Wimbledon 2014. Gdzie jest polski tenis po sukcesie sprzed roku?

Agnieszka Radwańska znów potwierdzi, że Wimbledon to jej turniej, a Jerzy Janowicz obudzi się i zagra na angielskiej trawie jak przed rokiem? Tego chciałby szef Polskiego Związku Tenisowego, Krzysztof Suski. Ale prezesa nie pytamy o jego typy na Wimbledon 2014, tylko sprawdzamy, jak wykorzystał spektakularny sukces, który przed rokiem osiągnęli nasi zawodnicy właśnie na kortach All England Lawn Tennis and Croquet Club. Relacje na żywo z Wimbledonu od poniedziałku w Sport.pl
Łukasz Kubot i Jerzy Janowicz wymieniają się koszulkami po ćwierćfinale Wimbledonu 2013 Łukasz Kubot i Jerzy Janowicz wymieniają się koszulkami po ćwierćfinale Wimbledonu 2013 REUTERS/EDDIE KEOGH

Moda jak na bieganie?

Co dał polskiemu tenisowi wspaniały Wimbledon 2013? Czy po półfinałach Agnieszki Radwańskiej i Jerzego Janowicza, który w polskim ćwierćfinale pokonał Łukasza Kubota, w naszym kraju utrzymała się moda na tenis?

- Myślę, że moda na tenis tworzy się w ostatnich latach bardzo dynamicznie. Oczywiście bieganie jest bardziej powszechne, bo jest prostsze. Biegać można samemu, wystarczą buty i dres. Do tenisa potrzeba kortu i partnera. Ale dzięki ostatnim sukcesom polskich tenisistów obserwujemy rosnące zainteresowanie naszą dyscypliną - przekonuje Suski. - Polski Związek Tenisowy robi wszystko, by uatrakcyjnić tenisową ofertę dla jak największej liczby ludzi w różnym wieku. Mamy programy skierowane do dzieci i dorosłych. Promujemy tenis nie tylko jako sport wyczynowy, ale także jako doskonały sposób spędzenia wolnego czasu - chwali działania PZT jego szef.

W Orlando na Florydzie Amerykański Związek Tenisowy zbuduje ośrodek szkoleniowo-rekreacyjny, na którym znajdzie się aż 106 kortów z różnymi nawierzchniami i wielkościami przystosowanymi też dla dzieci. Inwestycja ma być gotowa w grudniu 2016 roku. O takiej możemy tylko pomarzyć. W Orlando na Florydzie Amerykański Związek Tenisowy zbuduje ośrodek szkoleniowo-rekreacyjny, na którym znajdzie się aż 106 kortów z różnymi nawierzchniami i wielkościami przystosowanymi też dla dzieci. Inwestycja ma być gotowa w grudniu 2016 roku. O takiej możemy tylko pomarzyć. Fot. HANDOUT

Mało nas

O popularności dyscypliny mówią liczby. Według szacunkowych danych w Polsce w tenisa gra około 250 tysięcy osób. 1800 osób posiada licencje zawodnicze PZT, 4121 osób ma licencje Tenis 10, a 1294 ma licencje amatorskie. Średnio w ciągu roku odbywa się w kraju około 500 turniejów amatorskich. Turnieje toczą się na 7100 kortów. Ponad 1300 z nich znajduje się na boiskach wielofunkcyjnych, a niemal 1100 w halach wielofunkcyjnych. Ciągle powstają nowe. Obecnie w ramach programu budowy hal tenisowych "rosną" hale w czterech miastach: Puławach, Zabrzu, Rzeszowie i Bydgoszczy. Natomiast w ramach programu Tenis 10 na Orlikach powstają nowe korty na boiskach.

Jest coraz lepiej, ale do krajów z tenisowymi tradycjami, jak choćby Francja, brakuje nam bardzo dużo. Tak naprawdę do państw, w których tenis jest bardzo modny (bo modny bez "bardzo" jest prawie na całym świecie) nie możemy się porównywać. Jak ubogo ciągle wyglądamy najlepiej mówi zestawienie 250 tysięcy Polaków grających w tenisa z 25 milionami Amerykanów czy choćby z 2,5 mln Francuzów znajdujących przyjemność w takiej formie aktywności. 25 z 318 milionów to prawie osiem proc., a 2,5 z 66 milionów to prawie cztery proc. U nas choćby tylko rekreacyjnie rakietę do ręki bierze zaledwie 0,6 procenta (sześć promili) społeczeństwa. Inna sprawa, że tenisowe nacje są nimi, bo mają gdzie w tenisa grać. Na zdjęciu projekt ośrodka szkoleniowo-rekreacyjnego, który w Orlando zbuduje Amerykański Związek Tenisowy. Imponująca baza z liczbą aż 106 kortów z różnymi nawierzchniami i wielkościami ma być gotowa w grudniu 2016 roku. Koszt budowy? 60 mln dolarów.

