Afera w PZT. Ponad połowa zarządu podała się do dymisji po degradacji Polski. Bierność prezesa

Ponad połowa zarządu Polskiego Związku Tenisowego podała się niedawno do dymisji w proteście przeciw działaniom prezesa Mirosława Skrzypczyńskiego. Chodzi m.in. o zadziwiającą bierność wobec degradacji Polski w Pucharze Davisa, ale lista zarzutów jest dłuższa.

Do dymisji doszło 26 października podczas zjazdu Polskiego Związku Tenisowego. Działacze ustąpili, bo nie byli już w stanie współpracować z prezesem Mirosławem Skrzypczyńskim. Zarzucają mu działanie na szkodę związku, a jeden z głównych zarzutów dotyczy braku obrony polskich interesów w Pucharze Davisa, czyli drużynowych mistrzostwach świata. Przypomnijmy: reprezentanci Polski wywalczyli w 2018 roku awans do Grupy I Strefy Euro-Afrykańskiej. Wywalczyli go na korcie. A potem przy zielonym stoliku zostali zdegradowani do Grupy III Strefy Euro-Afrykańskiej. Wszystko z powodu zmian organizacyjnych w Pucharze Davisa.

Hubert Hurkacz porównywany do legendy tenisa. "To może być jego znak rozpoznawczy"

Zobacz wideo

Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF) postanowiła razem z firmą piłkarza Barcelony Gerarda Pique zreformować rozgrywki Pucharu Davisa. Ustalono, że w listopadzie odbędzie się w Madrycie turniej finałowy, w którym weźmie udział 18 zespołów. Pozostałe ekipy będą zaś rywalizować na szczeblach kontynentalnych. Drużyny podzielono na szczeble od nowa, biorąc pod uwagę jedynie miejsce w rankingu narodów, a nie zwracając uwagi na ich ostatnie wyniki. Polscy tenisiści ucierpieli na tych zmianach najbardziej. Sami sobie wywalczyli Grupę I, ale ranking skazał ich na Grupę III.

W rankingu Polska była dopiero na 69. miejscu, ale nie z powodów sportowych. To efekt kary, jaką nałożyła ITF w 2016 roku za to, że Polska jako gospodarz meczu z Argentyńczykami w Gdańsku położyła w Ergo Arenie nieprzepisową nawierzchnię. PZT został ukarany grzywną oraz utratą aż 2000 punktów do rankingu. Kara ta wciąż jest brana pod uwagę przy ustalaniu klasyfikacji narodów. Ówczesne władze PZT (Mirosław Skrzypczyński jest prezesem od 2017 roku) odwoływały się od decyzji ITF. Ale poprosiły tylko o zmniejszenie kary finansowej. O utraconych punktach w odwołaniu zapomniały.

Kancelaria wynajęta przez PZT uważa, że Polacy nie awansowali. Choć dostali medale za awans

Po tym, jak polscy tenisiści 16 września 2018 roku zapewnili sobie na korcie awans do Grupy I, Międzynarodowa Federacja Tenisowa wysłała nawet do PZT medale, upamiętniające ten sukces. A potem jakby nigdy nic zdegradowała polską reprezentację. - Nie może być tak, że zmieniane są warunki rywalizacji w czasie gry, a tak się stało. W trakcie sezonu zmieniono zasady i drużyna, która na korcie awansowała do Grupy I, została przesunięta do Grupy III - mówi Tomasz Wolfke, komentator tenisa, który do 26 października był jednym z członków zarządu PZT. Jednym z tych, którzy chcieli walczyć o cofnięcie decyzji ITF. Ale cały czas odbijali się od ściany, bo PZT był w tej sprawie zadziwiająco nieudolny. Razem z Wolfke z pracy w zarządzie zrezygnowali: Jarosław Kowalewski, Mikołaj Franas, Sławomir Kimaszewski i Victor Archutowski.

