Australian Open. Podwyżka nagród, średniacy się cieszą

Choć zawodnicy narzekają na skąpstwo organizatorów turniejów wielkoszlemowych, to udział w czterech najważniejszych imprezach sezonu gwarantuje tenisistom i tenisistkom aż 70 procent rocznych dochodów.

Tenisistom udało się wywalczyć zwiększenie puli nagród w rozpoczynającym się w styczniu Australian Open, w tym znaczną podwyżkę już od pierwszej rundy. W 2013 roku na odpadnięciu w pierwszej rundzie będzie można zarobić aż 22 tysiące euro, to o sześć tysięcy więcej niż przed rokiem i o cztery więcej niż w zeszłorocznym French Open. 22 tysięcy to także więcej niż inkasują półfinaliści niektórych imprez organizowanych przez ATP. Zwycięzca Australian Open zgarnie blisko dwa miliony euro.

Mimo podwyżki tenisiści są niezadowoleni z tego, jak dzielone są zyski z czterech najważniejszych imprez sezonu. Zależnie od turnieju do kieszeni zawodników trafia od 20 do 30 procent zysków, podczas gdy np. NBA dzieli się z koszykarzami po połowie. - Gdy spojrzysz na zawodowe ligi w USA, to widzisz, że oni procentowo dostają trzy razy tyle, co tenisiści - mówi Joe McEnroe.

Niektórzy krytykują podwyżki nagród dla tenisistów. Australijski trener Darren Cahill uważa, że tak duże pieniądze są "bonusem dla przeciętności". Aż 70 procent dochodów tenisistów i tenisistek podchodzi z wielkoszlemowych czeków. Dla wielu to pieniądze, dzięki którym mogą startować w innych zawodach.

- Dzięki tym wypłatom jesteśmy w stanie przetrwać. Na te czeki możemy po prostu liczyć - mówi Francuzka Mathilde Johansson. 88. w światowym rankingu tenisistka zarobiła w 2012 roku na korcie 185 tysięcy euro, z czego aż 110 tysięcy to wypłaty wielkoszlemowe.

Więcej o:
Copyright © Agora SA