Najlepszy skoczek świata ostatnich dwóch lat rozluźniony, spokojny, z charakterystycznym kolczykiem w uchu i czapce naciągniętej na czubek głowy, z odkrytymi uszami szedł z hotelu do oddalonego o 100 m biura prasowego na konferencję prasową. W holu wolontariuszka sprawdzająca akredytacje popatrzyła na Małysza i powiedziała, bezradnie rozkładając ręce i z uśmiechem na twarzy: - Przykro mi, pan nie ma wstępu do biura prasowego. Na pana plakietce nie ma cyferki 9...
Małysz uśmiechnął się od ucha do ucha: - Dziękuję, dziękuję. Wracam na obiad - powiedział żartem i zrobił gest, jakby chciał rzucić się pani w ramiona i podziękować za niespodziewany ratunek. Polski skoczek zdecydowanie bardziej niż rozmawiać z dziennikarzami, woli skakać na nartach i unika jak ognia konferencji prasowych, wywiadów, reportaży ze swoim udziałem. Szybko jednak, razem ze Svenem Hannawaldem i Finem Matti Hautamaekim, zeszli na dół i - trzej najlepsi zawodnicy Pucharu Świata - odpowiadali na pytania. Po konferencji Małysz - zdobywca Pucharu Świata w ostatnich dwóch latach, dwukrotny medalista olimpijski z Salt Lake City, mistrz i wicemistrz świata z Lahti - odpowiadał na pytania polskich dziennikarzy.
Adam Małysz: Świetnie, choć mogło być lepiej. Przeszkodziła w tym przeciążeniowa kontuzja prawego kolana - powodem urazu rzepki były za dalekie skoki w poprzednim sezonie. Nie ma już po tym żadnego śladu, o bólu zapomniałem. Mam różne drobne dolegliwości, ale do tego musi się przyzwyczaić każdy sportowiec. Nawet jest taka anegdota, że jak nic cię nie boli, to znaczy, że nie żyjesz.
- W moim przypadku trudno się z tym zgodzić z powodu tej kontuzji. Czasem mam wrażenie, jakby przez nią czegoś brakowało. A z drugiej strony czuję się przemęczony. Nie miałem odpowiednio długiej przerwy po ubiegłorocznym sezonie zimowym.
- Nie wiem. Problemy przeciążeniowe nie pojawiają się od razu. Narastają. Każdy z nas chce wygrywać, walczy o triumfy. Tymczasem nie ma zwycięstw bez dalekich skoków. A daleki skok łączy się z ogromnym obciążeniem. Wtedy ląduje się, jakby spadało z trzech-czterech metrów. Ja tak miałem w Willingen kilkanaście miesięcy temu, kiedy skoczyłem aż 151,5 m. Bolało mnie wtedy wszystko: mięśnie brzucha, miałem zakwasy nóg. Ale to cena, jaką płacimy za walkę na całego. Co FIS może zrobić? Nie wiem, my chcemy wygrywać.
- Czym mam się przejmować? Swoje zrobiłem, przygotowałem się najlepiej, jak potrafię. Przecież mamy za sobą nawet tak specjalistyczne treningi, jak te w tunelu aerodynamicznym.
Czekam na ten pierwszy start ze spokojem. Teraz najbardziej ciekawi mnie, co zrobią inni...
Fizycznie czuję się dobrze. Nie skakałem źle w Szczyrbskim Plesie, nawet w miarę dobrze. Ale to jeszcze nie to, na co mnie stać. Na pewno ostatni trening był bardzo dobry i z tego się cieszę.
Czasem myślę, że może ta kontuzja - choć pokrzyżowała trochę plany szkoleniowe - to jednak wyjdzie mi na dobre. Może to był odruch obronny organizmu przemęczonego ostatnim rokiem, ciągłymi startami? A przecież teraz czeka mnie czterdzieści kolejnych konkursów, niesamowitych obciążeń, stresów. Dzięki temu odpoczynkowi nabrałem jeszcze większej chęci do skakania.
- Za szybko. Przerwa letnia, kontuzja, znowu przerwa i już trzeba było jechać i skakać na śniegu. Wolałbym jeszcze spokojnie potrenować kilkanaście dni, ale skoro nie ma takiej możliwości, to będę skakał najlepiej i najdalej, jak umiem.
- Mistrzostwa świata, Turniej Czterech Skoczni, Puchar Świata - w tej kolejności... Będę walczył o wszystko, a co z tego wyniknie? Nie wiem. Nade wszystko jednak chcę dobrze i daleko skakać. Na tym przede wszystkim koncentrowałem się w ostatnich dwóch latach i wyszło mi to na dobre. Teraz chcę zrobić tak samo.
Oczekiwania mam duże. Tak, jak i kibice. Wszyscy czekają, co będzie - czy powalczę o ten trzeci Puchar Świata, czy nie... A ja myślę o dobrych skokach, że znowu będzie się udawało, jak wcześniej. Zawsze powtarzam: najpierw trzeba czegoś dokonać, żeby później o tym opowiadać. Ale zamierzam potwierdzić, że człowiek jest w stanie utrzymać się na szczycie dłużej niż przez dwa lata. Zastanawiałem się, dlaczego do tej pory nikomu nie udawało się wygrać trzykrotnie pod rząd Pucharu Świata i doszedłem do wniosku, że to bardzo obciążające zadanie i mało kto jest je w stanie wytrzymać. Zawodnicy wysiadali psychicznie i fizycznie.
- Na pewno mam tego trochę dość. To dodatkowe obciążenie dla mnie, ale nie mogę przecież wyjechać na bezludną wyspę. Muszę się bronić przed nadmiarem kontaktów z mediami. Nikt do końca nie nauczy się radzić sobie z popularnością. To trudne zadanie. Wiele zależy od humoru, w jakim jestem danego dnia.
- Skakałem tu zaledwie kilka razy. Jest nowoczesna i można daleko skoczyć. Ze swoich skoków treningowych tutaj jestem zadowolony. Ja wiem, na co stać mnie, zobaczymy, co pokażą rywale.
- Temperatura mi nie przeszkadza. Na górę wjadę windą, tam jest ocieplane pomieszczenie. Najgorzej będzie wyjść w ostatniej chwili przed skokiem, zapiąć narty i jechać, bo wtedy organizm się wychładza najszybciej i najbardziej. Ale ja tam mrozu się nie boję. Pamiętam, że na MŚ w Lahti oprócz niskiej temperatury było wilgotno. Tu, na szczęście, jest suche powietrze. To nie przeszkadza. Dla skoczka największym rywalem jest nie mróz, ale wiatr...
- Chciałbym, żeby teraz sytuacja się powtórzyła. Nie jestem gorzej przygotowany niż wtedy, głód skakania i wygrywania jest ogromny. Wypalony nie jestem. Motywacja u mnie jest zawsze, a tym, co pytają o to, odpowiadam: to tak, jakby spytać Roberta Korzeniowskiego, który po zdobyciu jednego złotego medalu olimpijskiego osiągnął dwa następne, jak chce mu się jeszcze chodzić.
- Każdy. Naprawdę. Czeka nas tyle konkursów, że chyba na wszystkich, nawet tych najlepszych, przyjdzie kiedyś słabszy moment. Bo takie obciążenia trudno jest wytrzymać. I wtedy może wyskoczyć ktoś z drugiego szeregu. Na pewno rywalizacja będzie zacięta, emocjonująca...
- Przykro mi, że ma takie problemy, że miał operację kolana. Ale jednego rywala do wygrywania, przynajmniej na początku, jest mniej.
- Na elanach, jak zawsze. Przed zgrupowaniem w szwedzkim Gallivare dostałem dwie pary nowych nart. W Szwecji, podczas treningu, jedna z nart złamała się. Tu, w Finlandii, skakał będę na tych nowych, szybszych, z czterema rowkami na spodzie. Stare miały siedem rowków. Te nowe mi bardzo odpowiadają, są dopasowane do mojej sylwetki, dobrze mi się na nich jedzie. Różnice w prędkości na progu między mną a innymi skoczkami nie są już tak znaczne, jak kiedyś.
- Nic o tym nie wiem... Ale może wykombinują coś nowego, skoro Rossignol, na których skaczą m.in. Niemcy, i Fischer mają nowe modele. Może Elan przygotuje narty z pęcherzykami powietrza i metalowymi płytkami w środku? Nie wiem.
- Tak. To była moja inicjatywa. Sam o to poprosiłem trenera. Uznałem, że to mi pomoże, że lepiej się przygotuję, poczuję śnieg, narty... I mam nadzieję, że forma przyszła.
- Nie. Odwrotnie, przytyłem, ale tylko o kilogram.
- Dom jak dom. Normalny. Czasem słyszę z zatrzymujących się obok samochodów: "Ty, zobacz, miała być jakaś willa, a jest zwykły domek" (śmiech). Powierzchnia mieszkalna wynosi około 160 m kw., basenu nie ma i nie będzie. Jest za to mostek i potok, w którym - jak się wpuści - będą i ryby. Chcemy zrobić ogród, ale na razie to jest dzika łąka, wymaga sporo pracy.
- Będę walczył, bardzo tego chcę. I sam jestem ciekaw, jak będzie. Wszystkim, którzy o tym myślą, odpowiadam: zaczekajmy do końca sezonu.