Roland Garros. Cornet - Radwańska 6:2, 6:1. Lech Sidor: to była klęska z założenia

- Wyszła z nosem spuszczonym na kwintę, z góry przyjęła porażkę. Gdyby się chociaż w którymś momencie zdenerwowała, tupnęła nogą, ramę złamała, to człowiek by pomyślał "dobra, okej, no chce" - mówi Lech Sidor po porażce Agnieszki Radwańskiej z Alize Cornet 2:6, 1:6 w III rundzie Rolanda Garrosa. Mimo to były tenisista, a obecnie trener i komentator uważa, że porażka "spłynie po Radwańskiej jak po kaczce". - Jeżeli gdzieś przeczyta, że jej występ był tragedią, to tylko się uśmiechnie i pójdzie dalej - twierdzi

Obserwuj @LukaszJachimiak

Łukasz Jachimiak: Od zawsze wiadomo, że serwis nie jest najmnocniejszą stroną Agnieszki Radwańskiej, ale czy pamięta pan taki mecz, w którym nie wygrałaby ani jednego gema przy swoim podaniu?

Lech Sidor: Czegoś takiego sobie nie przypominam. Oczywiście nikt nigdy nie stawiał jej w jednym rzędzie z Sereną Williams, bo nigdy nie miała takich warunków, żeby bombardować rywalki serwisami, ale jednak zazwyczaj swoją sprytną grą przy swoim serwisie zazwyczaj wygrywała. Ogólnie z Cornet było bardzo słabo. Francuzka to zawodniczka drugiego szeregu, a Agnieszka na jej tle wypadła bardzo źle. To na pewno nie był dzień dla niej. Wilgoć, bo od rana w Paryżu zbiera się na deszcz, kort ciężki, ciemny, brunanty, czyli wolniejszy niż zwykle. Francuzka biegała świetnie, to była zupełnie inna liga jeżeli chodzi o dojścia do piłek. Ale przede wszystkim nie wiem czy Agnieszka wierzyła w zwycięstwo. Nie widziałem ani jednej takiej miny, takiego gestu, który by pokazał, że jest zmotywowana, że walczy. Francuzka co chwilę zaciskała pięść, grała z publicznością, a Polka nic. To wyglądało jak klęska z założenia, jakby Agnieszka myślała "wchodzę na kort, ale już zrobiłam swoje, jest trzecia runda, wyżej już nie podskoczę". A przecież w tej trzeciej rundzie nie było nazwiska z tłustym drukiem, Cornet nie miała rozstawienia, jest dopiero 43. w rankingu. Brakowało mi wiary u Radwańskiej. Wyszła z nosem spuszczonym na kwintę, z góry przyjęła porażkę. Nie było u niej emocji ani pozytywnych, ani negatywnych. Gdyby się chociaż w którymś momencie zdenerwowała, tupnęła nogą, ramę złamała, to człowiek by pomyślał "dobra, okej, no chce". Będą dziwne komentarze po tym meczu. Ale też pamiętajmy, że trzeba mieć końskie zdrowie, żeby dobrze grać na Rolandzie. Tego Radwańska nie ma, poza tym do Paryża przyjechała bez ogrania, na tej nawierzchni praktycznie nic przed Rolandem nie zrobiła. A więc ci, którzy wierzyli, że teraz zawojuje świat i czują się rozczarowani, bo nie zawojowała, są albo intelektualnymi samobójcami, albo czysto nacjonalistycznymi oszołomami. Na wielki wynik w turnieju nie było żadnych szans. To jedna z czterech imprez obnażających braki w przygotowaniu fizycznym. Jak nie jesteś pod tym względem mocny, to cię nie ma, nie oszukasz.

Jasne, że trudno było się spodziewać wielkich rzeczy po Radwańskiej w całym turnieju, ale pożegnanie z nim w takim stylu chyba jednak zostawia bardzo złe wrażenie?

- Tak, ale mimo to ona może powiedzieć, że zaliczyła udany występ. Przecież przed losowaniem wszyscy się obawiali, że od razu trafi na jakąś dobrze biegającą rywalkę, jak Cornet. A jednak trafiła na słabsze zawodniczki, dwa mecze wygrała, dostała parę punktów i parę złotych zarobiła, teraz może myśleć co dalej. I tu jest pytanie - czy ona ma jeszcze w miarę wolną głowę, czy już żyje swoim ślubem. Ciekawe czy jeszcze jest w stanie się skoncentrować na tenisie. Oby tak, bo idzie trawa, idzie Wimbledon, który ona bardzo lubi, tam są wredne, niskie kozły, tam jej szanse są największe. Zobaczymy, czy jest przygotowana na mocny trening. W Rolandzie miała jeden solidny sprawdzian i wypadł tak, że nie da się powiedzieć nic dobrego. Ale to nie znaczy, że można Radwańską zmieszać z błotem. Coś tam jednak w turnieju zrobiła.

