Dawid Olejniczak: Myślę, że awans do Grupy Światowej Pucharu Davisa to cel, który w końcu nasi tenisiści zrealizują. Na pewno teraz jesteśmy zdecydowanym faworytem starcia z Chorwatami [podobnie na spotkanie patrzą bukmacherzy; na zwycięstwo Polski Fortuna wystawia kurs 1,4 przy kursie 2,52 na triumf Chorwacji], a jeśli ich pokonamy, od elity będzie nas dzielił jeszcze tylko jeden mecz.
- Marin Cilić, który jest liderem Chorwatów, w rankingu ATP zajmuje 26. miejsce, kiedyś był w czołowej "10". Będzie groźny. Ale sam meczu wygrać nie może, nawet jeśli zdobędzie dwa punkty w swoich singlowych grach. Jednak uważać trzeba też na chorwacką młodzież, bo ona jest bardzo utalentowana. Do Warszawy nie przyjechali chłopcy do bicia, do nich trzeba podejść z respektem, nie wolno myśleć o następnym przeciwniku, bo mecz sam się nie wygra. Zwłaszcza że i my nie zagramy w optymalnym składzie. Nie będzie przecież Łukasza Kubota. Trzeba się mocno zmobilizować, bo szkoda byłoby w głupi sposób przegrać i stracić szansę na awans do grona najlepszych.
- Janowicz wyskoczył bardzo szybko, błysnął talentem, miał też trochę szczęścia i po jednym niezwykle udanym turnieju w Paryżu od razu wdarł się do światowej czołówki. Jurek jest przypadkiem szczególnym, ale nasi pozostali tenisiści długo pracowali, by być w tym miejscu, w którym teraz są. Kubot i Michał Przysiężny to zawodnicy, którzy mieli w swoich karierach wiele perypetii. Prześladowały ich kontuzje, nie mogli się przebić do szerokiej czołówki przez trudne realia polskiego sportu. Długo mogliśmy tylko pomarzyć o takich warunkach, jakie mieli Niemcy czy Francuzi. Oczywiście nadal dużo nam do nich brakuje, ale już jest sporo lepiej, na podstawowe sprawy pieniędzy wystarcza.
- Cierpliwość z jednej strony jest wskazana, z drugiej wiadomo, że mężczyźni, którzy w Polsce grają w tenisa, do najlepszych wyników dochodzą dopiero około 30. roku życia, bo wcześniej nie są w stanie zebrać tylu doświadczeń, ile mieć powinni, chcąc być w czołówce. Przysiężny, Kubot, Fyrstenberg i Matkowski są już po trzydziestce i właśnie teraz muszą osiągać sukcesy. W innej, dużo lepszej sytuacji jest 24-letni Janowicz. Jemu udało się pójść drogą Agnieszki Radwańskiej.
- Na pewno kiedy jeszcze grałem, braki były widoczne głównie w sferze finansowej. Mieliśmy tylko stypendia od pana Ryszarda Krauzego, brak pieniędzy nas mocno ograniczał. A teraz bilety lotnicze są tańsze, świat maleje dzięki temu, że powszechny jest internet i można sobie wiele rzeczy taniej załatwić i w efekcie polecieć na więcej imprez i zdobyć więcej punktów do rankingu. W dzisiejszych czasach wszystko jest po prostu łatwiejsze. Przecież kiedyś też mentalnie byliśmy na sukcesy gotowi. Wiedzieliśmy, że trzeba mieć dobrego trenera, dobrze się prowadzić, mocno pracować. Powiem nawet, że kilka lat wstecz pracowało się ciężej niż teraz. No ale brak pieniędzy nie pozwalał podskoczyć wyżej.
- W 2007 i 2008 roku faktycznie tworzyliśmy zespół podobny do obecnego, brakowało tylko Janowicza, ale daleko było nam do takich sukcesów, jakie teraz są do osiągnięcia. Na pewno byliśmy gorzej zorganizowani. Nie mieliśmy swojego lekarza, nie mówiąc o własnym specjaliście od naciągania rakiet. Ale też byliśmy sporo młodsi i zwyczajnie brakowało nam ogrania. Ono w Pucharze Davisa jest kluczem do zwycięstw. Teraz każdy z chłopaków ma odpowiednie doświadczenie, dla każdego gra o dużą stawkę to codzienność i każdy, jak w wielkich drużynach, potrafi się zmobilizować na Puchar Davisa nawet mocniej niż na turniej, w którym gra tylko dla siebie.
- To prawda, bardzo dobrze, że Polski Związek Tenisowy stara się odpowiednio sprzedać tak duże wydarzenie, jakim jest Puchar Davisa. Kiedyś gdzieś graliśmy, ale nikt nie wiedział gdzie, z kim i o co. Teraz mecze są reklamowane, dużo się o nich pisze i mówi, bilety szybko się rozchodzą. To cieszy, bo w cywilizowanym, tenisowym świecie Davis Cup to wielkie przedsięwzięcie i bardzo duży prestiż. Jesteśmy bliżej sukcesu również dlatego, że nasi działacze zaczynają to rozumieć.