Hala tenisowa w Toruniu oddana do użytku w czerwcu 2013 roku Hala tenisowa w Toruniu oddana do użytku w czerwcu 2013 roku Fot. Wojciech Kardas / Agencja Wyborcza.pl

Po Wimbledonie budujemy hale

Co robi związek, żeby poprawić liczby dotyczące entuzjastów tenisa i infrastruktury, z jakiej korzystają? Suski za swój największy sukces pierwszego roku pracy w roli prezesa PZT uważa stworzenie z Ministerstwem Sportu i Turystyki programu budowy hal tenisowych. Celem jest postawienie obiektu w każdym województwie, by swoje bazy miały wszystkie wojewódzkie kadry. - Biorąc pod uwagę nasze warunki klimatyczne musimy mieć nowoczesne hale, by zawodnicy mogli w nich trenować i później rywalizować z najlepszymi na świecie - mówi prezes.

Powstanie programu ówczesna minister sportu Joanna Mucha ogłosiła zaraz po ubiegłorocznym Wimbledonie. Pierwsza transza pieniędzy od resortu - 5 mln złotych - zaczęła być wykorzystywana na budowę hal w listopadzie 2013 roku. Za te pieniądze mają powstać obiekty w Zabrzu, Puławach, Rzeszowie i Bydgoszczy.

- W Stanach Zjednoczonych, w Hiszpanii czy na południu Francji klimat pozwala grać w tenisa przez cały rok pod gołym niebem. My musimy mieć infrastrukturę zimową. W 1989 roku, kiedy nastąpił u nas początek transformacji, mieliśmy jedną halę z trzema kortami, a o wiele mniejsze Czechy miały 400 krytych kortów. Nie dziwmy się, że teraz czeski tenis jest lepszy od naszego, skoro u sąsiadów przez lata był trzecią dyscypliną po piłce nożnej i hokeju, a u nas 43. - mówi dyrektor sportowy Polskiego Związku Tenisowego, Wojciech Andrzejewski.

I przedstawia szczegóły realizowanego już programu. - Zasada jest taka, że hale na połowę z ministerstwem budują samorządy. To ważne, że inwestowane są środki samorządowe, a nie prywatne, bo dziś 90 proc. zadaszonych obiektów do tenisa jest w rękach prywatnych i rządzi się prawem zysku - mówi.

Nasi przyszli mistrzowie? Nasi przyszli mistrzowie? Fot. Sebastian Adamus / Agencja Wyborcza.pl

Jest pięcioro, ma być 500 dzieci w klubie

Wysokie stawki wynajmu kortów i drogie lekcje u profesjonalnych trenerów - to problemy, z jakimi cały czas mierzą się w Polsce rodzice dzieci marzących o tenisowej karierze. - Robimy wszystko, żeby nasze kluby miały hale, żeby trenerzy tych klubów byli wykształceni i głodni sukcesu, i żeby co roku mogli robić nabór nie pięciu, tylko 500 dzieci - mówi Andrzejewski.

Związek chwali się rozwojem programu Tenis 10. Projekt opracowany zgodnie z wytycznymi Międzynarodowej Federacji Tenisowej ma zachęcić dzieci do tej dyscypliny sportu. Jak? Mali tenisiści grają na małych kortach, miękkimi, wolnymi piłkami.

PZT szkoli nauczycieli i chce, by jak w Hiszpanii tenisa uczono w Polsce na lekcjach wychowania fizycznego. Obecnie dzieci poniżej 10. roku życia poznają tę dyscyplinę sportu w 121 polskich szkołach (na razie w ramach dodatkowych zajęć), w 228 klubach i na 95 Orlikach. Od kwietnia 2014 roku honorowy patronat nad programem objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Bronisław Komorowski, a w maju ministerstwo sportu podjęło decyzję o wyposażeniu w sprzęt 30 kolejnych Orlików i przeszkoliło animatorów, którzy na nich pracują.