Zdaniem Wolfkego, Skrzypczyński był początkowo mocno zainteresowany obroną interesów polskich tenisistów. - Przekonywał nawet, że zna Thomasa Bacha [przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego - przyp. red.] i napisze do niego, by usunąć tenis z programu igrzysk olimpijskich w Tokio - mówi Wolfke. W imieniu związku sprawą zajęła się wrocławska kancelaria Wojtyżak Michalska, z którą PZT stale współpracuje.

Ale gdy szef wyszkolenia PZT Rafał Chrzanowski poprosił o wypłacenie należnej mu premii za awans naszej drużyny do Grupy I, usłyszał odmowę, a prezes Skrzypczyński powołał się na opinię prawną wspomnianej kancelarii Wojtyżak Michalska. - Ta wskazała, że nie ma żadnego dowodu, iż awansowaliśmy i w tej sytuacji premia Chrzanowskiemu się nie należy - mówi Wolfke.

Nie ma dowodu, choć są medale za awans od ITF? - Uznaliśmy, że musimy rozwiązać umowę. Jak moglibyśmy powierzyć obronę naszych interesów w sporze z ITF kancelarii, która sama nie jest pewna czy mamy rację? - pyta Wolfke. Sześć dni po wspomnianej opinii prawnej zarząd postanowił, że należy rozwiązać umowę z kancelarią z Wrocławia. Ale jak się miało niedługo okazać, rozwiązanie umowy wcale nie oznaczało końca współpracy.

Współpraca z nową kancelarią i odwołanie do CAS

W grudniu zarząd PZT podpisał umowę z renomowaną warszawską kancelarią Domański, Zakrzewski, Palinka (DZP). Następnym krokiem był arbitraż przed trybunałem ITF. Zapadło w nim jednak orzeczenie negatywne dla polskiej strony. Trybunał wskazał m.in., że co prawda Polska uzyskała awans do Grupy I, jednak nastąpiło to na podstawie reguł obowiązujących w 2018 roku, a w tym sezonie są już nowe zasady.  Dlatego 6 lutego zarząd PZT podjął uchwałę o odwołaniu do najwyższego sądu sportowego, czyli Trybunału Arbitrażowego w Lozannie (CAS) oraz powierzeniu reprezentowania interesów związku kancelarii DZP. Za uchwałą głosował także prezes Skrzypczyński.

Prezes PZT nie chce zapłacić wadium do CAS?

4 kwietnia CAS ustalił koszty postępowania w wysokości 42 tys. franków szwajcarskich, do opłacenia po połowie przez PZT i ITF. Pierwotny termin na wpłacenie wadium minął 25 kwietnia.

I tutaj nastąpiło kolejne z serii dziwnych zdarzeń, bo okazało się, że - jak przekonuje nasz rozmówca - prezes PZT po prostu nie chciał tego wadium zapłacić. Księgowa związku miała członkom zarządu odpowiedzialnym za wpłatę wadium odmówić wykonania przelewu i zablokować im dostęp do związkowego konta. - Prezes najpierw zagłosował za uchwałą, by kancelaria zajęła się naszą sprawą w Lozannie, a dwa miesiące później stwierdził, że nie wiedział, iż będzie to tak dużo kosztować. I zmienił zdanie, nie zapłaci - twierdzi Wolfke. I dodaje: Obowiązkiem PZT jest bronić interesów tenisowej reprezentacji Polski. To tak, jakby Zbigniew Boniek powiedział, że nie ma pieniędzy na walkę o prawa drużyny narodowej, która została zdegradowana w Lidze Narodów ze względu na zmianę przepisów.

