Łzy radości lub smutku po ogłoszeniu sędziowskich ocen nie są w łyżwiarstwie figurowym nowością, ale "New York Times" zauważa, jak ważną częścią przekazu telewizyjnego stało się relacjonowanie tych momentów podczas igrzysk w Vancouver. "NBC, która transmituje olimpiadę, czeka na te chwile. Nie ma wątpliwości, że pokazywanie emocji sportowców z bliska ma wpływ na wskaźniki oglądalności" - pisze gazeta.
Łyżwiarze po swoim programie schodzą z lodowiska i zajmują miejsca przed kamerami w tzw strefie całusa i łez - nazwa obowiązuje od lat, choć miejsce, które znamy w obecnym kształcie, ewoluowało przez lata - od prostej ławeczki w 1984 roku w Sarajewie, do wygodnych kanap i foteli przed milionami telewidzów.
W strefie całusa i łez sportowcy czekają na werdykt sędziowski i sumę punktów za swój program, czekają też na wyniki rywali. Machają do kibiców, przesyłają całusy, rzucają się w ramiona trenerom, płaczą. Tak jak np. Evan Lysacek, który zdobył złoto kosztem startującego po nim Jewgienija Pluszczenki i odebrał ten sukces bardzo emocjonalnie.
- Dla łyżwiarzy to kilka minut tortur, dla nas bardzo dobry czas - przyznaje David Michaels, jeden z producentów NBC. - To teraz bardzo ważna część relacji - dodaje.
Michaels mówi, że choć obowiązek zaprojektowania strefy całusa i łez należał do organizatorów igrzysk, to NBC w znacznym stopniu wpłynęła na ich plany. Zmieniono oświetlenie miejsca, dzięki któremu relacja ze strefy miała mniej przypominać tradycyjną transmisję telewizyjną, wprowadzono kamerę na wysięgniku, która filmowała emocje zawodników z góry.
- Jeśli doda się czas relacji, w którym pokazywane są radość lub łzy, to okazuje się, że w porównaniu z jazdą na lodzie, całusów i płaczu jest całkiem dużo - przyznaje Doug Wilson, który od 40 lat produkuje transmisje z lodowisk dla NBC.
Rosyjscy łyżwiarze bliscy klęski na lodzie