Grać w tenisa każdy może

Dzieci mają tworzyć podstawę piramidy sukcesu polskiego tenisa, ale trzeba pamiętać, że tym więcej ich do niego trafi, im więcej starszych osób zostanie do "białego sportu" przekonanych. Przez lata w naszym kraju uważano, że tenis to rozgrywka dla bogatych elit i ludzi wyjątkowo wysportowanych. W listopadzie ubiegłego roku na konferencję trenerów związek zaprosił Marka Tennanta, by nauczył naszych szkoleniowców, jak powinni przekonywać dorosłych do porzucenia stereotypowego myślenia o tenisie. Tennant to jeden z twórców programu Tenis Xpress. Program sprawdził się już w wielu krajach. Opiera się na prostych metodach szkoleniowych (m.in. gra pomarańczowymi i zielonymi piłkami wolniejszymi o odpowiednio 50 i 25 proc. od standardowych, żółtych), które po sześciu tygodniach (sześć 90-minutowych lekcji) z każdego mają uczynić gracza-amatora. Kluby, które oferują kurs (jest ich już ponad 50) korzystają z takich samych materiałów. Za kwotę od 300 do 400 złotych (stawka zależy od miasta, liczebności grupy, pory zajęć) udostępniają poza kortem i instruktorem także niezbędny do nauki sprzęt.

Tenis Xpress przygotowuje amatorów do gry w rozgrywkach, jakie prowadzi dla nich Polski Związek Tenisowy. Chcąc brać udział w takich turniejach trzeba opłacać składki członkowskie. Od niedawna składka wynosi już tylko 50, a nie 120 złotych rocznie. PZT szacuje, że w rozgrywkach amatorskich bierze udział ok. 15 tys. osób. Chcąc ją zwiększyć za darmo udziela klubom licencji do organizowania turniejów.

Na co i dla kogo "bańki"

Na co i jak związek wydaje pieniądze, które otrzymuje od ministerstwa sportu i od sponsorów? - Naszym sponsorem strategicznym jest grupa Euro Holding, która w ciągu roku przekazała nam ponad milion złotych. Mieliśmy również znakomitych partnerów przy okazji dwóch spotkań Pucharu Davisa, które organizowaliśmy. Były to KGHM Polska Miedź SA i Miasto Stołeczne Warszawa, które zaangażowały środki na łączną kwotę prawie miliona złotych. Cały czas czynimy starania, aby zachęcić do inwestowania w tenis, bo tylko przy zaangażowaniu poważnych pieniędzy, będziemy mogli gonić świat - mówi Suski.

A finansową politykę związku dokładnie wykłada Andrzejewski. - Wspieramy przede wszystkim grupy młodzieżowe. Oszacowaliśmy, że na zawodowców rocznie możemy przeznaczyć 600 tys. złotych. To oznacza pomoc w dwóch wymiarach. Albo dajemy zawodnikom jakieś konkretne pieniądze, albo np. organizujemy 12 wyjazdów na turnieje dla grupy, z którą jedzie nasz trener. Tyle środków dla nich udało nam się wygospodarować. Resztę pieniędzy przeznaczamy na reprezentacje. Musimy wysłać drużyny na Puchar Davisa i Puchar Federacji i 16 reprezentacji młodzieżowych na różne imprezy. Wreszcie musimy dać pieniądze na organizację konferencji trenerskich, bo to nasza rola, skoro chcemy mieć coraz lepszych szkoleniowców. Musimy też organizować obozy kondycyjne, bo przecież sami sobie zawodnicy zgrupowań nie zrobią. A kiedy stajemy przed dylematami, czy pieniądze przeznaczyć na występ juniorów w US Open albo czy dać je 29-letniemu zawodnikowi na grę w trzech challengerach, to zawsze wybierzemy korzyść dla młodszych - tłumaczy dyrektor sportowy PZT.

W sumie PZT dysponuje rocznym budżetem w wysokości 3,3 mln złotych. - Pewnie, że można dać po "bańce" trójce naszych najlepszych zawodników i liczyć, że dzięki tej kasie zrobią coś więcej niż bez niej. Ale w ten sposób tenisa nie rozwiniemy - podsumowuje Andrzejewski.