- W lutym podjęliśmy uchwałę, by skierować sprawę do CAS-u. Równocześnie powiedziałem wtedy członkom zarządu, że zanim zdecydujemy się ostatecznie na postępowanie, proszę o przedstawienie kosztów tego procesu oraz o podanie źródeł finansowania. Tego byli już członkowie zarządu nie uczynili. Nie pozyskali dla związku nawet jednego banana. Z jakich pieniędzy miałem angażować się w spór przed CAS? Któremu zawodnikowi zabrać fundusze? Związek to nie studnia bez dna, tym bardziej gdy nie ma gwarancji, że sprawę uda się wygrać Jesteśmy jako PZT związkiem sportowym, a nie przedsiębiorstwem. Mamy do dyspozycji głównie pieniądze publiczne, a do tego także sponsorskie. W momencie gdy podjęto uchwałę, mieliśmy na koncie środki z Ministerstwa Sportu, których nie mogliśmy ruszyć oraz fundusze od firmy Lotos, które były dedykowane na konkretne programy - przekonuje prezes Skrzypczyński w rozmowie ze Sport.pl.

- Szukałem innego rozwiązania. Zadzwoniłem do klubu piłkarskiego Pogoń Szczecin, który w Lozannie występował w sprawie piłkarza Spasa Delewa. Pogoń korzystała z prawników z Monachium. Jednocześnie odezwała się do nas pewna kancelaria ze Szwajcarii. Mam dużo szacunku do kancelarii DZP. Jak na polski rynek, to bardzo dobra firma prawnicza. Mogłem nawet i na nią się zgodzić, ale chciałem poznać źródła finansowania naszego udziału w tym postępowaniu. Nie doczekałem się tego - wskazuje Skrzypczyński.

Były członek zarządu PZT twierdzi jednak, że  Skrzypczyński nie mógł pogodzić się z tym, że trzeba wynająć do postępowania w CAS inną kancelarię niż Wojtyżak Michalska. - Innego wytłumaczenia nie znajduję. Skrzypczyński przestał być zainteresowany obroną polskiego tenisa w sporze z ITF, gdy odsunęliśmy od prowadzenia tej sprawy jego kancelarię, która naszym zdaniem nie nadawała się do tego. Zresztą w czerwcu bez wiedzy zarządu prezes ponownie podpisał umowę na obsługę prawną z kancelarią Wojtyżak Michalska.

Prezes PZT mówi, że związek nie ma pieniędzy, a udziela pożyczki WSG?

Wolfke opisuje prezesa - którego popierał w wyborach w 2017 - jako człowieka który po przejęciu władzy w związku chciał rządzić w nim sam, ignorując sugestie czy uchwały zarządu. W czasie gdy PZT bezskutecznie szukał pieniędzy na wadium do CAS, prezes miał udzielić nieoprocentowanej trzymiesięcznej pożyczki w wysokości 35 tys. dolarów fundacji Warsaw Sports Group, która w sierpniu organizowała w Warszawie swój turniej. - To było bezprawne, bo na każdą umowę finansową wyższą niż 50 tys. zł potrzebna jest zgoda zarządu. Ale co z tego. My mogliśmy się sprzeciwiać, ale to nic nie dawało - przekonuje nasz rozmówca.

- Fundacja organizowała na kortach Legii imprezę tenisową z pulą nagród 60 tys. dolarów. Dwa tygodnie przed turniejem wysypał im się główny sponsor. Skontaktowaliśmy się z ITF i ostatecznie udało się uzgodnić, że to międzynarodowa federacja pożyczy WSG 35 tys. dolarów - tłumaczy prezes.

Kontrowersyjny wybór organizatora Pucharu Federacji

Wolfke nie odmawia jednak prezesowi Skrzypczyńskiemu pewnej skuteczności w działaniu. Jego największy sukces to załatwienie umowy sponsorskiej z Lotosem. - Kontrakt z państwową spółką na rok 2019 opiewa na 1,5 mln zł. Pieniądze zostały wydane na organizację lutowego Pucharu Federacji w Zielonej Górze, na cykl turniejów Lotos Polish Tour i na program wspierania poszczególnych zawodników - mówi Wolfke. Byli członkowie zarządu PZT doceniają współpracę z Lotosem, ale nie rozumieją, dlaczego podjęta została tak późno. Tym bardziej, że zdaniem Wolfke pozyskanie funduszy akurat od tej państwowej spółki nie powinno być problemem. Lotos do 2020 roku miał umowę z Agnieszką Radwańską, która karierę zakończyła w listopadzie zeszłego roku. - Te pieniądze zamiast trafić do Radwańskiej najprawdopodobniej na ten rok przekazane zostały PZT. Sprawdzianem będzie, czy uda się przedłużyć umowę z Lotosem na kolejne lata - twierdzi.

