Australian Open. Finał mężczyzn. Djoković wszechmocny

Nie pomogła pogoda, kibice w kiltach, ani modły brytyjskich dziennikarzy. Novak Djoković bezlitośnie sprał Andy'ego Murraya 6:4, 6:2, 6:3 i zdobył drugi tytuł wielkoszlemowy. - Niesamowicie wydoroślał. Wygra kolejne Szlemy, niedługo będzie numerem dwa na świecie - przewidują fachowcy.

"Andy Murray, duma Szkocji" i "Andy, legenda znad rzeki Yarra" - takie transparenty trzymali wymalowani na niebiesko-biało kibice w kiltach przed wejściem na Rod Laver Arena. - Jeśli nie teraz, to kiedy? Nie ma Nadala, nie ma Federera. Musi się wreszcie udać - szeptali brytyjscy dziennikarze, którzy właściwie przez dzień i noc nie wychodzili z biura prasowego. Zapełniali gazety analizami, wywiadami, przewidywali nawet, że Murray'owi pomoże pogoda. "Ma być gorąco, a jak wiadomo Djoković nie lubi upału" - pisał "Guardian". - Wierzę w Andy'ego. Wydoroślał, jest w stanie wygrać - mówił Neil Harman z "Timesa".

Otwierający set finału oddzielił jednak mężczyznę od chłopca. Trzy pierwsze gemy grali przez 24 minuty, zapowiadało się, że mogą skończyć o piątej rano. Potem było jeszcze trochę szarpaniny, ale w końcówce Djoković zagrał kilka piłek mocniej, ruszył do przodu, przycisnął i nie puścił już do końca meczu. Serb nie tyle grał od Szkota lepiej, on dominował nad nim w sposób totalny. Był szybszy, dokładniejszy, dobiegał dosłownie do każdej piłki, a jego serwis i forhend zawsze mu pomagały w trudnych chwilach. W sferze psychicznej między Serbem i Szkotem była przepaść szeroka jak Wielki Kanion. Momentami Murray sprawiał wrażenie małego chłopczyka, który wstydzi się, że patrzy na niego aż tyle osób. Dla Serba adrenalina, emocje, ostre jak brzytwa akcje były jak hausty świeżego powietrza.

- Fatalny mecz Andy'ego. Był wolniejszy, ale przede wszystkim za mało agresywny. Dopiero w trzecim secie próbował grać odważniej, ale było za późno - komentował Patrick McEnroe. - Murraya zawiódł drugi serwis, który Djoković wściekle atakował. Za mało ruszał się do przodu - dodał Brad Gilbert.

Eksperci zastanawiali się, czy Andy podjął dobrą decyzję nie zatrudniając trenera po rozstaniu z Milesem Maclaganem w poprzednim sezonie. Jego czasowy doradca Alex Corretja nie przyjechał nawet do Melbourne. Szkotowi pomagała mama Judy oraz niedoświadczony Wenezuelczyk Dani Velverdu, przyjaciel z czasów, gry Szkot trenował w Barcelonie. - Być może przed takim meczem albo nawet w jego trakcie, jakieś słowo, gest, mogłoby mu pomóc? - zastanawiali się Brytyjczycy.

- W finale Szlema musisz wyjść na kort i walczyć. Musisz wydrzeć rywalowi zwycięstwo. Andy, tak samo jak rok temu z Federerem, czekał aż mecz wygra się sam, a tak się nie da - mówił Gilbert. Jego zdaniem Djoković w ciągu ostatniego roku tak wzmocnił serwis, forhend i stronę mentalną, że pod koniec sezonu może być numerem dwa za Rafaelem Nadalem, który - o ile będzie zdrów - na Rolandzie Garrosie i Wimbledonie będzie faworytem. Ale na twardej nawierzchni w Nowym Jorku Djoković może rozpętać z nim wojnę. O Federerze nikt już nie mówi inaczej niż "numer trzy". - Pytanie brzmi teraz raczej, czy będziemy mieli wielką trójkę z Rogerem, czy dwójkę w nowym składzie z Novakiem i Rafą - stwierdził Gilbert.

Wszyscy zwracali uwagę, że Djoković niezwykle wydoroślał także poza kortem. Kilka lat temu potrafił się szarpać z kibicami, przekomarzać, pyskować. Teraz na każdym kroku pokazuje wielką klasę. - W mojej głowie zaszła zmiana. Oddzieliłem zupełnie sprawy rodzinne od zawodowych - mówił Novak na konferencji. Dziennikarze dociekali, ale nie chciał doprecyzować. Od jakiegoś czasu Serb nie jeździ już na wszystkie turnieje z ojcem, matką i bratem (to oni wywoływali te złe emocje?). Najbliżej niego jest tylko sztab trenerów na czele ze Słowakiem Marianem Vajdą. - Tenis jest sportem indywidualnym, ale bez moich ludzi, nie byłoby mnie. Są nie tylko fachowcami, są moimi najlepszymi przyjaciółmi - mówił Serb.

- Momentami czułem się na korcie wszechmocny. W tym roku zagrałem tutaj tenis mojego życia, ale nie martw się Andy, tobie też kiedyś uda się wygrać w Szlemie. Masz wielki talent - pocieszał Murraya podczas ceremonii wręczenia nagród. - Dedykuję ten tytuł Serbii, mojej ojczyźnie, która wiele wycierpiała. Cieszę się, że mogę dostarczyć moim rodakom radość i satysfakcję - stwierdził Djoković, który wygrał w Australii po raz drugi - w 2008 r. pokonał w finale Jo-Wilfrieda Tsongę.

Murray pozostaje tenisistą z największą liczbą wygranych Mastersów, który nie ma na koncie Szlema. W finałach nie urwał wciąż rywalom nawet seta (bilans 0-9). Skąd bierze się ta psychiczna blokada? 23-letni Djoković, rówieśnik Murray'a, który grał z nim przed laty w tych samych juniorskich turniejach, wspominał w Melbourne konferencję prasową, gdy razem wystąpili kiedyś w jednej parze w deblu. - Pamiętam, że przyszło tylu brytyjskich dziennikarzy, że aż go zatkało. Ja musiałem gadać za nas dwóch. Ciężko jest być jedyną nadzieją brytyjskiego tenisa, z Wimbledonem i całą waszą prasą na głowie. Pod tym względem było mi znacznie łatwiej - stwierdził Djoković.

Kiedy po raz ostatni Fred Perry wygrywał tytuł w Szlemie na US Open, prezydentem w Białym Domu był Franklin Delano Roosevelt, a Niemcami rządził Adolf Hitler. Od tamtego czasu Brytyjczycy tylko siedem razy doszli do finałów, wszystkie przegrali.

Czy Murray kiedyś się przełamie? Historia tenisa zna takie przypadki. Agassi przegrał trzy pierwsze finały, a potem wygrał Wimbledon i siedem innych Szlemów. Sęk w tym, że Agassi miał Samprasa i Couriera, a Murray z Wielką Brytanią jest sam jak palec.

Tak relacjonowaliśmy finał Australian Open na żywo?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.