Agnieszka Radwańska, Jerzy Janowicz i Łukasz Kubot u prezydenta Bronisława Komorowskiego Agnieszka Radwańska, Jerzy Janowicz i Łukasz Kubot u prezydenta Bronisława Komorowskiego AP

Za chwilę kolejny rekord

O swoje "bańki" Radwańska, Janowicz i Kubot powalczyć potrafią sami. Wimbledon to ulubiony turniej czwartej zawodniczki rankingu WTA. Zagra w nim po raz dziewiąty w karierze. Nigdy nie odpadła wcześniej niż w drugiej rundzie (zdarzyło jej się to raz, w 2011 roku), dwa razy docierała do ćwierćfinału, w 2012 roku przegrała dopiero w finale z Sereną Williams, a przed rokiem - w półfinale z Sabiną Lisicką. Od ubiegłorocznego występu w najstarszym i najbardziej prestiżowym turnieju świata Polka nie osiągała spektakularnych sukcesów, ale zwycięstwem w Seulu, finałami w Stanford i Indian Wells oraz ćwierćfinałem Australian Open na pewno pokazała, że o nią przed Wimbledonem 2014 nie musimy się martwić.

Radwańska cały czas należy do ścisłej światowej czołówki, a co z Janowiczem? Gdyby był w formie sprzed roku, w pierwszej rundzie zmiótłby z kortu Somdeva Devvarmana. Ale Polak nie gra w tym sezonie dobrze, z 24 meczów wygrał tylko 10. Dlatego wtorkowy mecz zawodników, których w rankingu dzieli 100 miejsc (Janowicz jest 25., Hindus - 125.) może być nawet tak zacięty, jak ich pojedynek z drugiej rundy Australian Open 2013. Wtedy łodzianin przegrał dwa pierwsze sety, ale zdołał wygrać trzy następne. Wiary w Janowicza nie traci Suski. - Ostatnio, kiedy nie wygrywał meczów, pojawiły się głosy, że ma dobry serwis i nic poza tym. Nie zgadzam się z tym i nie lubię krytykować kogoś, kto przeżywa sportowy dołek. Cały czas uważam, że Jurek ma ogromny potencjał, że stać go na awans do ścisłej czołówki, a czy to nastąpi? W tenisie, w ogóle w sporcie, jest tak, że jeden dobry występ, jeden mecz może dodać człowiekowi skrzydeł, a wtedy wszystko będzie możliwe. Wierzę, że tak się właśnie stanie z Jurkiem - mówi prezes PZT.

Kubot, który przed rokiem przegrał z Janowiczem w wimbledońskim ćwierćfinale, pierwszy raz błysnął w tym turnieju w roku 2011. Wtedy dotarł aż do IV rundy, a mecz z Feliciano Lopezem o ćwierćfinał przegrał w pięciu setach, marnując dwie piłki meczowe. Teraz w pierwszej rundzie singla zagra we wtorek z Niemcem Janem-Lennardem Struffem. Faworytem nie będzie, bo sam zajmuje 72. miejsce w rankingu ATP, a rywal jest notowany na 66. pozycji. Dla naszego 32-latka lepiej zapowiada się debel. W nim Kubot zagra w parze ze Szwedem Robertem Lindstedtem, z którym w styczniu wygrał Australian Open.

Od poniedziałku, kiedy swój pierwszy mecz rozegra Radwańska (jej rywalką będzie rumuńska kwalifikantka Andrea Mitu) pierwszy raz w historii będziemy obserwować w wielkoszlemowym turnieju aż siedmioro naszych singlistów. Również w poniedziałek kwalifikantka Paula Kania zagra ze świetną Chinką Na Li, a w kolejnych dniach poza Janowiczem i Kubotem zobaczymy jeszcze Michała Przysiężnego (zagra z Lleytonem Hewittem), Urszulę Radwańską (zmierzy się z Andżeliką Kerber) i Katarzynę Piter (spróbuje pokonać Andreę Petković). Dodatkowo sześcioro Polaków będziemy mieli w deblu. W nim będziemy dopingować Kubota grającego w parze z Lindstedtem, Marcina Matkowskiego tworzącego duet z Kolumbijczykiem Juanem Sebastianem Cabalem, Mariusza Fyrstenberga z Amerykaninem Rajeveevem Ramem, Tomasza Bednarka z Francuzem Benoitem Pairem, Alicję Rosolską z Kanadyjką Gabrielą Dabrowski i Katarzynę Piter z Austriaczką Yvonne Meusberger.

Ciekawe, o jakich polskich rekordach w Wimbledonie będziemy mówić i pisać za kilka lat.

Więcej o:
Copyright © Agora SA