Byli członkowie zarządu nie rozumieją też niektórych decyzji dotyczących podziału środków z tej umowy. - Władzę przejęliśmy w maju 2017 roku, a nie udało się załatwić umowy z Lotosem ani dwa lata temu, ani rok temu. Dopiero na początku tego roku, tuż przed turniejem Fed Cup, na którym prezesowi bardzo zależało - twierdzi nasz rozmówca. Jego zdaniem Skrzypczyński okazał się skuteczny dopiero wtedy, gdy zagrożona była organizacja imprezy w jego rodzinnej Zielonej Górze. - Warto dodać, że nikt nawet nie zapytał innych miast, czy może chciałyby zorganizować ten turniej. Może przyszłoby tam więcej ludzi - zastanawia się Wolfke. Decyzja o wyborze Zielonej Góry miała zostać podjęta przez samego prezesa bez konsultacji z zarządem. O słabej frekwencji na tym wydarzeniu pisaliśmy w lutym.

- Warunkiem zorganizowania takiego turnieju jest posiadanie w promieniu 500 metrów jednej hali z dwoma kortami meczowymi i trybunami oraz drugiej z trzema kortami treningowymi. Do tego wszystkie pięć kortów musi być o tej samej nawierzchni. Wybraliśmy Zieloną Górę, bo nie tylko spełnia ten wymóg, ale jeszcze hale otrzymaliśmy do użytku za darmo, a lokalny samorząd zapłacił nam za organizację imprezy - tłumaczy prezes PZT. Jego zdaniem to kapitan drużyny Dawid Celt oraz dział marketingu PZT zasugerowali Zieloną Górę jako miejsce zorganizowania lutowego turnieju Fed Cup.

Część członków zarządu PZT rozpoczęło zbiórkę publiczną

Byli już członkowie zarządu wskazują także, że umowa z Lotosem zabezpiecza jedynie prawa państwowej firmy. Draft umowy miał zostać przedstawiony członkom zarządu na mniej niż tydzień przed zaplanowanym jej uroczystym podpisaniem. I uczyniono to nie na posiedzeniu zarządu, a w trybie obiegowym - mailowo.

- Członkowie zarządu i komisji rewizyjnej mają dostęp do finansów związku. Jest tylko jedno zastrzeżenie: dokumentów nie można wynosić z siedziby PZT, a panowie chcieli to uczynić - twierdzi Skrzypczyński. I dodaje: Stary statut, który obowiązywał do 17 lipca zakładał, że posiedzenia zarządu odbywają się w miarę potrzeby. Nie było doprecyzowane, jak często. Nowy statut obowiązuje od 17 lipca. Przewiduje, że posiedzenia zarządu odbywają się raz na dwa miesiące. W związku z tym 19 sierpnia zwołałem posiedzenie, na którym pana Wolfke jednak nie było. W kwietniu i w maju nie zwoływałem posiedzeń, bo odkryłem, że byłem m.in. nagrywany, podsłuchiwany, a pod moim autem znalazły się nadajniki GPS - mówi prezes.

