- U nas ewangielików, też jest pasterka. Nazywa się tylko inaczej - jutrznia - i zaczyna się o piątej rano. Generalnie różnice między naszymi odmianami wiary są tak minimalne, że w ogóle nie ma z tym problemów. Bóg jest jeden. To jest najważniejsze - wyznaje Małysz.
Najlepszy polski skoczek dodaje także, że nie ma w kościele większych problemów z wiernymi, którzy bardziej skupiają się na nim, niż na nabożeństwie: - Chodzimy z żoną do takiego małego kościółka. Tam prawie wszyscy nas znają.
- A nawet jeśli nie, to w kościele w Polsce ludzie wciąż potrafią się zachować. Czasami dzieciaki podchodzą, ale zaraz reagują rodzice. A po mszy, jak ktoś podejdzie, złoży życzenia, powie: wesołych świąt, to jest przyjemnie - kończy Małysz.
"Nie robimy tragedii z wyników Małysza" - mówi Lepistoe ?