Tenis. Wrócił wielki Novak Djoković. Znów dominuje na światowych kortach, a fotel lidera rankingu ma na wyciągnięcie ręki

Jeszcze kilka miesięcy temu przegrywał z zawodnikami pokroju Taro Daniela czy Martina Klizana. Z biegiem czasu dochodził do wielkiej formy i odzyskiwał pewność siebie, aż w końcu wrócił na szczyt. Novak Djoković ponownie nie ma sobie równych, a po Wimbledonie, Cincinnati i US Open dorzucił tytuł w Szanghaju. Niedawno znajdował się w trzeciej dziesiątce światowego rankingu, teraz prawdopodobnie zakończy sezon w fotelu lidera. Do końca roku pozostały dwa ważne turnieje i sporą niespodzianką będzie, jeśli Serb nie wygra choć jednego z nich.

Po kilku latach spektakularnych sukcesów Novaka Djokovicia dopadła groźna kontuzja. Uraz łokcia, którego nabawił się podczas Wimbledonu 2017, zmusił go do przedwczesnego zakończenia sezonu. Serb powrócił dopiero na Australian Open, lecz przez stratę ogromnej liczby punktów został rozstawiony zaledwie z 14. numerem startowym. Zatrzymał się w czwartej rundzie na rewelacyjnie grającym Hyeonie Chungu, który pokonał go jego własną bronią – doskonałym poruszaniem się po korcie. Djoković nie podbił po raz siódmy Melbourne, ale rozpoczął stopniową realizację celu – powrotu do optymalnej dyspozycji.

Niemałe było więc zdziwienie całego tenisowego świata, kiedy Nole szybko zakończył udział w amerykańskich Mastersach. Indian Wells i Miami to miasta, w których zawsze czuł się doskonale, co udowodnił wieloma tytułami. Tym razem w obu miejscach nie wygrał… ani jednego meczu! W Kalifornii przegrał z Taro Danielem, a na Florydzie z Benoitem Paire’em. - Nie jestem tym samym tenisistą co kiedyś. Ale wierzę w siebie i liczę, że z czasem będę grał lepiej – mówił wówczas rozgoryczony.

Novak DjokovićNovak Djoković CHRISTOPHE ENA/AP

Nawierzchnia ziemna przyniosła poprawę wyników, choć Djoković potrafił przegrać choćby z Martinem Klizanem (w Barcelonie) czy Kyle’em Edmundem (w Madrycie). Na kortach Rolanda Garrosa sensacyjnie poległ zaś w ćwierćfinale z Marco Cecchinato. Od tego momentu nastąpił jednak przełom, jakiego nikt się chyba nie spodziewał. Jedną z przyczyn takiego obrotu spraw było wznowienie współpracy z Marianem Vajdą, ojcem jego sukcesów. Ani Andre Agassi, ani Radek Stepanek, ani tym bardziej kontrowersyjny Pepe Imaz nie mieli takiego wpływu na Serba jak człowiek, który ukształtował go jako zawodnika. I teraz miał ponownie wykrzesać z niego to, co najlepsze.

Dwa szlemy i „złota korona”

Rozgrzewka na trawie w Queens zakończyła się udanie. Djoković dotarł do finału, gdzie nie sprostał Marinowi Ciliciowi. Na Wimbledon przyjechał jako jeden z faworytów i nie zawiódł oczekiwań. Uporał się m.in. z Karenem Chaczanowem i Keiem Nishikorim, a w półfinale stoczył z Rafaelem Nadalem dwudniową batalię godną dwóch najpotężniejszych tenisistów ostatnich lat. Po pięciu zaciętych setach lepszy ostatecznie okazał się Serb, który po raz piąty stanął przed szansą wywalczenia złotego pucharu przy Church Road. Szansę wykorzystał bez większych problemów pokonując Kevina Andersona. Zdobył tym samym swój trzynasty, a pierwszy od Roland Garros 2016 tytuł wielkoszlemowy.

