Mariusz Fyrstenberg: Być najlepszym deblem świata...

Mariusz Fyrstenberg, który w parze z Marcinem Matkowskim awansował do półfinału turnieju Masters w Szanghaju, przyznaje, że celem młodego polskiego debla jest zajęcie miejsca starszych duetów na topie światowego tenisa.

Półfinał Masters w sobotę o godz. 8 rano czasu polskiego, relacja na Sport.pl i w Polsacie Sport.

Polski debel walczy z najlepszą parą świata ?

Jakub Ciastoń: Było trochę nerwów, ale skończyło się doskonale. Zagracie o finał Masters Cup!

Mariusz Fyrstenberg: - Ten decydujący mecz grupowy zaczęliśmy bardzo dobrze, wszystko funkcjonowało jak należy, ale nagle w drugim secie zacząłem psuć serwis. Zrobiło się nerwowo, bo Bjorkman i Ullyett się rozluźnili, zaczęli dobrze returnować. Na szczęście nie straciliśmy konsekwencji i walczyliśmy do końca. Cały czas dobrze wychodziły nam akcje przy siatce, z czego cieszymy się szczególnie, bo woleje to zawsze była nasza pięta achillesowa. W super tiebreaku [rozgrywany od dwóch lat zamiast trzeciego seta na małe punkty do 10], zdecydowało kilka długich wymian, które udało nam się wygrać. Cała sztuka polega na tym, żeby zwyciężyć w tych kilku kluczowych piłkach.

W hierachii waszych wielkich wyników, na którym miejscu stawiacie półfinał Masters?

- Moim zdaniem za Madrytem. Kilka tygodni temu wygraliśmy tam turniej z Serii Masters. Wygrana całej imprezy, w której grała właściwie cała czołówka, te same pary, co tu, to jednak większy sukces.

A półfinał Australian Open z 2006 r.?

- Daję mu trzecie miejsce. Wtedy mieliśmy jednak dużo szczęścia, nie graliśmy tak rewelacyjnie i chyba nie mieliśmy jeszcze potencjału na taki wynik. Teraz czujemy się mocni i potwierdzamy to na korcie. Takie zwycięstwa lepiej smakują.

Odesłaliście na emeryturę Jonasa Bjorkmana, żywą legendę tenisa, który zaczynał karierę 17 lat temu, wygrał dziesiątki turniejów. Jakie to uczucie?

- Jonas skończył tym meczem karierę. Cieszymy się, że to my byliśmy tymi ostatnimi, którzy go pokonali. Ale to był także wielki zaszczyt, Jonas był wspaniałym tenisistą i człowiekiem. Po meczu przemawiał na korcie centralnym, a gdy puszczali film o jego karierze, Szwed się popłakał. Dostał 10-minutową owację na stojąco. W przemowie zażartował, że zachowaliśmy się bardzo niegrzecznie nie pozwalając mu wygrać na zakończenie kariery. Ale dodał też, że pewnie zapamięta nas do końca życia.

Jadąc do Szanghaju mówiliście, że półfinał to cel minimum. Co dalej?

- Chcemy wygrać cały turniej. O finał gramy z amerykańskimi braćmi Bryanami, najlepszą parą świata. Faworytami nie jesteśmy, ale niedawno pokonaliśmy ich po raz pierwszy w karierze w drodze po tytuł w Madrycie. W Szanghaju jest identyczna nawierzchnia, więc czemu nie pokusić się o powtórkę. Z drugiej strony, nie wolno ich lekceważyć. Świetnie grają na dużych imprezach, a na Masters bronią tytułu, choć teraz w grupie raz powinęła im się noga..

Jak grają. I jak ich ograć?

- Mike znacznie lepiej od Boba returnuje. Bob ma "dziurę" na bekhendzie. To zagranie sprawie mu wiele problemów, więc trzeba mu dużo serwować na bekhend. Bob zazwyczaj zostaje z tyłu kortu, rzadko idzie na siatkę. Ale za to lepiej serwuje, więc trzeba też atakować podanie Mike'a. Uzupełniają się, ale mają słabsze strony. Na pewno musimy zagrać na 100 proc.

Bryanowie to taki Roger Federer debla, od wielu lat są numerem jeden.

- Zasłużenie. Grają tenis totalny, bardzo fizyczny, oparty na sile i szybkości. To nie jest taka klasyczna para deblowa, która gra bardzo techniczne, stosuje różne warianty i strategie. Oni mało kombinują, po prostu prą do przodu jak walec. Podoba nam się taki styl i właściwie staramy się go naśladować. Ale Bryanowie to też instytucja, są najbardziej medialną parą, mają wielki sztab ludzi, rozbudowany marketing.

Przed wyjazdem mówił pan, że gracie lepiej, bo dojrzeliście...

- W naszym tenisie nastąpiła jakościowa zmiana. Wreszcie ogrywany najlepsze pary na świecie, a nie tylko tych, którzy byli za ich plecami.

Jesteście też najmłodszą parą w czołówce. Myślicie po cichu, że przychodzi wasz czas, że ta pokoleniowa zmiana może wynieść na sam szczyt Polaków?

- Nie ukrywamy, że to jest nasz cel, chcemy być najlepszym deblem świata. Planujemy to już od dwóch lat. Mam nadzieję, że te ostatnie tygodnie to początek nowej ery.

Doświadczenie procentuje? Byliście na Masters dwa lata temu, ale w debiucie ponieśliście same porażki.

- W deblu nic nie przychodzi łatwo i szybko. Wtedy płaciliśmy frycowe, ale to normalne. Każda para, zanim coś ugrała, musiała mieć taki pierwszy występ, gdzie dostawała lanie.

Jaka jest atmosfera na turnieju. Rozmawiacie też z najlepszymi singlistami?

- Znamy się ze wszystkimi, bo mieszkamy w jednym hotelu i widujemy się w szatni. Po naszym meczu spotkaliśmy Federera, przybiliśmy z nim piątkę. Pogratulował nam awansu, a my życzyliśmy mu powodzenia w spotkaniu z Murrayem.

Myślicie czasem o pieniądzach? Zarobiliście już 80 tys. dol.

- To jest zawodowy tenis, o to m.in. chodzi w tym sporcie. Ale nie stawiamy tego na pierwszym miejscu w dyskusjach i planach. Chcemy dobrze grać, a reszta przyjdzie sama.

Nie macie sponsora, czy dobry występ na Masters pomoże go znaleźć?

- Zależy nam na tym. Jesteśmy już w Polsce trochę rozpoznawalni. Można to jakoś wykorzystać. Chcielibyśmy zmontować porządny sztab ludzi, żeby grać jeszcze lepiej, ale to wszystko kosztuje. Nie stać nas np. na trenera na stałe, który jeździłby na wszystkie turnieje.

Będziecie się specjalnie przygotowywać do sobotniego meczu?

- Potrenujemy około południa, zjemy obiad, nie przewidujemy niczego specjalnego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.