Tenis. Bułgarski Federer i inne "młode strzelby" w ATP

W męskim tenisie sezon powoli dobiega końca. Novak Djoković zdetronizował na czele rankingu Rogera Federera i Rafaela Nadala, ale równie ciekawa była rywalizacja na dalszych pozycjach. Szturm na pierwszą setkę przypuściły kolejne roczniki młodych zawodników. Na kogo warto zwrócić uwagę w 2012 roku?

Bałkański talent pod flagą australijską

Bernard Tomić (Australia, 19 lat, 41 ATP)

Urodził się w Niemczech a jego rodzice pochodzą z byłej Jugosławii. Reprezentuje Australię, bo tam cała rodzina przeniosła się gdy miał trzy lata. Rywalizować z seniorami zaczął wcześnie, bo wśród rówieśników trudno mu było znaleźć godnych rywali. W 2009 roku jako 16-latek przeszedł pierwszą rundę Australian Open. Został najmłodszym tenisistą, który tego dokonał.

W tym roku wystarczyły mu dwa świetne starty, by z 208. miejsca przebić się do czołówki. W Australian Open doszedł do trzeciej rundy eliminując dwóch zawodników z TOP 50. Przegrał dopiero z Rafaelem Nadalem. Jeszcze większą sensację wywołał w Wimbledonie, gdzie zaczął od kwalifikacji a zatrzymał się dopiero na ćwierćfinale, urywając seta Novakowi Djokoviciowi. - To bardzo młody, nieprzewidywalny zawodnik a do tego robi mało niewymuszonych błędów - komplementował Tomicia Serb. By iść dalej, Australijczyk musi jednak ustabilizować formę i nauczyć się koncentrować także w mniejszych turniejach.

Nowa nadzieja Ameryki

Ryan Harrison (USA, 19 lat, 75 ATP)

Oficjalna strona ATP pisze o nim, że swoją karierę prowadzi jak według mądrze rozpisanego biznesplanu. Od trzech lat czyni sukcesywne postępy, nic sobie nie robiąc z towarzyszącego mu zainteresowania i presji ze strony mediów. A nie jest to łatwe.

Już w wieku 15 lat Harrison trafił pod opiekę agencji marketingowej IMG, tej samej która od 2011 roku reprezentuje interesy Agnieszki Radwańskiej. Trenował w najsłynniejszej tenisowej akademii prowadzonej na Florydzie przez Nicka Bollettieriego. W dodatku wcześnie zaczął odnosić sukcesy.

Jest jednym z dziesięciu zawodników w historii który wygrał mecz w turnieju z cyklu ATP Tour przed ukończeniem 16. roku życia (w 2008 roku pokonał w Houston Pablo Cuevasa). Amerykanie wierzą, że w końcu doczekali się następcy Andy'ego Roddicka, który w 2003 roku jako ostatni reprezentant USA triumfował w turnieju wielkoszlemowym.

- Jest podobny do Roddicka zarówno fizycznie jak i psychicznie uważa Justin Gimelstob, były zawodnik i komentator telewizyjny. Prywatnie obaj zawodniczy bardzo się lubią. - Dostałem wiele dobrych rad od Roddicka. Nauczył mnie jak ukierunkować moją energię, było to dla mnie bardzo ważne na początku kariery - mówił 19-latek w tym roku podczas turnieju w Waszyngtonie. W ciągu roku awansował ze 173. lokaty na świecie o 100 pozycji i z pewnością nie powiedział ostatniego słowa.

'Projekt 45' kontratakuje

Kei Nishikori (Japonia, 21 lat, 24 ATP)

Kolejny przykład na skuteczność najpewniejszego przepisu na tenisową karierę: wcześnie zacznij treningi (w wieku pięciu lat), a następnie poślij dzieciaka do akademii Nicka Bollettieriego (Kei trafił tam w 2004 roku jako 14-latek). Nishikori trafił tam z konkretnym celem - miał zostać pierwszym Japończykiem, który dojdzie do 45 miejsca na świecie. O oczko niżej był w 1992 roku Shuzo Matsuoka, jego były już trener. - Narodziła się nowa gwiazda. Jego talent jest większy niż mój - przekonywał.

Blisko celu Nishikori był już w 2008 roku. Zaczynając od kwalifikacji wygrał osiem meczów i cały turniej ATP w Delray Beach, a następnie osiągnął IV rundę US Open i półfinał w Sztokholmie. Marsz w górę rankingu przerwała kontuzja, przez którą stracił prawie cały sezon 2009. Teraz wraca, jeszcze mocniejszy. Osiągnął finał w Houston i ostatnio w Bazylei (eliminując po drodze kontuzjowanego Novaka Djokovicia), czterokrotnie dochodził do półfinałów.

Pod kierownictwem byłego trenera Roddicka i Murraya Brada Gilberta z 98. pozycji na koniec 2010 roku przesunął się na 24. "Projekt 45" już zrealizował. Dokładnie 17 października.

Bombardier z Kanady

Milos Raonić (Kanada, 20 lat, 29 ATP)

Zaczynał rok jako 156. tenisista świata. Potrzebował zaledwie sześciu tygodni by awansować na 37. lokatę! Jak na 20-letniego żółtodzioba z dalekiej Kanady - osiągnięcie bez precedensu.

