Next Gen ATP. Jeszcze tenis czy już talent show?

Tie-break w co drugim secie, a każdy tak krótki jak w turniejach dzieci. Jeden z najlepszych sędziów świata wywołuje net i się z tego śmieje, a jeden z zawodników nie odbiera setbola, bo przyzwyczaił się, że serwisy po siatce trzeba powtarzać. - Z tenisa zaczyna się robić talent show - mówi Joanna Sakowicz-Kostecka o tym, co dzieje się w turnieju Next Gen w Mediolanie, gdzie ATP testuje nowe przepisy. - Część z nich trzeba wprowadzić na stałe - twierdzi jednak Dawid Olejniczak

Kostecka-Sakowicz i Olejniczak to nasi byli zawodnicy, a obecnie komentatorzy tenisa. Śledząc rywalizację najzdolniejszych graczy młodego pokolenia [finał sezonu dla zawodników do lat 21] mają co komentować nie tylko za sprawą poziomu prezentowanego przez sportowców, ale też, a może nawet przede wszystkim, za sprawą reguł, na jakich rozgrywane są mecze tej imprezy.

Przepisy obowiązujące w mediolańskim turnieju są zupełnie inne od tych, jakie w tenisie obowiązują na co dzień.

Najważniejsze nowości to:

- skrócenie setów; do wygrania partii wystarczą cztery wygrane gemy

- konieczność rozegrania tie-breaka za każdym razem, gdy zawodnicy remisują w secie 3:3

- skrócenie gemów w taki sposób, że przy stanie 40:40 nie gra się na przewagi; wtedy decyduje jedna akcja, to zasada tzw. „nagłej śmierci”

- rezygnacja z netów, czyli uznawanie serwisów po których piłka otarła się/odbiła od siatki i spadła na stronę przyjmującego

- wycofanie sędziów liniowych; auty wywoływane są za pomocą systemu Hawk-Eye

- wprowadzenie odmierzania czasu – 25 sekund jak do tej pory, ale teraz naprawdę liczone – jaki tenisiści mają na wprowadzenie piłki do gry

- zgoda na poruszanie się kibiców po trybunach w trakcie gry zawodników

Sacrum czy telewizja?

- Co z nowinek mi się podoba? Nic. Jestem konserwatywna. Moim zdaniem tenis ma tak bogate tradycje, że każda zmiana w przepisach działa na jego szkodę. Jestem zupełnie nieprzygotowana do tego, co nam zaproponowano podczas tego śmiesznego wytworu, jakim jest turniej w Mediolanie – mówi Sakowicz-Kostecka.

- To dopiero początek turnieju, więc trudno o jednoznaczne wnioski, ale część zmian jest chyba do wprowadzenia, a część jednak nie. Na pewno ATP robi dobrze, że działa z myślą o ludziach oglądających tenis w telewizji, bo to takich kibiców jest najwięcej. Dla nich gra musi być najbardziej atrakcyjna, dynamiczna – twierdzi Olejniczak.

Były tenisista przekonuje, że bez zmian tenis będzie tracił swoją pozycję. – Przy takiej liczbie transmisji sportowych trzeba robić wszystko, żeby uatrakcyjnić tenis dla telewidzów. Widziałem wywiad z szefem ATP, bardzo rozsądnie facet mówił. Ogólnie jest taka tendencja, że spada oglądalność wszystkich wydarzeń sportowych. Nawet ligi angielskiej w piłce nożnej. To jest normalne, bo widz dostaje wielką, różnorodną ofertę i wybiera. ATP musi coś robić, żeby kibic wybierał tenis. I to jest pierwszy krok – tłumaczy Olejniczak.

