Po pierwszych dwóch dniach pojedynku było tak, jak większość ekspertów i dziennikarzy przewidywała - Polska prowadziła 2-1. W piątek Janowicz pokonał Norberta Gombosa, a Martin Kliżan wygrał z Michałem Przysiężnym w meczu liderów obu ekip z rakietami numer dwa. W sobotę światowy polski debel Marcin Matkowski, Łukasz Kubot pewnie pokonał słowacką parę Andrej Martin i Igor Zelenay.
Decydowała niedziela, która dla Polaków zaczęła się źle - Janowicz nie dał rady solidnemu i do bólu regularnemu Kliżanowi (ATP 36) i przegrał z liderem Słowaków 3:6, 6:7 (4-7), 3:6.
Wszystko zależało od Przysiężnego, który jednak wytrzymał presję i przeciwko Gombosowi zagrał fantastyczne spotkanie. Od początku grał bardzo agresywnie, wywierał presję przy serwisach rywala, a sam serwował wyśmienicie. Im dłużej trwał mecz, tym bardziej widać było, że 25-letni Słowak nie wytrzymuje nerwowo. Popełniał coraz więcej błędów, a Przysiężny wciąż grał koncertowo. Ostatecznie zwyciężył 6:3, 6:4, 6:4.
Po ostatniej piłce Polacy rzucili się sobie w ramiona i odtańczyli na korcie w Gdyni radosny taniec. Jest co świętować - do elitarnej Grupy Światowej drużynowych rozgrywek Biało-Czerwoni awansowali po raz pierwszy w historii. Nigdy wcześniej, nawet za czasów Wojciecha Fibaka (choć rozgrywki były wtedy inaczej zorganizowane) nie dostali się do elity.
Awans oznacza, że w przyszłym sezonie Polacy zagrają wśród 16 najlepszych drużyn narodowych razem Francją, Wielką Brytanią, Australią, Kazachstanem, Argentyną, Serbią, Kanadą, Belgią oraz siódemką zwycięzców pozostałych baraży.
Polacy wywalczyli awans za drugą próbą - po raz pierwszy grali w barażu w 2013 r., ale przegrali z Australią 1-4.
Po pierwsze, Polakom pomogło losowanie. Słowacy, choć mają solidnego Kliżana, byli w gronie potencjalnych rywali w barażach najłatwiejszym rywalem. I mówili to otwarcie sami Polacy. - Nie wyobrażamy sobie innego scenariusza niż nasze zwycięstwo - mówił kapitan Radosław Szymanik.
Po drugie, Polacy pokazali, że naprawdę tworzą drużynę. W 2013 r. wszystko w kadrze zależało od Janowicza. Gdy on wygrywał, Polska też, ale gdy lider przegrywał, wraz z nim w dół szła reprezentacja. Teraz to się zmieniło. Punkty w ostatnich dwóch meczach (wcześniej także z Ukrainą) zdobywał Janowicz, debel, ale także Przysiężny.
Szymanik przestał rotować składem (trochę wymusiła to sytuacja, bo Łukasz Kubot w singla już właściwie nie gra), na drugiej rakiecie mocno postawił na Przysiężnego, co okazało się świetnym ruchem, bo zawodnik zapewne poczuł się dowartościowany i na Puchar Davisa sprężał się podwójnie. Wczoraj imponował na korcie spokojem, pewnością i ogromnym doświadczeniem. - W szatni powiedziałem sobie: "Przegrałem w karierze milion meczów, ale tego jednego nie przegram" - opowiadał po meczu Przysiężny.
31-latek z Głogowa nazywany był czasem "polskim Federerem", bo jak Szwajcar gra pięknie stylowo, czaruje jednoręcznym bekhendem. Ale kariera Polaka nigdy mocno nie wystrzeliła - przez kilkanaście lat zagrał w jednym półfinale imprezy ATP i w kilku drugich rundach Wielkich Szlemów. Prześladowały go dziesiątki kontuzji, większość kariery spędził w drugiej setce rankingu, grając w challengerach. Przysiężny to klasyczny przykład "człowiek po przejściach". Dziś zagrał główną rolę. I zagrał ją świetnie.
Losowanie par w I rundzie Grupy Światowej w środę.
Michał Przysiężny - Martin Kliżan 4:6, 4:6, 4:6
Jerzy Janowicz - Norbert Gombos 7:6 (7-1), 6:4, 6:7 (5-7), 6:2
Marcin Matkowski, Łukasz Kubot - Andrej Martin, Igor Zelenay 6:3, 6:4, 6:4
Jerzy Janowicz - Martin Kliżan 3:6, 6:7 (4-7), 3:6
Michał Przysiężny - Norbert Gombos 6:3, 6:4, 6:4