Biegi narciarskie. Justyna i sto par nart-terrorystek

- Byliśmy zbyt pewni siebie. Medale, puchary... A tu trzeba się skoncentrować na bieganiu - mówiła Justyna Kowalczyk, gdy trzeci raz w życiu zeszła z trasy. W Soczi starczyło jej sił na niecałe sześć kilometrów.

- Trzeci raz w życiu zeszłam z trasy. To boli, bo to najbardziej sportowe przyznanie się do bezradności. Zawiodłam - mówiła w TVP. - Źle wybrałam narty. Moi serwismeni nie mają z tym nic wspólnego, proszę ich nie obwiniać. Dali mi do wyboru dwie pary, posmarowane i nieposmarowane. Wybrałam te drugie, odwrotnie niż dwa tygodnie temu w La Cluzas. Był to zły wybór. Po pierwszych stu krokach wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Próbowałam wychodzić na prowadzenie, użyć siły, ale nic z tego. Tylko przeszkadzałam innym dziewczynom. Jak zaczynały się zjazdy, to one - z tyłu - musiały mnie popychać.

- Opadły mi ręce, nie jestem w stanie nic sensownego wymyślić. Nartki właśnie poczuły się bardzo, bardzo zazdrosne. A jak nartka jest zazdrosna, to potem jechać nie chce. Wlokę za sobą 100 par terrorystek... - napisała na blogu. A potem w TVP powiedziała: - Co by było na dobrych nartach? Na pewno dobiegłabym do mety. Nie wiem, czy moja obecna forma pozwoliłaby wygrać, nie mam pojęcia. Ale na pewno bym nie odpuściła. Byłam na tyle zmęczona, że wiedziałam: części łyżwowej, z tymi wielkimi podbiegami, po prostu nie przebiegnę. Nie ma szans.

Rok temu w styczniu Polka cieszyła się w estońskiej Otepää z pierwszego w życiu podwójnego zwycięstwa w PŚ. Tam wygrała biegi w sobotę i niedzielę. Teraz z przedolimpijskiej próby w Soczi wyjeżdża bez jednego choćby punktu. W piątek w sprincie techniką dowolną Kowalczyk przepadła w eliminacjach, był to najgorszy wynik od ponad sześciu lat. W sobotę zeszła z trasy niecałe 2 km przed końcem pętli stylem klasycznym. Przed nią była zmiana nart i drugi etap wyścigu - 7,5 km techniką dowolną.

- Wyjeżdżam z Soczi z zerem. Nieźle - mówiła z przekąsem Kowalczyk.

W jej karierze tylko raz zdarzyło się, by w jednym miejscu rozgrywania zawodów Pucharu Świata dwukrotnie nie zdobyła choćby punktu PŚ. W listopadzie 2003 roku, a więc na początku przygody z biegówkami, w Kuusamo Polka była 33. na 10 km klasykiem i 41. w biegu łączonym. Od tamtej pory nie było dwóch kolejnych biegów PŚ, które skończyłaby poza czołową trzydziestką. To pokazuje miarę klęski w Soczi.

- W życiu bym nie przypuszczała, że tak to się skończy. Czuję się źle, bo w piątek przebiegłam 1200 metrów eliminacji, w sobotę prawie sześć kilometrów i tyle. Bez biegania w zawodach czuję się bardzo niekomfortowo. Dostałam po d... i na pewno wyciągnę wnioski. To mogę obiecać. Szczerze? Przyda się nam ten zimny prysznic. Mnie, serwismenom, całemu zespołowi. Byliśmy zbyt pewni siebie. Za pewni. Medale, puchary... A tu trzeba się skoncentrować na bieganiu - mówiła Kowalczyk w rozmowie z TVP. - Gdybym mogła cofnąć czas, i tak bym do Soczi przyjechała. Nawet zakładając, że znów zajmę tu 43. miejsce, a biegu łączonego nie ukończę. Poznałam trasy, poznałam zakręty, wszystkie pułapki. Moi serwismeni przekonali się, jak zdradliwy jest tu śnieg. Śmiałam się trochę, kiedy Rosjanie mówili, że na tych olimpijskich trasach na dużej wysokości nie można przeszarżować ani odrobinę, bo natychmiast odcina prąd. Mieli sto procent racji.

Polka ostatni raz zeszła z trasy w marcu 2008 roku w Oslo w biegu na 30 km stylem dowolnym. Była chora, pomyliła trasę i zabłądziła. Nie ukończyła także biegu na 30 km łyżwą podczas MŚ w 2007 roku w Sapporo - również z powodu silnego przeziębienia. W Igrzyskach Olimpijskich w Turynie, z powodu stresu i nadmiaru emocji, straciła przytomność w biegu na 10 km klasykiem, ale kilka dni później zdobyła brązowy medal na 30 km. Teraz można mówić o serii niefortunnych zdarzeń. Występ w Soczi jest trzecim z kolei nieudanym biegiem Kowalczyk - dwa tygodnie temu w La Clusaz z powodu źle posmarowanych nart przybiegła na metę tylko trzecia - za Norweżkami Marit Bjoergen i Therese Johaug, które do Rosji nie pojechały, bo wybrały trening jako przygotowania do MŚ, a nie start w PŚ - robią tak za każdym razem, gdy mają przed sobą wielki cel, wielkie zawody.

Kowalczyk też przez dwa tygodnie trenowała, a raczej harowała jak wół. Po nieudanym starcie we Francji pojechała do Włoch, była na nartach trzy razy dziennie. - Jestem zmęczona ciężkimi treningami w Livigno, ale nie będę się tym tłumaczyła, bo złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy - powiedziała.

Polka poznała trasy na Krasnej Polanie, na której za rok będzie się toczyć walka o olimpijskie medale.

- Pętla 3,75 km do stylu łyżwowego jest jedną z cięższych, jakie w życiu widziałam - opisywała na blogu. - Dodatkowo jej układ, czyli zjazdy na początku i długi kilometrowy podbieg tuż przed finiszem potęgują to odczucie. Spróbuję to wykorzystać. Sprint pozostawię sprinterkom, bo to dla nich trasa. No i klasyk. Drugi biegun, niestety. Trasa jest mało wymagająca wydolnościowo. Dużo zakrętów, hopka goni hopkę. Ważne, że wiem, na czym stoję, i mam cały rok na pracę. Trzeba również pamiętać o wysokości 1500 m n.p.m. i bliskości morza. Wszyscy, którzy tu startowali, mówią, że jest okrutnie ciężko. Niektórym odcina prąd w najmniej oczekiwanym momencie.

Polce odcięło w sobotę. Najbliższe dni Kowalczyk znowu spędzi na treningach w Livigno, potem wystartuje w PŚ w Davos, gdzie spotka się ze wszystkimi rywalkami. Za niespełna trzy tygodnie w Val di Fiemme, gdzie 21 lutego pierwszy start o medale MŚ - sprint techniką klasyczną. Zaskakujące odcięcie prądu jest wykluczone, bo Kowalczyk zna tam każdy metr.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.