Sakowicz uważa, że to krok w złą stronę, bo tenis broni się swoją tradycją. – Next Gen ATP to jest turniej bardziej pokazowy, czyli odpowiedni, żeby nowe rzeczy przetestować, ale jestem absolutnie przeciwna temu, co jest testowane – mówi. – Nie chcę, żeby za jakiś czas w tenisie były krótkie sety, żeby grało się z netem czy z tzw. „nagłą śmiercią”. Już na mnie testowano te nowości. Pamiętam jak 20 lat temu grałyśmy turniej drużynowy z serwisem po necie, a parę lat później testowaliśmy grę z „nagłą śmiercią” – opowiada. - Nie przyjęło się to wtedy, przez kolejne lata tenis się bronił, więc mam nadzieję, że teraz też nie zostanie przyjęte. Te wszystkie nowinki tworzą ze sportu kolejne talent show. Tenis jest na tyle ekscytujący, że nie są mu potrzebne jakieś dodatkowe, pretensjonalne zagrywki. One zwyczajnie nie pasują do tego sportu. Jedynie zegar odmierzający zawodnikom czas między wymianami byłaby w stanie zaakceptować. A i to tylko dlatego, żeby nie być osobą, która mówi „nie bo nie”. Całą resztę nowości skreślam. One przekraczają granice sportowego sacrum – mówi komentatorka.

Tie-breaki receptą na nudę

Konserwatystom kochać tenis po rewolucji byłoby trudno. Olejniczak również to podkreśla. Ale jego zdaniem nie może być też tak, że dyscyplina odrzuci wszystkie nowinki testowane w Mediolanie. - Moja mama trochę się zna na tenisie, ale jak włączyła jeden z pierwszych meczów z Mediolanu, to nie wiedziała o co chodzi. A to znaczy, że laikom wszystko trzeba by było tłumaczyć na nowo – mówi. – Ale już widać, że dzięki zmianom gra jest płynniejsza i ciekawsza, bo nie ma przestojów, bardzo długich gemów. Niby człowiek się do takich przyzwyczaił, a jeszcze bardziej do tego, że seta gra się do sześciu, a nie do czterech wygranych gemów. Ale oglądanie meczów typu John Isner – Ivo Karlović jest przecież nudne, bo wiadomo, że każdy wygra swoje podanie i tylko się czeka na tie-break. Przy nowej punktacji ten tie-break przychodzi szybciej, na pewno też zwiększy się liczba tie-breaków, a kibice bardzo je lubią, bo one są szczególnie emocjonujące – mówi Olejniczak.

Pierwszego dnia Next Gen w czterech meczach rozegrano w sumie 16 setów, z czego aż osiem skończyło się tie-breakami. Kibice z pewnością nie narzekali na nudę. Zwłaszcza że do tie-breaków dochodziło bardzo szybko. – Przy 40:40 w gemie serwujący wybiera na którą stronę serwuje i rozgrywana jest decydująca akcja. Tu na trochę innych zasadach niż w turniejach deblowych, w których „nagła śmierć” funkcjonuje już od jakiegoś czasu. Tam stronę serwisu wybiera returnujący. Dobrze, że w Mediolanie jest inaczej, bo skoro teoretycznie łatwiej przełamać rywala dzięki temu, że gema przy jego podaniu nie trzeba wygrać z przewagą dwóch punktów, to chociaż serwujący ma ten plus, że w decydującej akcji przy 40:40 może zagrać na stronę, na którą robi to lepiej – tłumaczy Olejniczak.

Wielki Szlem jak turnieje 10-latków?

Według Olejniczaka, który w 2008 roku został pierwszym od 22 lat Polakiem, który przebił się do turnieju głównego na Wimbledonie, zmiany, dzięki którym mecze stają się krótsze, mogłyby się okazać zbawienne właśnie w turniejach wielkoszlemowych. - W przyszłym roku w ATP na pewno wszystko pozostanie po staremu, wprowadzenie zmian to kwestia kilku lat. Ale warto się zastanowić jak najszybciej czy np. w turniejach wielkoszlemowych nie grać setów do czterech wygranych gemów. Tam zawodnicy mordują się po pięć setów, a meczów mają mnóstwo, zmęczenie jest bardzo duże – tłumaczy. - Dawid ma inne spojrzenie, bo grał do trzech wygranych setów. Ale moim zdaniem już lepiej grać do dwóch setów niż robić tak krótkie sety. Do czterech wygranych gemów gra się w turniejach do lat 10, u dzieci to się świetnie sprawdza, ale to nie jest dobra metoda dla turniejów profesjonalnych, szczególnie tych najważniejszych. Przecież zawodnicy nawet nie zdążyliby się rozpędzić, a już kończyliby seta – mówi Sakowicz. Razem z nią zauważamy, że tenisiści narzekający na zmęczenie pewnie szybko powiedzieliby, że nie chcą zmian, gdyby organizatorzy zapowiedzieli, że wraz ze skróceniem meczów obniżają pulę nagród.