>>> Czwarte zwycięstwo Djokovicia w Wimbledonie. Anderson obecny tylko w trzecim secie

- Przez kontuzję łokcia straciłem pół roku. Po operacji chciałem natychmiast wrócić i chyba zrobiłem to za szybko. Grałem z bólem, stąd słabe wyniki w Indian Wells i Miami. Musiałem na nowo zacząć niemal od zera. Na treningach odbijałem piłki godzinami, aby złapać rytm i czuć się swobodnie. Nie sądziłem, że wrócę do najwyższej formy akurat na Wimbledon, ale z pewnością nic lepszego nie mogło mnie spotkać – powiedział szczęśliwy.

Novak DjokovićKIRSTY WIGGLESWORTH/AP

W Cincinnati, gdzie się przeniósł po nieudanej przygodzie w Toronto (przegrał ze Stefanosem Tsitsipasem), drogi łatwej nie miał. Musiał wyeliminować Grigora Dimitrowa, Milosa Raonicia i Marina Cilicia. W finale zmierzył się z Federerem, z którym przegrywał w Ohio aż trzykrotnie. Ale tym razem było inaczej. Djoković zaprezentował się wyraźnie lepiej, emanował spokojem i zasłużenie przeszedł do historii. Dlaczego? Bo jako pierwszy zawodnik w dziejach triumfował we wszystkich czterech turniejach wielkoszlemowych i dziewięciu rangi Masters 1000, czyli zdobył tzw. „złotą koronę”. Ani Federerowi, ani Nadalowi nigdy nie udała się ta sztuka, co za jakiś czas może być mocnym argumentem w dyskusji, kto jest najwybitniejszym tenisistą wszech czasów.

>>> Novak Djoković wygrywa w Cincinnati. Serb pierwszym tenisistą w dziejach ze wszystkimi tytułami Masters 1000

Co oczywiste, Djoković uchodził za głównego kandydata bukmacherów do triumfu także w US Open. Początku nie miał wymarzonego, bo w pierwszej rundzie walczył nie tylko z Martonem Fucsovicsem, ale i z niebywałą wilgocią, która w tym roku była szczególnie okrutna na Flushing Meadows. - Jeśli chodzi o warunki pogodowe, jest to najtrudniejszy US Open, w jakim brałem udział. Ciężko się oddycha, bardzo intensywnie się też pocę. Muszę używać po dziesięć koszulek na mecz, bo po kilku gemach gry jestem przemoczony – mówił po wygranych starciach z Węgrem, a kolejno z Tennysem Sandgrenem.

Stracił w tych spotkaniach po jednej partii i można powiedzieć, że to był koniec jego problemów w turnieju. Do finału dotarł już bez straty seta, a i tam dość pewnie poradził sobie z Juanem Martinem del Potro. Po raz 14. mógł wznieść wielkoszlemowe trofeum, czym wyrównał osiągnięcie Pete'a Samprasa. Więcej tytułów mają już tylko Roger Federer (20) i Rafael Nadal (17).

>>> Novak Djoković wygrywa z Juanem Martinem del Potro. US Open dla Serba

Novak DjokovićJASON DECROW/AP

Powrót na chiński tron

Kontuzja kolana Rafaela Nadala odniesiona w Nowym Jorku okazała się na tyle poważna, że Hiszpan zmuszony był opuścić turniej Rolex Masters w Szanghaju. Wiele osób liczyło, że w finale zmierzą się ze sobą Novak Djoković i Roger Federer. Ale Szwajcar znowu nie zachwycił, a wręcz zawiódł. Potrzebował trzech setów, by poradzić sobie z Daniłem Miedwiediewem i Roberto Bautistą-Agutem. Dwa sety rozegrał natomiast w półfinale z Borną Coriciem. Tyle, że tak jak w Halle musiał ponownie uznać wyższość młodego Chorwata. Chyba nawet jego kibice nie byli zawiedzeni, bowiem oglądanie tak pasywnego i bezpłciowego Federera to rzadkość.

Drugi półfinał zapowiadał się bardzo emocjonująco i tylko na zapowiedziach się skończyło. Novak Djoković niemal zmiótł z kortu Alexandra Zvereva. Nawet wynik 6:2, 6:1 nie oddaje w pełni dominacji, jaką zaprezentował na korcie starszy z zawodników. Cierpliwie i spokojnie rozpracował rywala, który potrafił się popisać jedynie siłą, z jaką roztrzaskał swoją rakietę. A na świecie znów rozgorzała debata, ile rzeczywiście jest wart rzekomo największy talent od czasu… może i samego Djokovicia.

