Tenis. Ruszył Roland Garros. Rafael Nadal - skazany na sukces

Rafael Nadal i Justine Henin marzą w Paryżu o zwycięstwach po raz piąty. Hiszpan wydaje się pewniakiem wśród mężczyzn, Belgijka - jedną z wielu niewiadomych u kobiet. Relacja Z Czuba i na żywo z pierwszego meczu Agnieszki Radwańskiej od około 15.00

15 zwycięstw, 0 porażek, pewnie wygrane turnieje w Monte Carlo, Rzymie i Madrycie, raptem dwa oddane sety - to bilans Nadala na czerwonej mączce przed French Open. 23-letni Hiszpan tydzień temu pobił też rekord Agassiego, triumfując po raz 18. w imprezie z serii Masters. Stawiają na niego wszyscy eksperci, bukmacherzy, inni zawodnicy.

Najważniejsze są jednak nie liczby i opinie, ale to, co dzieje się w głowie Nadala. A w niej powinien panować błogi spokój. Rafa i jego sztab z wujkiem Tonim na czele przez ostatnie miesiące wykonywali ruchy najwłaściwsze. Tak przynajmniej się wydaje. Nadal jest lżejszy, smuklejszy, jego tenis mniej niż w przeszłości zależy od biegania, a bardziej od mocy uderzeń i techniki - taki plan ochronny dla kolan wdrożono i na razie działa idealnie. Kontuzje, które popsuły zeszłoroczny sezon, a także styczniowy Australian Open, wciąż wydają się największym zagrożeniem dla Rafy w drodze po piąty tytuł. Ale jeśli Hiszpan będzie wygrywał mecze szybko, kolana nie zdążą się nawet zmęczyć.

Ważne dla Nadala jest odzyskanie psychologicznej przewagi nad Rogerem Federerem. Zeszły rok należał do Szwajcara, który szczęśliwie wygrał French Open, a potem pod nieobecność Nadala odzyskał koronę na Wimbledonie. Teraz znów role się odwracają. Symboliczne było zwycięstwo Nadala nad Federerem w finale w Madrycie, przez co Hiszpan mógł zdusić zeszłoroczne demony - to właśnie od porażki ze Szwajcarem w Caja Magica zaczął się koszmar zakończony klęską z Robinem Soederlingiem w Paryżu. - Nigdy nie usłyszycie z moich ust, że jestem faworytem. Jest nim ten, kto zagra w Paryżu najlepszy tenis - mówi skromnie Nadal, który w I rundzie zmierzy się z francuskim juniorem Gianni Miną.

Rafa wydaje się na sukces skazany także dlatego, że na horyzoncie nie widać godnych rywali. Broniący tytułu Federer zrobił w tym sezonie wiele, by w niego nie wierzyć. Słabe występy na twardych kortach w Indian Wells i Miami, potem katastrofa na czerwonej mączce w Rzymie (porażka w I meczu) i kiepskie Estoril (pokonał go Montanes) - to nie daje podstaw do wielkiego wyniku w Paryżu. Szwajcar ma jednak swoje argumenty. Odkąd pobił rekord Samprasa - ma już 16 zwycięstw w Szlemie - oraz został ojcem bliźniaczek, nieco zmieniła się jego motywacja. Nie chce już za wszelką cenę błyszczeć w Estoril i Rzymie, wygrywać wszystkiego jak leci. Koncentruje się na najważniejszym, czyli na Szlemach. W styczniu w Australii wygrał, teraz dopiero po raz drugi w tym roku pokaże swój najlepszy tenis. I zagadka Federera polega na tym, że nikt nie wie, co zobaczymy. Szwajcar ma trudną drabinkę, bo w jego ćwiartce czają się Soederling i Cilić, ale Nadal też pewnie nie skacze ze szczęścia na myśl o ćwierćfinale z Verdasco.

Zwycięstwo Djokovicia czy Murraya byłoby kosmiczną niespodzianką. Obaj przeżywają kryzys, żaden nie wie, w którą stronę rozwijać dalej swój tenis. Djoković zatrudnił trenera Toda Martina, speca od ofensywnego stylu, by potem szybko go zwolnić. Zamiast grać lepiej w ofensywie, gra nijak, nieskutecznie. Murray w Australii stawiał na ofensywę i dostał lanie od Federera. Potem kompletnie się pogubił. Zerwał z dziewczyną - grał fatalnie, pogodził się z dziewczyną - też grał fatalnie. Odżył dopiero niedawno, ale los w I rundzie zesłał mu Richarda Gasqueta. Gorzej być chyba nie mogło.

Długa jest też w tym roku lista nieobecnych. Brakuje m.in. del Potro i Dawidienki, którzy na pewno liczyliby się w walce o półfinały. Wszystko działa na korzyść Nadala.

Jeśli u mężczyzn jest jasno i sensownie, to u kobiet dawno nie było turnieju tak nieprzewidywalnego. Pewne jest to, że każda może przegrać z każdą. Safina, Dementiewa, Kuzniecowa, Azarenka, Woźniacka - lista gwiazd, które w ostatnich miesiącach kompromitująco przegrywały na mączce, jest długa. Wpisały się na nią nawet siostry Williams. Serena dała się niedawno ograć Pietrowej, a Venus - Aravane Rezai. Mająca irańskie korzenie młoda francuska jest wymieniana wśród tych, które mogą sprawić niespodziankę. Ale ta lista też jest długa, pełno na niej Rosjanek, Rumunek, Czeszek, Słowaczek, innych Francuzek. Była na niej też Hiszpanka Maria José Martinez Sanchez, sensacyjna triumfatorka z Rzymu. Wskazywano ją jako dowód na to, że w kobiecym tenisie wartością przestaje być siła i regularność, a zaczyna być przede wszystkim odmienność. Grająca serve & volley Hiszpanka zaskakiwała rywalki, aż sama dała się zaskoczyć i przegrała w I rundzie z mierzącą 191 cm Akgul Amanmuradową z Uzbekistanu.

Szukając jakiegoś punktu zaczepienia w tych niepewnych dla kobiecego tenisa czasach, większość zawiesza więc wzrok na Justine Henin. Była liderka wraca do Paryża po trzech latach przerwy. Od styczniowego wznowienia kariery ciągle gra w kratkę, miewa wpadki, ale jako jedyna ma na koncie cztery paryskie tytuły i coś, co nazwać można renomą.

Heroiczna walka i porażka Kubota w Roland Garros ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.