Olivier Marach: Lepiej późno niż wcale

Kilka lat temu niewiele brakowało, by nagle zakończył karierę tenisową. Perfekcjonista walczący na korcie często nie tylko z przeciwnikiem, ale i z samym sobą. Dziś wreszcie 29-letni Olivier Marach odnosi sukcesy, na które tak ciężko pracował.

Przygodę z tenisem rozpoczął w wieku sześciu lat w rodzinnym Grazu - tam, gdzie i jego idol z młodości i ikona austriackiego tenisa Thomas Muster. Młody "Oli" też pragnął być czołowym singlistą świata. W 2006 roku, akurat wtedy, gdy udało mu się awansować do pierwszej setki rankingu ATP, odniósł poważną kontuzję ramienia, która skłoniła go do zmiany planów i definitywnego przestawienia się na debel.

Ta nieco wymuszona decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Marach dobrze trafił także przy wyborze partnerów - wraz z Michalem Mertinakiem zdobył pierwsze dwa tytuły ATP, teraz zaś jeszcze większe sukcesy odnosi grając w parze z Łukaszem Kubotem. Mimo to w Austrii wciąż pozostaje niezauważony, pod każdym względem znajduje się w cieniu Juergena Melzera czy Stefana Koubka. Taki już los deblistów. Nawet Julian Knowle, choć wygrał US Open w grze podwójnej, jest tu nadal mało popularny.

Marach potrafi się jednak wyróżniać, szczególnie poza kortem. Uwielbia szybkie samochody, na plecach ma tatuaż i właśnie poślubił ukochaną z Panamy. - Jessica, jest bardzo atrakcyjną, wysoką brunetką, z zawodu adwokatem. Ma istotny wpływ na wyniki Oliviera - przybliża postać swej synowej Hans Karl Marach. Ojciec tenisisty, inżynier elektrotechnik, pełni rolę jego menadżera. Tak charakteryzuje syna: - Olivier to bardzo otwarty, towarzyski chłopak, dla którego najważniejszym dobrem jest rodzina.

Dlaczego Marach zaczął odnosić sukcesy stosunkowo późno, gdy zaczął się już zbliżać do trzydziestki? Z jednej strony miał dużo problemów zdrowotnych, często łapał kontuzje. Drugi powód miał może jeszcze większe znaczenie: - Problemem wszystkich austriackich tenisistów, w tym Oliviera, jest ich słaba psychika. Mają mało wiary we własne możliwości i łatwo się deprymują, gdy tylko sytuacja na korcie obraca się przeciwko nim - twierdzi Thomas Schweighofer z magazynu "Happy Tennis".

Marach jeszcze kilka lat temu z pewnością siebie miał problemy nawet wtedy, gdy wygrywał turniej. Przed kolejnym pytał sam siebie, co się stanie, jeśli nie uda mu się awansować. Widząc jak ciężko przychodzi mu osiągnięcie sukcesów, poważnie rozważał zakończenie kariery. Nie poddał się jednak i cierpliwie walczył dalej. Dziś uważa, że przyczyną sukcesów są zmiany, jakie nastąpiły w jego osobowości. Wreszcie dorósł mentalnie, stał się bardziej świadomym swoich możliwości, przestał popadać w huśtawkę nastrojów. Zmienił też nastawienie do innych: - Wcześniej byłem zbyt miłym człowiekiem, do każdego podchodziłem sympatycznie, z każdym chętnie zamieniałem kilka słów. Wszyscy uważali mnie za takiego fajnego, kochanego kolegę. Teraz wiem, kto naprawdę jest moim przyjacielem i komu mogę zawierzyć swoje problemy - stwierdził w jednym z wywiadów.

Z Łukaszem Kubotem dwa pierwsze challengery wygrał jeszcze w 2005 roku. Obaj później występowali z różnymi partnerami, stale pnąc się w rankingu. Gdy już na dobre zeszli się w tym sezonie, awansowali do półfinau Australian Open, ćwierćfinału Wimbledonu oraz wygrali turnieje w Casablance i Belgradzie.

 

Więcej o tenisie - czytaj tutaj >

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.