Rafał Stec o Radwańskiej i siatkarzach: Ale mamy rakiety!

Dzięki siatkarzom i Agnieszce Radwańskiej zbliża się weekend polskiego sportu, jakiego jeszcze nie doświadczyłem. Przed nami soczysta przystawka do uczty olimpijskiej - pisze dziennikarz Sport.pl Rafał Stec.

Po organizacyjnym sukcesie Euro 2012 wreszcie przyszedł sportowy. Dla kogoś, kogo nasi piłkarze przyzwyczaili, że osiągnięciem nie z tej ziemi - czyli tradycyjnie nieosiągalnym - jest wygramolenie się z grupy, Radwańska odniosła sukces wręcz trudny do ogarnięcia. W sobotę zmierzy się z Sereną Williams, ikoną współczesnego tenisa. W finale nad finałami!

Nasi siatkarze też ładnie podskakują. Brazylię tną już seryjnie, w czwartek wycięli ją z Ligi Światowej jeszcze przed półfinałami. Nie zdarzyło się od 1998 roku. Nie zdarzyło się też, żeby Polacy byli w powszechnym mniemaniu głównymi kandydatami do ostatecznego triumfu.

Specjalistą od tenisa nie jestem, oglądam tylko epokowe batalie między Federerami i Nadalami oraz im podobnymi, patrzę też, jak kluczowe zamachy wykonuje Radwańska. Ale na tyle się na kortowych nawierzchniach wyznaję, że obejmuję rangę dzisiejszego wyniku Polki. Wiem, że przed nią do finału dobrnęła tylko jedna nasza nasza zawodniczka - Jadwiga Jędrzejowska, jeszcze przed wojną - i ani jeden zawodnik. Że tenis należy do elity najbardziej prestiżowych sportów indywidualnych, że w jego trwającym cały rok sezonie najważniejsze są turnieje wielkoszlemowe, a wśród nich - ten legendarny, rozgrywany na trawach londyńskiego Wimbledonu od 1877 roku. Pamiętam, że to jedna z najstarszych imprez sportowych. I jedna z najszczodrzej wynagradzających swoich bohaterów. Jeśli Radwańska przegra, za dwa tygodnie wywijania rakietą dostanie 3 mln zł. Jeśli zwycięży - 6 mln. Nasi najwyżej opłacani futboliści - gwiazdy Borussii Dortmund i bramkarz Arsenalu Wojciech Szczęsny - pracują na takie pieniądze niemal cały sezon.

W czwartek Polka nacierała na Niemkę Angelique Kerber z agresją, jakiej piłkarzom Franciszka Smudy podczas Euro 2012 wystarczało tylko na początek walki, ale zdajemy sobie sprawę, że w sobotę faworytką w żadnym razie jednak nie będzie. Stanie naprzeciw onieśmielająco muskularnej Williams, jedynej kobiety, która na korcie wygrała przeszło 35 mln dol. Amerykanka straciła pozycję liderki światowego rankingu głównie z powodu kontuzji i decyzji, by ignorować pomniejsze turnieje, a koncentrować się na najważniejszych wyzwaniach. To atletka z innego wymiaru.

Tak czy owak Radwańska już zagrała spektakularnie. Wtargnęła do finału imprezy, z którą w wyczynowym sporcie indywidualnym popularnością mogą się równać jedynie - pomijamy igrzyska, będące świętem wielu dyscyplin - kolarski Tour de France, walki o bokserskie mistrzostwo świata wszechwag, wciąż egzotyczne dla nas zawody golfowe. Globalną rozpoznawalnością dystansuje już powoli Roberta Kubicę. Co więcej, gdy on uczestniczy w wyścigu technologii i nigdy nie wygra bez wsparcia inżynierów, ona uprawia sport w stanie czystym i zależy wyłącznie od siebie.

Nasz człowiek w bolidzie leczy się po wypadku, nasza 23-letnia tenisistka ma szansę wystrzelić na szczyt międzynarodowego rankingu. Gdyby pobiła Williams, zostałaby rakietą numer jeden na świecie. Rządziłaby w dyscyplinie, w której Polacy nigdy nie odnosili znaczących sukcesów - uchodzącej u nas za ekskluzywną zabawę dla dobrze sytuowanych snobów.

Na razie wiemy, że Radwańska wyrosła na mocną kandydatkę do medalu igrzysk w Londynie. Turniej olimpijski odbędzie się na tych samych, szczęśliwych dla niej trawach Wimbledonu.

Na mocnych kandydatów do medalu - nawet złotego - wyrośli też siatkarze. I to nie tylko dlatego, że biorą rewanż za lata klęsk z Brazylią, której jeszcze niedawno składali pokłon, zanim rozpoczęła się walka. Nie, "Canarinhos" już przestali być punktem odniesienia. Wyglądają na drużynę rozlazłą jak nigdy, w trakcie środowego zbierania razów od Kubańczyków odnosiłem wręcz wrażenie, że zrezygnowany trener Bernardo Rezende w pewnym momencie się zbuntował i zerwał kontakt z podwładnymi. Kiedy brał czas, rozmawiał głównie z asystentami i w ogóle uprawiał bardzo wymowną mowę ciała. Brazylia straciła dawną nietykalność, zaczęła być drużyną jak każda.

A nasi siatkarze spotężnieli osobowościowo. Czują się cholernie mocni, otwarcie o tym mówią, szef Andrea Anastasi trzyma ich ręką wyczynowego wygrywacza. Mają wszystko, by przeskoczyć każdego rywala - łącznie z Rosją, tak twardą ciałem, jak miękką duchem.

Dzięki nim i Radwańskiej zbliża się weekend polskiego sportu, jakiego jeszcze nie doświadczyłem. Kiedy rano prorokowałem na Twitterze, że pooglądamy rodaków w finale Wimbledonu i Ligi Światowej, dostałem w odpowiedzi ćwierknięcie przypominające inaugurację igrzysk w Atlancie (1996), uczczoną czterema złotymi medalami. Nie jestem przekonany, nad strzelectwo (chyba najnudniejsze zawody, jakie widziałem na żywo) czy zapasy przedkładam jednak prestiż tenisa i atrakcyjność gry drużynowej, z jakże wspaniałymi polskimi tradycjami. Przed nami weekend niezwykły - soczysta przystawka do uczty olimpijskiej.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Agora SA