ale wciągnęło mnie. Ucząc się do obrony, zaczęłam się zajmować rzeczami, które z samym doktoratem nie miały wiele wspólnego. Jedno pytanie rodziło następne i tak szło.

Nie robiłaś sobie tym razem badań wydolnościowych. Nie chcesz wiedzieć, jak blisko dawnej Justyny jesteś?

- Wolę zaczynać z taką niewiadomą. Gdybym zrobiła badania, czy jeszcze lepiej - sprawdziany, które robiłam w lipcu 2013 r., to pewnie by się okazało, że jestem daleko. A może nawet jestem w... Może nie będę kończyć gdzie. To by mi w niczym nie pomogło. Ta wiedza mogłaby tylko utemperować moje chęci, a tego nie potrzebowałam. Potrzebowałam raczej dodatkowego kopa. Więc czując, że może być źle, nie chciałam wiedzieć, jak bardzo.

Jedna część twojej kariery się po Soczi zamknęła. A teraz? Biegniesz na swoje?

- Tak. To jest ten czas, gdy sport już nie będzie jedyną częścią mojego życia. Zrobiłam na nartach więcej, niż mi się wydawało, że mogłam zrobić. Sport mi pootwierał furtki pozasportowe i chcę z nich skorzystać. Jedną z nich jest pomaganie, właśnie trwa kolejna licytacja na rzecz dzieci chorych na mukowiscydozę, tym razem licytujemy sztabkę złota, którą dostałam po igrzyskach w Soczi [licytacja trwa do 31 października na stronie www.charytatywni.allegro.pl]. Chcę korzystać z tych furtek, nie rezygnując jednak z biegania. Mogę to jeszcze robić na wysokim poziomie, a poza tym to mój wyuczony zawód, sama zdecyduję, kiedy z niego odejdę. Teraz ja dyktuję warunki. I ja będę ponosić konsekwencje swoich czynów.

W przygotowaniach też więcej teraz zależy od ciebie, bo pierwszy raz to ty układałaś ich plan, zgadza się?

- To tak płynnie wyszło. Już wcześniej robiliśmy takie eksperymenty na kilka miesięcy. Ale moje plany i plany trenera to jest naprawdę jedna myśl szkoleniowa. To, co trener ustalał przez lata, uważam za jedyną drogę dla mojego organizmu. Możemy się różnić w szczegółach. Ale co do zasad nie.

Czego będziesz od siebie wymagała tej zimy?

- Często muszę mówić to, co byście chcieli usłyszeć. Pytanie o cele, to mówię o medalach, przecież nie powiem, że chciałam sobie pobiegać na nartkach. Są takie punkty w nadchodzącym sezonie, na które się powinnam zmobilizować na 150 proc. Ale jestem pewna, że ewentualne porażki nie będą na mnie działały ani tak destrukcyjnie, ani mobilizująco jak kiedyś. Wracam szukać szczęścia w dobrych wynikach.

Zostało już tylko kilka dni do końca przygotowań, potem jeszcze treningi na śniegu w Muonio. I pod koniec listopada początek sezonu w Kuusamo.

- I akurat z Kuusamo mi się tym razem niespecjalnie dobrze składa, bo podczas sezonu zapewne wrócę do swojego poziomu w stylu klasycznym, ale to jeszcze potrwa. Mogę nie zdążyć do Kuusamo. Bo rzucając się na obciążenia treningowe, strasznie się zmęczyłam. I żeby to zniwelować, potrzebuję paru tygodni na śniegu. Zobaczymy. Zobaczymy też, czy baza jest wystarczająca na Tour de Ski. A potem MŚ w niezbyt może lubianym przeze mnie Falun, ale usłyszałam, że trasy będą całkiem w porządku. Zwłaszcza do sprintu. Niebezpieczne zjazdy poprawili, można powalczyć. Ostatnio mi się w Falun wygrywać nie udawało, ale to nie jest przecież jakieś miejsce przeklęte.

Charlotte Kalla i Marit Bjorgen zapowiadają, że w sprincie na MŚ nie wystartują.

- Taktycznie to jest bardzo mądre, bo dla nich najważniejszy jest bieg na 10 km stylem dowolnym, a jest blisko sprintu, lepiej odpocząć. Na 30 km się spotkamy. Mam nadzieję, że będę walczyć jak do tej pory. A poza tym będę jeździć we wszystkie miejsca Pucharu Świata. Popatrzyłam w kalendarz i nie mam gdzie odpuścić. Niby Rybińsk bym mogła. Ale chcę mieć urodziny w Rosji. Cieszę się na zimę. To będzie zima pełnej radości z nart. Takiej od kilku lat nie miałam. f

Justna Kowalczyk w Sport.pl Ekstra: Palce dygoczą, aby znów pisać

Justyna Kowalczyk co tydzień będzie pisać felietony w poniedziałkowym magazynie "Wyborczej" "Sport.pl Ekstra". - Nie mogłam się już doczekać, aż znów zacznę pisać. Palce dygoczą. Chcę się bardziej dzielić swoją wiedzą o sporcie. Na luzie, ale przemycając coś dla tych wszystkich naszych amatorów wytrzymałościowców. Biegaczy, kolarzy. Tych, którzy chcą przekraczać swoje granice. Chcę im pomóc. A wszystkim poopowiadać trochę, jak wygląda życie wyczynowego sportowca - mówi nowa felietonistka "Gazety Wyborczej" i "Sport.pl Ekstra".

Zagłosuj na aplikację Sport.pl LIVE!

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA