Tenis. Radwańska mistrzynią. Straconych szans

Pierwszy w karierze półfinał Agnieszki Radwańskiej w Australian Open cieszy, ale martwi styl, w jakim Polka go przegrała. Jeszcze bardziej niepokoi fakt, że po największym sukcesie w karierze, czyli finale Wimbledonu 2012, Radwańska w każdym z sześciu kolejnych turniejów wielkoszlemowych przegrywała z niżej rozstawioną rywalką.

Pierwsze od dawna zwycięstwo nad Wiktorią Azarenką, pierwszy w karierze półfinał Australian Open, ale też kolejna zaprzepaszczona szansa na wygranie wielkoszlemowego turnieju - oto bilans tegorocznych występów Agnieszki Radwańskiej na kortach Melbourne Park.

- To był mój pierwszy półfinał w Australii, więc nie mogę narzekać. Ale chcę więcej - powiedziała Radwańska po porażce 1:6, 2:6 z Dominiką Cibulkovą.

Tylko czy Polkę stać na więcej?

Nie tylko Serena

W Melbourne Radwańska przegrała drugi wielkoszlemowy półfinał w karierze. W lipcu ubiegłego roku, na kortach Wimbledonu, lepsza od ówczesnej turniejowej "czwórki" okazała się rozstawiona z dopiero 23. numerem Sabine Lisicki. Z Niemką polskiego pochodzenia krakowianka przegrała 4:6, 6:2, 7:9. Przed tamtym meczem oficjalna strona WTA twierdziła, że Radwańska - jako najwyżej notowana ze wszystkich półfinalistek - jest główną faworytką do końcowego zwycięstwa.

Na wcześniejszym odpadnięciu Sereny Williams, Marii Szarapowej i Azarenki skorzystała wtedy Marion Bartoli. Dla rozstawionej wówczas z numerem 15 Francuzki był to jedyny wielkoszlemowy triumf w karierze, w której najwyżej w rankingu WTA była na siódmym miejscu.

Teraz z potknięć Williams, Szarapowej i Azarenki skorzysta albo czwarta w rankingu Chinka Na Li, albo 24. Cibulkova.

Rozstawiona z "piątką" Radwańska gładką porażkę z turniejową "20" tłumaczy zmęczeniem i przypomina, że nie jest maszyną. Trudno odmówić jej racji, pamiętając, że po trudnym, trzysetowym meczu z broniącą tytułu Azarenką nie miała czasu na regenerację. Ale też trudno nie zauważyć, że uchodząca za najbardziej stabilną zawodniczkę z czołówki Polka ma problem z wykorzystywaniem swoich szans na triumf w najważniejszych turniejach.

Dla Radwańskiej tegoroczny występ w Australian Open był już 31 startem w Wielkim Szlemie. Polce przyszło grać w czasach dominacji Sereny Williams. To Amerykanka stanęła jej na drodze do wygrania Wimbledonu, nie dając się pokonać w finale w 2012 roku, to ona wygrała aż 10 wielkoszlemowych imprez, w których startowała dotąd Radwańska. Ale 20 pozostałych turniejów miało aż 12 różnych zwyciężczyń, a w sobotę do grona tych, które wygrywały w Wielkim Szlemie w czasach gry Radwańskiej może dołączyć Cibulkova.

Słowaczka, która nigdy nie zdołała przebić się do czołowej dziesiątki rankingu WTA (najwyżej była w czerwcu 2012 roku - na 12. miejscu) w przypadku finałowej wygranej nad Li zostałaby kolejną zawodniczką, która wygrała turniej wielkoszlemowy, choć nigdy nie była światowym numerem 1. Takim przypadkiem jest m.in. Chinka, która w 2011 roku została mistrzynią French Open, a w zestawieniu WTA najwyżej w karierze była na trzecim miejscu.

Od 2006 roku, a więc odkąd Radwańska gra w Wielkim Szlemie, turnieje tej rangi wygrało sześć takich zawodniczek. Poza Li i Bartoli są to Swietłana Kuzniecowa (French Open 2009, najwyżej w rankingu na drugim miejscu), Francesca Schiavone (French Open 2010, najwyżej w rankingu na czwartej pozycji), Petra Kvitova (Wimbledon 2011, najwyżej w rankingu na drugim miejscu) i Samanta Stosur (US Open 2011, najwyżej w rankingu na czwartej pozycji).

Dla porównania z 30 ostatnich wielkoszlemowych turniejów mężczyzn tylko trzy wygrali dwaj zawodnicy, którzy nigdy nie byli liderami rankingu ATP. W czasach dominacji Rogera Federera, Rafaela Nadala i Novaka Djokovicia (Szwajcar, Hiszpan i Serb wygrali do spółki 27 z 30 ostatnich turniejów Wielkiego Szlema) tej sztuki dwa razy dokonał najwyżej drugi w zestawieniu najlepszych Andy Murray, a raz czwarty w swym najlepszym momencie Juan Martin del Potro.

Szósta taka porażka

Wnioski? Rację mają eksperci, którzy powtarzają, że kobiecy tenis jest dużo mniej przewidywalny od męskiego. Niestety, trudno też odmówić racji fachowcom twierdzącym, że świetna technicznie Radwańska przez niedostatki fizyczno-kondycyjne może nigdy nie wygrać wielkoszlemowego turnieju. I jeszcze jedno "niestety" - argumenty tracą ci, którzy podkreślają, że Polka dopnie swego dzięki wytrwałości i zawsze solidnej grze.

Fakty są takie, że od swego największego dotąd sukcesu, a więc finału Wimbledonu w 2012 roku, Radwańska notuje dobre wyniki, bo z sześciu następnych wielkoszlemowych imprez dwie skończyła w czwartej rundzie, dwie w ćwierćfinale i dwie w półfinale, ale w każdym kolejnym starcie zmarnowała wielką szansę na lepszy wynik, odpadając po meczu z niżej notowaną rywalką.

W US Open 2012 pierwszą w karierze okazję na nowojorski ćwierćfinał zaprzepaściła, przegrywając w czwartej rundzie z rozstawioną z numerem 20. Robertą Vinci. Sama była wówczas turniejową dwójką. Następnie, jako numer 4, przegrała ćwierćfinał Australian Open 2013, z oznaczoną "szóstką" Na Li. French Open 2013 to stracona szansa na pierwszy półfinał w Paryżu po przegranym meczu z Sarą Errani (numer 5, Radwańska numer 4), omawiany już Wimbledon 2013 to przegrany horror o finał z dużo niżej notowaną Lisicką, a US Open 2013 to kolejna niewykorzystana okazja na ćwierćfinał. Tam, w czwartej rundzie, rozstawiona z "trójką" Radwańska była gorsza od rozstawionej z numerem 24. Jekatieriny Makarowej.

Teraz, mimo pięknego zwycięstwa nad Azarenką w ćwierćfinale, Polka skończyła turniej w podobnie słabym stylu. Z Cibulkovą, jak z Makarową, Radwańska przegrała osiem gemów z rzędu. Widać, że przestoje w jej grze wykorzystywać potrafią już nie tylko rywalki z pierwszej dziesiątki rankingu WTA.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.