Radwański: Isia grała jak deską do krojenia
Agnieszka Radwańska: Tak, zagrała bardzo dobry mecz. Od początku zaatakowała, posyłała płaskie piłki po linii, ryzykowała uderzenia w rogi kortu i zazwyczaj trafiała. Ja nie grałam najgorzej, ale nie potrafiłam nawiązać z nią walki, choć niektóre gemy były zacięte i miałam kilka piłek na przełamanie, których nie wykorzystałam. Słowaczka grała lepiej i tyle. Wyrównała ze mną rachunki, bo w zeszłym roku wygrałam z nią w Zurychu. Wtedy też były dwa sety, ale dla mnie.
- To dwa zupełnie różne mecze. Z Kuzniecową był wyrównany, wygrałam w końcówkach setów. Nawet jeśli na początku prowadziłam 3:0, to potem role się odwróciły i to ona miała taką przewagę w drugim secie. Natomiast Spotkanie z Pietrową było nierówne - najpierw ona wyraźnie prowadziła, musiałam gonić. Obudziłam się i zaczęłam bardziej przetrzymywać piłkę. Dramatyczniejszy był więc pojedynek z Pietrową. I ważniejszy, jeśli chodzi o stawkę, bo to 1/8 finału. Ale Kuzniecowa to druga rakieta świata - większa sensacja i większy prestiż. W sumie chyba oba te mecze zapamiętam więc tak samo dobrze.
- Nic. Rosjanka na początku świetnie wykorzystywała podmuchy wiatru, a poprzedni mecz - z Kuzniecową - grałam właściwie w hali, bo zasłonięto dach z powodu deszczu. To zupełnie inne warunki, piłki inaczej się odbijają. Na początku trudno było mi się więc przestawić, ale cały czas, nawet jak ona powiększała przewagę, starałam się przystosować i wreszcie się udało.
- Jakoś dziwnym trafem zaczęło ją boleć, gdy przegrała seta i straciła serwis w trzeciej partii. Przerwa medyczna to stały numer - jak coś nie idzie, spróbuj wybić rywalkę z rytmu. Pietrowa dwa sety biegała jak szalona. Gdyby faktycznie coś jej było, odczuwałaby to już wcześniej.
- Wierzę, że mogę cały czas wspinać się wyżej. A w czołówce jestem już teraz, bo dla mnie za tym słowem kryje się pierwsza trzydziestka rankingu. Tam są same mocne tenisistki. Australian Open pokazał, że mogę wygrywać nawet z najlepszymi i to nie tylko na mniejszych turniejach, ale też w Wielkim Szlemie, gdzie przecież wszyscy przyjeżdżają w najlepszej formie. Tu nikt nie oddaje meczów bez walki i piłek za darmo. Wygranie z gwiazdą na Australian Open czy na Wimbledonie zawsze ma większą wartość niż na mniejszym turnieju.
- Na szczęście nie. Nie lubię takiego szumu. Wolę jak konferencja trwa 10 min niż 40, jak to było na US Open. Są już pytania dyżurne - wszędzie zagraniczni dziennikarze pytają o moje szczury Flipa i Flapa, które hoduję w Krakowie. Nie wiem, czemu aż tak to wszystkich dziwi.
- Wiem, mam paru znajomych, którzy od dwóch tygodni spali z budzikiem przy uchu (śmiech).
Miałaś duże wsparcie na miejscu w Melbourne?
- Było sporo fanów, od pierwszego do ostatniego meczu było ich słychać. Dziękuję im za doping.
- Po jednym ćwierćfinale nie powiem, że na pewno będą trzy kolejne. Najpierw Roland Garros. W zeszłym roku przegrałam w Paryżu w I rundzie, więc mam nadzieję, że teraz będzie lepiej. W Wimbledonie moim celem minimum jest trzecia-czwarta runda, tak samo w US Open, czyli powtórzenie ostatnich wyników.
- To wynika z tego, że wychowałam się na mączce. Ale gdy zaczynałam karierę kilka lat temu, to grałam głównie w małych turniejach z pulą nagród 10 tys. dol. na kortach twardych. I wtedy ich nie znosiłam, bo byłam nieprzyzwyczajona. Dopiero z czasem nauczyłam się na nich grać, a nawet wygrywać ważne mecze. Teraz właściwie dobrze czuję się na każdej nawierzchni, ale najbardziej lubię grać na trawie.
- Mam nadzieję. Ula tak naprawdę dopiero teraz przestała być juniorką. Poprzedni rok skończyła jako najlepsza młoda tenisistka świata. Trudno więc mówić, że jakoś ode mnie odstaje. Jest po prostu młodsza. Wszystko przed nią, a dopiero teraz będzie grać już często w eliminacjach do "dorosłych" turniejów.
- Nawet jeśli w Melbourne wygrałabym cały turniej, nic by to nie zmieniło. Firmy odzieżowe nie zgadzają się na nasze warunki, czyli pozostawienie na stroju logo firmy Prokom, mojego sponsora, ze współpracy z którym jestem zadowolona. Kontrakt z Prokomem mam do końca roku. Zobaczymy, co będzie dalej.
- To jest tragedia dla naszego tenisa. Szkoda, bo bardzo lubiłam grać w Warszawie. Zagraniczne zawodniczki pytają się mnie, czemu nie ma tak fajnego turnieju.
- Wiem, ale nie powiem.
- Na początku pomogło jej losowanie, ale potem grała bardzo dobrze. Zasłużyła na duże brawa. Ja w ćwierćfinale, Marta w 1/8 finału. To był taki polski Australian Open.
- Wkuwam testy. W Australii jest ruch lewostronny, więc jeszcze mi się wszystko dodatkowo miesza. Mam kłopot, bo datę egzaminu w Krakowie wyznaczono mi w tym samym czasie co zaplanowany turniej. I jest taka biurokracja, że raczej nie da się przełożyć. Nie wiem jeszcze, co zrobię.
- Zrobię wszystko, żeby tak było. Start mam już właściwie zapewniony. Igrzyska to w tenisie impreza niższej rangi niż Wielki Szlem. Nie ma punktów, nagród, liczy się tylko prestiż i rywalizacja narodowa. Niektórzy tenisiści bojkotują więc igrzyska. Ale ja chcę jechać i zagrać jak najlepiej.