Roland Garros. "Drugie życie" Briana Bakera

Był jednym z najbardziej obiecujących amerykańskich tenisistów, na juniorskich turniejach ogrywał Novaka Djokovicia, Tomasa Berdycha i Jo-Wilfrieda Tsongę. Z listy przebytych operacji mógłby uzbierać kilka klasycznych Wielkich Szlemów, jednak po niespełna siedmiu latach rozbratu z rozgrywkami ATP wrócił aby spełniać swoje marzenia. 27-letni Brian Baker osiągnął w tym tygodniu finał turnieju ATP w Nicei.

Ile razy słyszeliśmy o sportowcach, którzy mogliby bić najstarsze rekordy, wygrywać najbardziej prestiżowe zawody, gdyby nie kontuzje? Wielu znawców tenisa już dawno do tej listy dopisało nazwisko amerykańskiego tenisisty Briana Bakera. Niesłusznie.

Pierwsze lata jego kariery były obfite w sukcesy. Doszedł do drugiej pozycji na świecie wśród juniorów, wygrał prestiżowy turniej Orange Bowl, a na paryskich kortach Rolanda Garrosa osiągnął finał rozgrywek chłopców. Regularnie ogrywał Djokovicia, Berdycha, czy Tsongę, którzy stanowią teraz o sile męskiego tenisa.

Po przejściu na zawodowstwo w 2003 roku, kariera Bakera zdecydowanie zwolniła obroty. Tenisista z mizernym skutkiem próbował zbierać punkty do rankingu ATP biorąc udział w challengerach na terenie USA. Pierwszy z nich wygrał rok później w Denver i do 29 kwietnia 2012 r. było to największym osiągnięciem w jego profesjonalnej karierze.

Z zawodowym tenisem pożegnał się na koniec 2005 r., kilka tygodni po pokonaniu w I rundzie US Open Gastona Gaudio, który piętnaście miesięcy wcześniej wygrał wielkoszlemowy Roland Garros. Powodem sześcioletniej przerwy były kontuzje. Na przestrzeni kilku lat Amerykanin trzykrotnie przechodził operacje bioder. Operowana była także przepuklina. Bardzo poważna była też, spotykana najczęściej u baseballistów, tzw. operacja Tommy'ego Johna, polegająca na zastąpieniu wiązadła w łokciu ścięgnem wyciętym z innej części ciała (w tym przypadku z przedramienia).

Klon Djokovicia

- Grając z Djokoviciem w 2005 r., miałem wrażenie, że rywalizuję ze swoim klonem. Z tą różnicą, że on był ode mnie dużo szybszy. Obaj opieraliśmy grę na swoich bekhendach. Każdy z nas zagrał po około dwadzieścia kończących bekhendów wzdłuż linii. Pokonałem go, ale mecz był bardzo wyrównany - wspominał w rozmowie z dziennikarzem "New York Times". Pytany o swoją największą zaletę na korcie, Baker odpowiada bez wahania: - Dobrze czytam grę. Tenis jest w dzisiejszych czasach bardzo szybki, ale umiem przewidywać, gdzie zagra rywal.

Dziś mówi: - Oglądanie w telewizji przeciwników, z którymi nie tak dawno rywalizowałem, osiągających tak ogromne sukcesy było bardzo ciężkie. Nauczyłem się jednak nie próbować walczyć z rzeczami nie zależnymi ode mnie. Przeżyłem wiele momentów, w których mogłem zapytać: "Dlaczego właśnie ja?", ale próbowałem się uporać z problemami i wierzyć, że nadejdą lepsze czasy.

"Lepsze czasy" nadeszły w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Brian zdążył już ułożyć sobie życie - wrócił na studia na Uniwersytecie Belmont w rodzinnym Nashville. Wybrał kierunek biznesowy, skoncentrowany na finansach. Po zajęciach, pomagał tamtejszemu trenerowi w prowadzeniu tenisowej drużyny uniwersyteckiej. - Cały czas odbijałem piłkę, ale nie miało to nic wspólnego z grą na punkty pięć dni z rzędu. Latem ubiegłego roku, kiedy poczułem się lepiej pod względem fizycznym, powiedziałem sobie: "Teraz albo nigdy!" - tłumaczy Baker.

Długa droga

Powrót trzeba było zacząć od najmniejszych, regionalnych turniejów, najdalszych krewnych imprez wielkoszlemowych. Baker przemierzał setki kilometrów za kierownicą swojego samochodu, wracając do domu ze skromnymi czekami za kolejne wygrane. Ważniejszy od drobnych pieniędzy był fakt, że organizm tenisisty się nie buntował.

Po wygraniu małego turnieju w Pittsburghu w lipcu ubiegłego roku, tenisowy sezon zakończył finałem w challengerze w Knoxville. Ten wynik przesunął go do piątej setki rankingu ATP. Prawdziwy przełom nastąpił w kwietniu tego roku, gdy po przejściu kwalifikacji na kortach ziemnych w amerykańskiej Sarasocie, odpadł w drugiej rundzie, by w kolejnym starcie w Savannah (pula nagród 50 tys. dol.) wygrać osiem meczów (trzy w eliminacjach i pięć w turnieju głównym) i sięgnąć po tytuł. Do jego dorobku rankingowego dodano 80 punktów, a konto bankowe zasiliło nieco ponad 7 tys. dol.

Zawodnik, który za występy w Sarasocie i Savannah zbierze najwięcej punktów, dostaje od Amerykańskiej Federacji Tenisa przepustkę - tzw. "dziką kartę" do wielkoszlemowego turnieju w Paryżu. Baker: - Jestem bardzo podekscytowany możliwością zagrania na kortach Rolanda Garrosa po tak długiej przerwie. Kiedyś osiągałem tam całkiem niezłe wyniki - cieszy się Amerykanin. - To niemal historia starożytna - dodał ze śmiechem wspominając udział w juniorskim finale French Open sprzed dziewięciu lat.

Nici ze zwiedzania

Zachęcony możliwością gry w Paryżu, Baker udał się na ostatni sprawdzian - poprzedzający wielkoszlemowy występ turniej ATP w Nicei. Oczekiwania nie były duże. Dotychczasowy bilans Amerykanina w turniejach tej rangi wynosił 4-12, nigdy nie udało mu się odnieść dwóch kolejnych zwycięstw. 216 na liście ATP tenisista bez straty seta wygrał jednak trzy mecze eliminacyjne i po niespełna siedmiu latach przerwy mógł znowu poczuć smak rywalizacji w turnieju ATP. Konsumpcja trwała cały tydzień, a jego ofiarami padali kolejno: Serhij Stachowski (ATP 84), Gael Monfils (ATP 13), najlepszy tenisista Kazachstanu Michaił Kukuszkin (ATP 55) oraz triumfator 21 imprez ATP Nikołaj Dawidienko (ATP 53). Po ćwierćfinale dodał wpis na Twitterze. "Kolejny piękny dzień w Nicei. Przed wyjazdem muszę jeszcze zajrzeć do Monte Carlo". Zwiedzanie oddalonego o 22 kilometry kurortu musi odłożyć na inną okazję. Po półfinałowym zwycięstwie z Rosjaninem, Baker bez skutku szukał słów, które oddałyby to, co czuje. - Nie przewidziałbym tego. To coś specjalnego... - z trudem opowiadał na konferencji prasowej.

Serię piętnastu kolejnych wygranych zakończył w sobotnim finale turnieju w Nicei przegrywając z Nicolasem Almagro, wybitnym specjalistą od gry na mączce. Ukoronowaniem fantastycznego tygodnia będzie dla Bakera wgląd w poniedziałkowy ranking. Dzięki uzbieranym punktom znajdzie się w nim około 140. pozycji. - Współzawodnictwo to mój żywioł. Nienawidzę przegrywać - powiedział po finałowym meczu.

Plan na spędzenie kilkudziesięciu godzin przed meczem I rundy w Paryżu, gdzie przeciwnikiem będzie Xavier Malisse (ATP 80) jest taki: - Spróbuję się trochę przespać, następnie wejdę do wanny z lodem i się porozciągam. Powinno pomóc - zapowiada Baker.

Historia zatoczy więc koło. To właśnie Belg był ostatnim przeciwnikiem, z jakim w turnieju ATP zmierzył się Baker (US Open 2005). Wtedy wygrał tylko jednego seta. Dzięki swej wytrwałości, daje sobie jednak szanse na rewanż.

Roland Garros. Bukmacherzy nie wierzą w Radwańską [RANKING]

Więcej o:
Copyright © Agora SA