Sven Hannawald: Czapki z głów przed Adamem. Mogę go tylko podziwiać i serdecznie mu gratulować. Osiągnął wspaniałą formę, ma niespożyte siły.
- Bez walki? Ależ ja ciężko walczę na progu i w powietrzu o każdy metr! Jeszcze w piątek ta walka dawała rezultat. Dałem z siebie wszystko - starczyło na trzecie miejsce. Miałem nadzieję, że w sobotę pójdzie lepiej. Ale po prostu nie mam już sił. Ten sezon trwa dla mnie za długo. Dają mi się we znaki kontuzja i operacja w lecie, przez które zbyt późno zacząłem treningi. Skakanie przestaje mnie cieszyć, a w tych warunkach walka staje się jeszcze trudniejsza, jeśli nie niemożliwa. Nie jestem maszyną, jestem tylko człowiekiem. Mam swoje słabości i granicę wytrzymałości.
- Absolutnie nie. Kiedy sezon się zaczynał, a ja wciąż nie mogłem dojść do siebie po operacji, nawet nie marzyłem, że uda mi się wygrać sześć konkursów Pucharu Świata, albo że zajmę drugie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni. Jestem więc zaskoczony swoją dobrą postawą. To, że przed ostatnimi zawodami sezonu wciąż liczę się w walce o Puchar Świata jako jeden z dwóch zawodników, też ma dla mnie znaczenie. Przeżywałem w tym sezonie wielkie, niezapomniane chwile. Na przykład w Zakopanem. Miałem kilka wspaniałych momentów, wygraną w Willingen czy pierwszym konkursie Czterech Skoczni w Oberstdorfie. Ale to, co się stało w Zakopanem, było najwspanialszym doznaniem. Dobrze wiecie, że jechałem tam z duszą na ramieniu, po gwizdach i buczeniu w poprzednim roku. Tymczasem polscy kibice potraktowali mnie po królewsku, tak jak traktują Małysza. Fetowali zresztą rewelacyjnie wszystkich zawodników. To, co się działo pod Wielką Krokwią, to był jeden wielki spektakl. Czy ktoś, komu dane było przeżyć coś takiego, może mówić o rozczarowaniu sezonem?
- Kiedy jestem w wielkiej formie, rzeczywiście funkcjonuję trochę jak maszyna, powtarzam pewne czynności mechanicznie, a jeśli wykonuję je perfekcyjnie, kończy się to sukcesem. Niestety, nie mogę się zaprogramować, żeby działo się tak przez cały sezon. Kiedy nie mam sił, kiedy coś zaczyna iść źle, cały mechanizm przestaje funkcjonować i zaczynam popełniać błędy. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że jak maszyna skacze teraz Adam. Staje na górze, patrzy, ile który z nas skoczył, nastawia sobie program, żeby polecieć te parę metrów dalej i wygrać. Ale on też wie, że to nieprawda. Nie jesteśmy maszynami.
- Nie, to za duże słowo. My, skoczkowie, musimy nauczyć się żyć z tym, że co i rusz któryś łapie formę nieosiągalną dla innych. Znam smak tej euforii, którą teraz czuje Adam, a on zna tę gorycz, którą teraz czuję ja.
- Już powiedziałem żartem, że jeśli Adam odpuści sobie oba konkursy, to tak. Ale oczywiście nie składam broni, jadę do Planicy i spróbuje tam walczyć. Choćby człowiek nie wiem jak był zmęczony, wiadomo że na ostatnie zawody sezonu jeszcze zmobilizuje siły, wykrzesa ostatnią energię. Lubię latać, to wiadomo. Ale choćbym nie wiem jak dobrze tam wypadł, wątpliwe, czy to wystarczy przy tej formie Adama.
- Nooo... chyba tak. Oczywiście, ja mogę powtarzać, że "wszystko może się zdarzyć", ale muszę realnie oceniać swoją formę i jego. Małysz jest obecnie klasą dla siebie. Nie chcę się bawić w spekulowanie, ile mam procent szans na zwycięstwo, tym bardziej że zawsze miałem fatalne oceny z matematyki. Po prostu postaram się oddać w Planicy jak najlepsze skoki i zobaczymy, co dalej.
- Myślę, że te osiągnięcia są nieporównywalne. Adam pracował na swoje przez cały sezon, przez całe trzy sezony, ja potrafiłem tak się zmobilizować, żeby oddać osiem najlepszych skoków w ciągu dwóch tygodni. Myślę jednak, że Adam bez względu na to, co się stanie w Planicy, i tak ma już swoje miejsce w historii.