Tomasz Wolfke argumentów o podsłuchach i nadajnikach GPS nie jest w stanie traktować poważnie.  Zastanawiający był, jego zdaniem, podział środków od Lotosu. Przypomnijmy: wszystko działo się w sytuacji, gdy PZT szukał pieniędzy na wadium do CAS. Wolfke wylicza: z 1,5 mln zł PZT wydał 40 tysięcy na organizację Lotos Polish Tour, ale aż 430 tys. zł na obsługę medialną tego wydarzenia. Do tego Fed Cup w Zielonej Górze zarobił 300 tys. zł, które również można było wykorzystać na postępowanie przed CAS, ale tak się nie stało.

- Faktycznie taki był zysk z imprezy, ale jeszcze przed turniejem Fed Cup powiedziałem, że będziemy chcieli część z zarobionych pieniędzy w Zielonej Górze przeznaczyć na zawodowy cykl 10 turniejów, który planowaliśmy w tym roku. 200 tys. zł poszło na ten cykl, a pozostałe 100 tys. zł zostawiliśmy w związku, bo mieliśmy deficyt - tłumaczy prezes PZT.

W efekcie część działaczy zdecydowała się założyć w internecie zbiórkę publiczną na wadium, która trwa do 15 listopada. Do tego dnia udało się bowiem przedłużyć termin wpłaty wadium. Jednocześnie nasi zawodnicy zmuszeni byli w wrześniu przystąpić do rywalizacji na poziomie Grupy III Strefy Euro-Afrykańskiej Pucharu Davisa. W Atenach pokonali m.in. Greków, dzięki czemu zapewnili sobie udział w przyszłorocznych barażach o awans do Grupy II.

Prezes rządził wbrew związkowym przepisom?

Zarzutów wobec Skrzypczyńskiego jest więcej. Byli członkowie zarządu PZT przekonują, że miał blokować im dostęp do informacji finansowych oraz nie zwoływać posiedzeń zarządu przez pół roku, choć statut PZT go do tego zobowiązywał. Bez informowania zarządu prezes miał także zawrzeć umowę z producentem sprzętu sportowego Wilson, który przekazał na rzecz PZT m.in. wysokiej klasy narty i buty zjazdowe o wartości 10 tys. zł. Do dziś nie wiadomo, po co związkowi tenisowemu narty i buty zjazdowe i kto ich używa.

Ciekawie było też na wspomnianym Walnym Sprawozdawczym Zjeździe PZT z 26 października, na którym większość członków zarządu, w tym Wolfke, podała się do dymisji. Przeprowadzono od razu wybór nowych członków zarządu, mimo iż jeden z warunków takiego wyboru zakłada, że kandydaci muszą zostać zgłoszeni na dwa tygodnie przed terminem walnego. - Walne podjęło decyzję niezgodną ze statutem, wiedząc o tym. Czy może być coś bardziej kuriozalnego? - pytają byli już członkowie zarządu PZT. - To nie są działania niezgodne z prawem powszechnym. Ale prezes ewidentnie narusza prawo związkowe, statut związku, regulamin pracy zarządu. Przykładów jest mnóstwo - twierdzi Wolfke.

Prezes Skrzypczyński uważa inaczej. - Nowi członkowie zarządu musieli spełnić kilka wymogów, w tym m.in. zostać zgłoszeni 14 dni przed zjazdem. Walne podjęło jednak decyzję o pominięciu tego warunku. Miało do tego prawo, bo jest najwyższym organem stowarzyszenia, jakim jest Polski Związek Tenisowy. Stało się tak ze względu na nadzwyczajną sytuację - zrezygnowało kilku członków zarządu, w tym pan Wolfke, którzy i tak mieli zostać odwołani. Dla dobra polskiego tenisa delegaci postanowili, że trzeba wybrać nowych ludzi już teraz - twierdzi szef PZT. I dodaje na koniec: - Szanuję pana Wolfke jako komentatora telewizyjnego i kibica tenisa. Ale to ja wyciągnąłem związek z potężnej zapaści i to bez udziału jego i innych byłych już członków zarządu - przekonuje Skrzypczyński. Ciąg dalszy, niestety dla polskiego tenisa, zapewne nastąpi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.