Sokole oko lepsze niż sędziowskie

Olejniczak przy zmianach się nie upiera, podkreśla, że na razie obserwuje i z wyciągnięciem ostatecznych wniosków czeka, bo i w nim jest trochę konserwatysty. - Fajnie, że w Mediolanie ludzie mogą chodzić po trybunach w trakcie gry. To powinno być dozwolone, trudno zrozumieć, dlaczego na coraz większych stadionach tenisowych musi panować absolutna cisza – mówi. – Ale nie wyobrażam sobie, żeby na Wimbledonie kibice chodzili po trybunach kortu centralnego. Albo żeby nie było tam sędziów liniowych. To jest ponad 100 lat tradycji, trudno ją skreślać – dodaje. – Cisza na trybunach czy obecność sędziów liniowych to tradycja, którą trzeba szanować. Kultura na widowni jest w tenisie wymagana jak chyba w żadnym innym sporcie i dobrze, bo to go wyróżnia. Natomiast co do sędziów, to w końcu za chwilę całkiem wyeliminujemy człowieka. System Hawk-eye miał być tylko pomocą. I niech tak zostanie, zwłaszcza że mniejszych turniejów na ten system nie stać – mówi Sakowicz. Olejniczak też zauważa, że przez „sokole oko” wielu ludzi straciłoby pracę, ale jednocześnie twierdzi, że po wprowadzeniu systemu ci ludzie nie są już niezbędni. – Jeśli miałoby nie być sędziów liniowych, to mogłoby nie być i głównych. Czasem odnoszę wrażenie, że oni przysypiają na swoich stołkach, że nie robią nic więcej poza podawaniem wyniku – mówi. - Są sędziowie, którzy mimo wszystko działają, nie poddają się tylko wyrokom hawk-eye, ale sami reagują, kiedy widzą błędy sędziów liniowych. Tacy są cenieni i dostają najbardziej prestiżowe mecze – nie zgadza się Sakowicz.

Zmiany tak, rewolucja nie

Nasi byli tenisiści zgodni są chyba tylko co do jednego; że net to zło. – Pamiętam, jak grałem w turniejach do 18 lat i wtedy też nie było netu. To nie przeszło i teraz też nie powinno – mówi Olejniczak. – W swoim pierwszym meczu w Mediolanie Corić zaserwował asa mając piłkę setową, ale kiedy piłka musnęła siatkę, to Donaldson stanął, nie odebrał. W innej sytuacji Carlos Bernardes, jeden z najlepszych sędziów, wywołał net i po chwili zaczął się śmiać. To pokazuje, jak trudno jest się przestawić – dodaje. – Net jest dla tenisa czymś nienaturalnym, pokazywały to wszystkie testy, jakie już robiono – podkreśla Sakowicz. – Ta nowość w przepisach promuje słabszych. A już kilka innych zmian im sprzyja, bo przecież łatwiej wygrać seta do czterech gemów niż do sześciu i łatwiej wygrać gema, kiedy się gra bez przewag – mówi Olejczniak. - Widziałem już sporo meczów deblowych, których nie wygrywali lepsi, tylko ci co zagrali po taśmie albo mieli takiego farta, że przeciwnicy zagrali centymetrowy aut. Jednak te zmiany rozumiem, bo dzięki nim gra staje się bardziej wyrównana i szybsza. Natomiast wprowadzenie netów to już zbyt wiele, bo one naprawdę wypaczają wynik – dodaje Olejniczak. – Z tenisem trzeba iść do przodu, on potrzebuje zmian, ale nie potrzebuje rewolucji – podsumowuje były zawodnik.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA