Tenis. Król wrócił na tron po pięciu latach przerwy - Roger Federer ponownie numerem jeden światowego rankingu. Najstarszym w historii

Ma 36 lat na karku, żonę, czwórkę dzieci, ogrom trofeów i jeszcze więcej pieniędzy. Mimo to nie spoczywa na laurach i wciąż jest głodny zwycięstw. W zeszłym sezonie wygrał dwa z czterech najważniejszych turniejów w sezonie, w tym ponownie nie miał sobie równych w Australian Open. Swoją piękną i zarazem niebywale skuteczną grą zachwyca kibiców z całego świata, udowadniając, że wiek to tylko liczba. Roger Federer, człowiek-legenda, triumfator rekordowych 20 turniejów wielkoszlemowych i najwybitniejszy tenisista w dziejach ponownie został liderem światowego rankingu. Po ponad pięciu latach przerwy i opiniach, że jest już skończony.

To miało być piękne pożegnanie

8 lipca 2012 roku. Roger Federer przegrywa w finale Wimbledonu pierwszego seta z Andym Murrayem, ale kolejne trzy partie zapisuje na swoją korzyść i zdobywa swój 17. wielkoszlemowy tytuł. Z każdej strony płyną opinie, że to ostatnie tchnienie szwajcarskiego maestro, który po znakomitej i pełnej sukcesów karierze powoli będzie się usuwać w cień. Na światowych kortach dominują Novak Djoković i Rafael Nadal, do czołówki na stałe weszli Murray i Stan Wawrinka, coraz częściej dają o sobie znać też Marin Cilić, Milos Raonić czy Kei Nishikori.

Federer grał, ale już nie wygrywał. Kiedy po Wimbledonie 2016 wycofał się z rozgrywek do końca roku, wydawało się, że jest to początek końca pewnej epoki. To, co stało się jednak po jego powrocie, zapisało się wielkimi zgłoskami w historii tenisa.

Roger Federer - Stanislas Wawrinka Roger Federer - Stanislas Wawrinka Aaron Favila (AP Photo/Aaron Favila)

Wielki powrót

Szwajcar wystartował w Australian Open 2017 z 17. numerem rozstawienia. Kiedy wszyscy zwracali uwagę na porażki kolejnych faworytów, on po cichu wspinał się w drabince i eliminował coraz mocniejszych przeciwników. Kei Nishikori, Tomas Berdych, Stan Wawrinka - to miały być przeszkody nie do przejścia dla 35-latka, który ostatni wielkoszlemowy tytuł wywalczył pięć lat wcześniej. Weteran niespodziewanie dotarł jednak do finału, gdzie miał się zmierzyć z odwiecznym rywalem, człowiekiem, który jako pierwszy znalazł na niego patent i regularnie potrafił to wykorzystywać.

Kiedy w finale pomiędzy Rogerem Federerem a Rafą Nadalem do wyłonienia zwycięzcy konieczny był piąty set, zdecydowanym faworytem był Hiszpan. Miał on zdobyć swój drugi tytuł w Melbourne i stać się pierwszym tenisistą w erze Open, który wygrał każdy z czterech turniejów wielkoszlemowych przynajmniej dwukrotnie. Stało się jednak inaczej. To Federer zagrał lepiej, odważniej i wywalczył swój 18. arcyważny skalp. "Powrót Króla" - głosiły media z całego świata, ale mało kto przypuszczał, że nie jest to jednorazowy wybryk, a dopiero początek dominacji.

Wimbledon 2017. Roger Federer Wimbledon 2017. Roger Federer ALASTAIR GRANT/AP

Rezygnacja z mączki i hegemonia na trawie

Genialnym, jak się później okazało, posunięciem Szwajcara było całkowite zrezygnowanie ze startów w turniejach na nawierzchni ziemnej. Wiedział, że nie zdoła nawiązać wyrównanej walki z równie kapitalnie grającym Nadalem, który ostatecznie nie miał sobie równych w Monte Carlo, Barcelonie, Madrycie i Paryżu, gdzie jako pierwszy w dziejach wygrał Roland Garros po raz dziesiąty.

Następnie nadszedł sezon trawiasty - korty niespecjalnie lubiane przez Nadala, a uwielbiane przez Federera. "Król Roger" po raz pierwszy od bardzo dawna uchodził za faworyta do końcowego triumfu i nie zawiódł oczekiwań kibiców. Nie zawiódł to za mało powiedziane - zaliczył jeden z najlepszych występów w swojej karierze. Z trzecim numerem rozstawienia eliminował rywali uznanych w tenisowym środowisku - Aleksandra Dołgopołowa, Dusana Lajovicia, Mishę Zvereva, Grigora Dimitrova, Milosa Raonicia i Tomasa Berdycha w półfinale. W bezpośrednim boju o tytuł pokonał Marina Cilicia, podobnie jak poprzedników - w trzech setach. Miesiąc wcześniej wszyscy zachwycali się identycznym dokonaniem Nadala we French Open, ale Federer podjął wyzwanie i zrobił to samo na Wimbledonie. Na swoim terytorium.

Roger Federer i Juan Martin del Potro Roger Federer i Juan Martin del Potro JULIO CORTEZ/AP

Przeciętny koniec roku i numer 2 rankingu

Na US Open notowania Federera również były wysokie, ale Szwajcar nie zdołał podbić Nowego Jorku. Sposób znalazł na niego niespełniony i wiecznie walczący z kontuzjami Juan Martin del Potro. Argentyńczyk udowodnił, że korty na Flushing Meadows są jego ulubionym terenem i pokonał mistrza Rogera tak samo jak osiem lat wcześniej w finale, gdzie zdobył swój pierwszy i wciąż jedyny wielkoszlemowy tytuł.

Del Potro w kolejnym meczu nie dał rady Nadalowi. Hiszpan pokonał w finale bez żadnych problemów Kevina Andersona i umocnił się na prowadzeniu w światowym rankingu.

Ostatecznym starciem o jedynkę na koniec roku miały być londyńskie finały ATP, ale nie były one popisem mistrzów. Nadal wycofał się po rozegraniu pierwszego spotkania, Federer poległ w półfinale. Puchar powędrował niespodziewanie do Grigora Dimitrowa, który zdobył tym samym swoje najważniejsze tenisowe trofeum i zakończył sezon na pozycji numer 3.

Puchar Hopmana

Do Australian Open 2018 Federer postanowił przygotować się w Perth i wziąć udział w rozgrywkach Pucharu Hopmana. W nieoficjalnych mistrzostwach świata par mieszanych jego partnerką była młodsza o 16 lat Belinda Bencic. Szwajcarzy udanie przeszli fazę grupową, wygrywając wszystkie dziewięć spotkań. W finale zmierzyli się z duetem niemieckim - Alexandrem Zverevem i Angelique Kerber. Po meczach singlowych był remis, dlatego do wyłonienia zwycięzców konieczna była rozgrywka mikstowa.

Ostatecznie to Federer i Bencić mogli się cieszyć z triumfu. Tym samym tenisista z Bazylei już na początku roku pokazał, że zamierza kontynuować swoją dominację, a zdobywając Puchar Hopmana powtórzył osiągnięcie sprzed... 17 lat. W 2001 roku dokonał tego wspólnie z Martiną Hingis.

Magiczna "20"

Pierwszy wielkoszlemowy turniej w sezonie 2018 był zupełnie inny niż poprzednia edycja. Wszyscy od początku przyglądali się poczynaniom numerów 1 i 2, ale tym razem byli to Rafael Nadal i Roger Federer. Hiszpan według ekspertów miał nieco łatwiejszą drogę do finału, ale panowało powszechne przekonanie, że obaj muszą zawalczyć ze sobą w bezpośrednim starciu o tytuł.

Niestety, Nadal w ćwierćfinale stanął do walki z dwoma rywalami. Z nieobliczalnym, zawsze groźnym Marinem Ciliciem i bólem w lewym udzie, który zaczął mu doskwierać w czwartym secie rywalizacji. Hiszpan walczył z całych sił, ale z biegiem czasu nie był w stanie sprawnie się poruszać. Przegrał w pięciu setach i odpadł, zaś Cilić pokonując w kolejnej rundzie bez żadnych problemów Kyle'a Edmunda, awansował do swojego pierwszego finału w Melbourne. Tam miał się zmierzyć z tym, który nie zawiódł i zgodnie z oczekiwaniami wygrał sześć wcześniejszych meczów. Wszystkie bez straty seta...

Początek finałowej konfrontacji w żadnym wypadku nie wskazywał na sensacyjne rozstrzygnięcie. Federer dominował na korcie pod każdym względem i wygrał pierwszą partię 6:2. Cilić wyrównał po tie-breaku, lecz w trzeciej to Federer znów był górą. Prowadząc 2:1 w setach i 3:1 w czwartej odsłonie ciężko nie skończyć meczu w ciągu najbliższych kilkunastu minut. A jednak, ku zdumieniu kibiców zgromadzonych na Rod Laver Arena Szwajcar przegrał sześć gemów z rzędu. Podziało to na niego jak płachta na byka. W decydującej rozgrywce ponownie wspiął się na wyżyny swoich możliwości, a wręcz szczyty. Dodawał sobie otuchy po wygranych punktach i wygrywając 6:1 mógł wznieść ręce w geście triumfu.

Płakał w 2009 roku, kiedy przegrał z Rafą Nadalem. I płakał dziewięć lat później, lecz tym razem były to łzy szczęścia. Zdobył 20. tytuł wielkoszlemowy - jeszcze nikt w historii nie dokonał czegoś takiego. Po raz kolejny potwierdził, że zasługuje na przydomek "GOAT" - Greatest of all time.

Znów na tronie

Kiedy emocje nieco opadły, przyszedł czas spojrzeć na ranking. I okazało się, że Szwajcar nie będzie nowym liderem światowego zestawienia, ale do prowadzącego Nadala traci tylko 155 punktów.

Wiadomym było, że nastąpi zmiana na prowadzeniu, pytanie brzmiało - kiedy? Niebawem ogłoszono, że organizatorzy turnieju ABN AMRO w Rotterdamie dali dziką kartę Federerowi, który powrócił na holenderskie korty po sześciu latach przerwy. Aby zostać nową "jedynką" rankingu, musiał dojść do półfinału.

6:1 6:2 z Rubenem Bemelmansem, 7:6(8) 7:5 z Philippem Kohlschreiberem i 4:6 6:1 6:1 z Robinem Haase - tyle wystarczyło. Łatwo nie było, ale się udało. Federer miał wygrać trzy mecze i wygrał. Następnie bez komplikacji poradził sobie z Andreasem Seppim, a w finale w niecałą godzinę pokonał rozstawionego z dwójką Grigora Dimitrova. 6:2 6:2 w meczu o tytuł to bardzo surowy wymiar kary, ale jeśli można powiedzieć, że Bułgar grał solidnie (a grał), to jego starszy przeciwnik był fenomenalny. Spotkanie zakończył wolejem i z uśmiechem na twarzy odebrał z rąk Richarda Krajicka 97. puchar w karierze. Więcej łupów ma tylko Amerykanin Jimmy Connors (109).

Nastąpiła historyczna chwila - Szwajcar ponownie został liderem rankingu ATP. Po pięciu latach przerwy, jako najstarszy tenisista w dziejach. Pobił dotychczasowego rekordzistę, Andre Agassiego, o ponad trzy lata (!) i w wieku 36 lat i 6 miesięcy zaczął 303. tydzień na pierwszym miejscu światowego zestawienia. Miejscu, które jest po prostu jego miejscem.


www.atpworldtour.com

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.