>>> Kankan w Szanghaju. Łukasz Kubot i Marcelo Melo znów najlepsi

Finał był dość jednostronny. Coriciowi nie można nic zarzucić – mimo zmęczenia grał solidnie, obronił nawet trzy piłki meczowe z rzędu, popisując się widowiskowym lobem pod samą linię końcową. Lecz nie był w stanie odrobić strat. Djoković zanotował kolejny spektakularny triumf, czwarty – po Wimbledonie, Cincinnati i US Open – w tym roku. Na ceremonii wręczenia nagród powiedział kilka słów po chińsku, zachwycając miejscowych kibiców swoim lingwistycznym talentem. A do kolekcji dorzucił 72. zawodowy tytuł, triumfując w największym mieście Państwa Środka po raz czwarty, a po raz pierwszy od 2015 roku.

Novak DjokovićANDY WONG/AP

Lepszy niż kiedykolwiek?

Djoković z każdym kolejnym meczem potwierdza, że ponownie jest wielkim mistrzem. Znów doskonale porusza się po korcie. Wciąga rywali w długie wymiany z końca kortu, w których czuje się najlepiej. Z głębokiej defensywy potrafi przejść do ataku, zagrać potężnego winnera lub pokusić się o zabójczego skróta. I co bardzo ważne – imponuje skutecznym serwisem. Dość wspomnieć, że w Szanghaju rozegrał dziesięć setów i ani razu nie stracił swojego podania! Nie serwuje mocno, ale dobrze kieruje uderzenia i wybiera odpowiednią rotacje. Sam jest dość zaskoczony nowym atutem: - Serwis zawsze był dla mnie tajną bronią. Szczególną uwagę przywiązuję do precyzji i dokładności. Ale nie przypominam sobie turnieju, żebym nie został przełamany ani razu. Pod tym względem bez wątpienia rozegrałem jeden z najlepszych tygodni w całej karierze – powiedział 31-latek na konferencji prasowej.

Numer jeden już czeka

Wczesne porażki w Indian Wells i Miami oraz nienajlepsze wyniki na kortach ziemnych spowodowały, że Djoković spadł w pewnym momencie na 22. miejsce światowego rankingu. Od Wimbledonu mógł jednak tylko zyskiwać i zrobił to w najlepszy możliwy sposób. Za dwa wygrane turnieje wielkoszlemowe zainkasował 4000 punktów, 2000 dorzucił w Cincinnati i Szanghaju. Dzięki temu z 7445 oczkami na koncie zajmuje drugą lokatę zestawienia ATP i ustępuje tylko Rafaelowi Nadalowi. Traci do Hiszpana 215 punktów, powrót na pozycję lidera wydaje się więc być formalnością. Do rozegrania zostały turnieje w paryskiej hali Bercy i londyński ATP World Tour Finals. W grę wchodzi też występ w Bazylei lub Wiedniu. Gdziekolwiek Djoković nie zagra, będzie wielkim faworytem do kolejnych zwycięstw. Może nimi przypieczętować jedno z najwspanialszych odrodzeń w historii tenisa.

- W ciągu ostatnich kilku lat moje życie wywróciło się do góry nogami. Miałem serie zwycięstw, serie porażek, zostałem ojcem i przeszedłem poważną operację. Te wszystkie wydarzenia zmieniły mnie jako człowieka. Patrzę na świat z nieco innej perspektywy. Zawsze daję z siebie wszystko, ale staram się doceniać to, co mam – twierdzi Djoković. Pokornie, jak na prawdziwego mistrza przystało.

>>> Iga Świątek młodzieżową mistrzynią olimpijską

>>> Wielka reforma Pucharu Davisa. Pieniądze wygrały ze 118-letnią tradycją rozgrywek

>>> Iga Świątek wkracza w rozgrywki WTA. Czy udana kariera juniorska przekuje się w dalsze sukcesy?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.