Wimbledon 2014. Katarzyna Strączy: Rywalki zobaczyły, że z Radwańską można wygrać [WYWIAD]

- Nie wiadomo, co dokładnie siedzi w głowie Agnieszki. Może myśli sobie: "wreszcie mam szansę", ale presja powoduje, że nie wychodzi? Kiedyś ćwierćfinał był standardem, a teraz jest barierą - o występie najlepszej polskiej tenisistki na Wimbledonie rozmawiamy z Katarzyną Strączy, komentatorką Eurosportu.

Jarosław K. Kowal: Nie ma pani wrażenia, że gdzieś to wszystko już widzieliśmy?

Katarzyna Strączy, była tenisistka, komentatorka Eurosportu: To, że Agnieszka nie walczy?

I to, że znów zawodzi, kiedy najgroźniejsze rywalki są już poza turniejem...

- Jest w tym jakaś prawidłowość. Już drugi raz z rzędu podczas Wimbledonu jest to samo. Na Roland Gross też tak było, kiedy najgroźniejsze konkurentki, poza tylko Marią Szarapową, odpadły. Nie wiadomo, co dokładnie siedzi w jej głowie. Może myśli sobie: "wreszcie mam szansę", ale presja powoduje, że nie wychodzi?

Najgorsze, że nie walczy. Po prostu przestaje grać, a to przecież zupełnie nie w jej stylu. Wcześniej byliśmy przyzwyczajeni, że gra do końca, cały czas trzyma piłkę w korcie i robi swoje, nie przejmując się dobrą passą rywalki. A teraz drugi raz jest to samo: walczy do pewnego momentu, a potem przestaje.

Niepokojące?

- Na pewno. Bo inne tenisistki zobaczyły, że można z nią wygrywać. I to niekoniecznie ostrzeliwując ją silnymi uderzeniami, ale za pomocą spokojnej, wyważonej gry.

Był moment, kiedy wszyscy mówili o jej silnej psychice. To mit?

- Każdy ma dobrą psychikę, kiedy wygrywa. O Serenie Williams też mówiło się, że ma doskonałą. Zawsze się tak mówi, kiedy ktoś jest w formie i wszystko idzie po myśli. A tak naprawdę każdy ulega presji.

"Nie zrobiłam nic, by jej przeszkodzić" - tak Radwańska mówiła po meczu z Jekatariną Makarową.

- Bo to prawda. Nawet nie próbowała. Nawet w finale Wimbledonu, kiedy grała przeciwko Serenie Williams [w 2012 roku - przyp. red.], potrafiła coś wymyślić. Zauważyła, że wystarczy grać slajsy z forhendu na forhend Amerykanki i punkty same się będą sypać. A teraz nie szukała pomysłu...

Sama mówi, że trawa to jej ulubiona nawierzchnia. Powinna być jej sprzymierzeńcem, a w tym roku nie była.

- W dodatku bardzo słabo serwowała. Statystyki są miażdżące. Jeśli po pierwszym serwisie zdobywa się 50 proc. punktów, a po drugim 30 proc., to od razu widać, że coś jest nie tak.

Tymczasem z każdym kolejnym Wielkim Szlemem presja będzie rosła...

- To prawda, łatwiej już nie będzie. Ćwierćfinał do niedawna był standardem, a tym razem okazał się barierą. Może Agnieszka potrzebuje nowego bodźca? Nie wiem, co mogłoby na nią podziałać. Gdybym była na jej miejscu, pewnie odpuściłabym kilka turniejów, nawet kosztem punktów i pieniędzy, by przyłożyć się do treningu i w końcu wygrać turniej wielkoszlemowy. A wszyscy wiemy, że jest na tyle utalentowana, że może to zrobić.

A w tym roku kto wygra Wimbledon?

- Liczę na Eugenie Bouchard. To nie jest przypadek, że Kanadyjka dobrze gra właśnie podczas turniejów wielkoszlemowych. Przede wszystkim nikogo się nie boi i ma świetne warunki fizyczne. Być może sprawi niespodziankę?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.