Tylko u nas! Blog Frytki i Matki ?
Organizatorzy wygnali "Frytkę" i "Matkę" hen, hen, pod płot, obok tramwajowego przystanku i samochodowego wiaduktu. Na kort numer 14, gdzie mocne smecze kończą się na ulicy.
I momentami Polacy dostosowywali się poziomem do tej peryferyjnej scenerii.
- Graliśmy nierówno. Początek był dobry, ale potem osłabliśmy. Hutchins i Kerr to renomowani debliści. Byli niedawno w finale w Sydney, pokonali m.in. Łukasza Kubota i Olivera Maracha. Udało im się nas zaskoczyć - komentował Fyrstenberg.
- Graliśmy falami. Jak ja dobrze returnowałem, to Mariusz gorzej. I na odwrót. Kulał też mój serwis. W końcówce, gdy zrobiło się 4:5 i 0:30, było naprawdę gorąco. Niezła nerwówka, ale najważniejsze, że wytrzymaliśmy - stwierdził Matkowski.
- Ciężkie mecze w I rundzie to już właściwie taka nasza australijska tradycja. Rok temu też męczyliśmy się w trzech setach - przypomniał Fyrstenberg. - Tak jak wtedy, pomogła nam fajna atmosfera na trybunach. Znów grał Australijczyk, a większy doping był dla nas. Polonia w Melbourne jest naprawdę mocna.
W II rundzie rywalami Fyrstenberga i Matkowskiego będą Thomaz Bellucci i Andre Sa z Brazylii lub Eric Butorac i Rajeev Ram z USA. - Na pewno zagramy z leworęcznymi, co zawsze jest utrudnieniem. Bellucci świetnie serwuje. Ale w sumie, w obu przypadkach, wszystko będzie zależało od nas. Chcemy dojść minimum do ćwierćfinału i z takimi parami po drodze powinniśmy po prostu wygrywać - powiedział Matkowski.
Fyrstenberg i Matkowski: dlaczego Australian Open najlepiej nam leży
Przy okazji meczu okazało się, że nawet zawodowi tenisiści mają czasem problem z... przepisami gry.
- W deblu dochodziło ostatnio do tylu zmian w punktacji, że kiedy w trzecim secie było 6:6, to autentycznie zdębieliśmy i nie wiedzieliśmy, czy będzie tie-brak, czy gra na przewagę dwóch gemów - śmiał się Fyrstenberg. - Dopiero, gdy sędzia powiedział "tie-break", wiedzieliśmy, co jest grane.
Gdy Fyrstenberg z Matkowskim udzielali wywiadu polskim dziennikarzom, przy stoliku obok siedzieli słynni amerykańscy deblowi bracia Bob i Mike Bryanowie. Polskich dziennikarzy było pięciu, a u nich przy stoliku tylko jeden. Amerykanie spojrzeli na nas z uznaniem, a Bob rzucił do Marcina i Mariusza: - Imponujące. Musicie być gwiazdami. - Wygrywamy pięć jeden! - zaśmiał się Fyrstenberg.
Kiedy atmosfera zupełnie już się rozluźniła, padło pytanie o Players party. "Atmosfera była niesamowita" - napisali o nim na swoim blogu "Frytka" i "Matka". - No, bo była. Fajny klub "Longroom" w centrum Melbourne, przyszli wszyscy Polacy. Dziewczyny, czyli Agnieszka, Ula, Ala i Klaudia [Radwańskie, Rosolska, Jans] nas wyciągały na parkiet. ? W pewnym momencie tańczyło siedem osób. Plus trenerzy! Polska była chyba najmocniejszą grupą. Fajnie się bawiliśmy, ale grzecznie przed 12 wyszliśmy. Byliśmy na pewno mocni ilościowo, a jakościowo tanecznie, to nie wiem - opowiadał Matkowski.
Co ciekawe, na players party tenisistki przychodzą obowiązkowo - pokazanie się na imprezie jest w wymogach WTA. Mężczyźni nie muszą, ale i tak przychodzą. Nie pytaliśmy dlaczego.
Specjalny tenisowy serwis o Australian Open 2010 ?