Tylko ile znaczy parę punktów i parę złotych dla kogoś z dorobkiem i pozycją Radwańskiej? Może jednak lepiej by zrobiła, gdyby odpuściła Rolanda, poświęcając czas na treningi przygotowujące ją do Wimbledonu?

- Ona nie mogła odpuścić, to byłoby bardzo złe. Ktoś kto jest już zdrowy, a odpuszcza, rozgrywa turniej w głowie. Myśli "mnie tam nie ma, a nuż coś by się udało, może bym jednak coś ugrała?". Ona pojechała i jednak do notesiku wpisała dwa wygrane mecze, a to ma trzy razy większą wagę od najlepszych treningów. Gdyby odpuściła, to byłby klops kompletny, o Wimbledonie myślałaby zupełnie nie wiedząc, ile jej brakuje. A tak wie, że jeszcze nie ma zdrowia, że serwis jest słabiutki i że z takim na trawie nic nie zdziała. Poglądowo, szkoleniowo wyszły wszystkie dziury, teraz trzeba je załatać i iść dalej. A porażka, nawet tak dotkliwa jak z Cornet, spłynie po Radwańskiej jak po kaczce. Już jest w takim wieku i już tyle przeszła, że zupełnie się tym nie przejmie. Powinna się dobrze nastawić - przed nią Wimbledon, ślub - same fajne wydarzenia. My, ludzie którzy mówimy i piszemy o tenisie, możemy się martwić, ona nie ma czym, same superrzeczy ją czekają. Dopiero co była w Paryżu, coś wygrała, wróciła po kontuzji, teraz pogra na trawie, w końcu będzie miała swój ulubiony Wimbledon, a później wielką, prywatną uroczystość. Jeżeli gdzieś przeczyta, że jej występ był tragedią, to tylko się uśmiechnie i pójdzie dalej. Z Cornet nie była w stanie wygrać, bo nie było serwisów, biegania, motywacji, niczego. No i nie wygrała. Tyle.

Magda Linette też nie będzie miała czym wygrać swojego meczu z Eliną Switoliną?

- Wszystko zależy od głowy Magdy. Na tym poziomie, z taką rywalką, na korcie centralnym jeszcze nie grała. Ma fajną sytuację, bo nie ma nic do stracenia, to Ukrainka musi, jest szóstą rakietą świata. Polka może wyjść i pokazać 150 proc. swoich możliwości. Ale oczywiście może też się spalić, nie wiadomo jak na nią to wszystko podziała. Podejrzewam, że mecz będzie oglądać dużo ludzi, kibice będą ciekawi co to za Polka. Linette jest jeszcze anonimowa, wielu pomyśli, że może zostać następczynią Radwańskiej. Ma pole do popisu, może się pokazać. Jest w takiej sytuacji, w jakiej byli piłkarze Legii, kiedy grali w Lidze Mistrzów z Realem. Dla niej też zagraniczni dziennikarze mogą się podnieść znad zeszytów, żeby na nią popatrzeć. Jak się fajnie zaprezentuje, to ją bardzo ładnie opiszą i będzie miała piękny PR. Formę ma, inaczej nie ograłaby Any Konjuh 6:0, 7:5. A skoro jest mocna i fizycznie, i psychicznie, to tylko łapać okazję. Już złapała tenisowego boga za nogi, a jeszcze ma dodatkowy bodziec. Jaki?

Dodatkowy bodziec dla Linette?

- Oczywiście!

Myśli Pan o tym, że gdyby wygrała, doszłaby w turnieju dalej niż Agnieszka Radwańska?

- Od lat ciągle powtarzamy: "Radwańska, Radwańska, Radwańska", a jeśli chodzi o Linette, to przyzwyczailiśmy się, że szybko odpada. Tu jest szansa, żeby zostać w takim momencie, w którym już nie ma tej dużo większej. Gdyby Magda wygrała, to od teraz mówiłoby się tylko o niej. Nigdy czegoś takiego nie miała. Gdybym ja miał taki bodziec, to kort bym zjadł, linie połknął, sędziego pożarł, tak bym cisnął. Myślę, że to dodatkowo doda Magdzie skrzydeł.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.