Rodzice Raonicia pochodzą z Czarnogóry, tam też przyszedł na świat Milos. Do Kanady przybył z rodziną gdy miał 3 lata. Rodziców nie było stać na tenisowe akademie, więc trenował w Richmond Hill pod Toronto od 6 do 9 rano - wówczas mógł płacić mniej za wynajęcie hali.

Przełomowy dla jego kariery był podobno nie kapitalny występ na Australian Open, gdzie doszedł do czwartej rundy zachwycając Johna McEnroe i Martinę Navratilovą, ale rozmowa którą tydzień później przeprowadził z nim w Johannesburgu trener Galo Blanco. Hiszpan zagroził, że jeśli jeszcze raz zobaczy go narzekającego na korcie, nie pojedzie z nim na kolejny turniej. - Zrozumiałem, że na korcie mogę robić tylko to, co pomoże mi wygrywać - wspomina 20-latek.

Trudno nie wierzyć jego słowom. W kolejnych dwóch turniejach najpierw wygrał w San Jose pokonując w finale Fernando Verdasco, a następnie po pasjonującej walce przegrał w finale w Memphis z Andy Roddickiem. - Nie będę zaskoczony, jeśli wcześniej czy później awansuje do pierwszej dziesiątki na świecie - chwalił dysponującego atomowym serwisem Raonicia Amerykanin. Ten sezon rozbiła mu kontuzja. Stracił trzy miesiące przez operację biodra. Teraz czeka go prawdziwy sprawdzian - w styczniu i lutym będzie bronił 800 punktów zdobytych na początku tego roku.

Syn marnotrawny amerykańskiego tenisa

Donald Young (USA, 22 lata, 43 ATP)

Wielki, na razie wciąż jeszcze niespełniony talent. Urodził się w tenisowej rodzinie. Już jako 15-latek został najlepszym juniorem świata (jako najmłodszy zawodnik w historii). Szybko został obwołany nadzieją Ameryki. Pojawiły się lukratywne kontrakty i dzikie karty przyznawane przed dyrektorów turniejów. W pierwszej setce ATP po raz pierwszy pojawił się jako 18-latek, ale starcie z profesjonalnym tenisem okazało się bolesne. Przez kolejne dwa i pół roku Young tułał się przeważnie po drugiej setce rankingu. Jeżeli wracał do setki to na krótko. Ten sezon rozpoczął jako numer 127. na świecie. Media nie zostawiały na nim suchej nitki pisząc o nim jako o utalentowanym darmozjadzie.

Przełom nastąpił wiosną tego roku. Po wygraniu przez Younga challengera w Tallahassee jego obóz zarządzał od amerykańskiej federacji (USTA) dzikiej karty na Roland Garros. Po odmowie zawodnik się wściekł i zbluzgał USTA na Twitterze. Później przeprosił i... wziął się do roboty. A federacja znów mu pomogła, wręczając dziką kartę na US Open. Tym razem Young szansę wykorzystał. Pokonał rozstawionych: Stanislasa Wawrinkę i Juana Ignacio Chelę i zatrzymał go dopiero Andy Murray w czwartej rundzie. Miesiąc później w Bangkoku doszedł do pierwszego finału ATP w karierze (tu także lepszy był Murray).

Amerykanie uwielbiają bohaterów, a jeszcze bardziej bohaterów po przejściach. "Daily Mail" zapowiadając mecz z Murrayem pisał o powrocie syna marnotrawnego amerykańskiego tenisa. - Wcześniej zbytnio bałem się porażki. Teraz czuję, że mogę wygrywać - przekonuje Young.

Bułgarski Roger Federer

Grigor Dimitrow (Bułgaria, 20 lat, 71 ATP)

Czy to był przełomowy sezon dla jednego z największych talentów światowego tenisa? 2010 rok skończył na 106. miejscu w rankingu ATP, obecnie jest 71., lecz w ciągu roku doszedł nawet do 52. pozycji.

Ojciec Grigorija jest trenerem tenisowym, więc Bułgar od piątego roku życia trenował codziennie. Jako nastolatek trafił do znanej akademii Patricka Mouratoglou. W 2008 roku wygrał juniorski Wimbledon i US Open. - Ma świetny serwis, slajs, topspin, ma wszystko. Musi tylko nabrać siły - zachwycał się nim rok później szwedzki trener Peter Lundgren prowadzący w przeszłości Rogera Federera. - Grigor jest dalej niż Roger kiedy był w jego wieku - przekonywał.

Pod okiem Lundgrena Bułgar nie rozwijał się jednak zgodnie z oczekiwaniami. Zmienił trenera na Australijczyka Petera McNamarę i pod jego kierownictwem zaczął wygrywać. Przed sezonem założył sobie dojście do pierwszej 50 na świecie, ale jego aspiracje sięgają wyżej. - Naprawdę wierzę, że mogę być numerem jeden na świecie - zapowiada. - Żeby tak się stało, muszę wygrać kilka turniejów wielkoszlemowych, a one nie spadną z nieba. Zajmie mi to trochę czasu, wciąż muszę pracować - dodaje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.