Murray znów przestraszył się Federera

Roger Federer łatwo pokonał Andy'ego Murraya 6:4, 6:2 w hitowym pojedynku na Masters w Londynie. Brytyjczycy nie rozumieją, dlaczego ich wielka nadzieja, zamiast się rozwijać, stoi w miejscu.

Hit Federer - Murray rozczarował, bo Szkot w ogóle nie podjął walki. Od początku był przygaszony, wpatrywał się we własne buty, a rakietą machał bez wiary, że ma to jakiś głębszy sens. Dla Federera taka lękliwa postawa rywala zawsze była zachętą do ataku. Gdy Szwajcar czuje, że przeciwnik nie wierzy w zwycięstwo, to prezentuje się najlepiej - świetnie serwuje, a jego forhendy sieją totalne spustoszenie. Od takich właśnie ciosów padł wczoraj Murray.

Nie po raz pierwszy, bo powtórzył się scenariusz ich wcześniejszych pojedynków. Jeśli tylko stawka była wysoka (finał US Open, Australian Open, zeszłoroczny Masters), górą był Federer. Murray pokonywał 16-krotnego zwycięzcę Szlemów częściej, ale tylko w mniej ważnych meczach (np. w Toronto i Szanghaju).

Brytyjczycy są podłamani, bo Szkot, który ma dla nich zdobyć pierwszy od 1936 r. tytuł w Szlemie, zamiast się rozwijać, stoi w miejscu, a nawet delikatnie się cofa - ostatnio z czwartego na piąte miejsce w rankingu. Zagadka jest trudna do rozwikłania, bo Andy'emu nie brakuje niczego - kilka lat temu brytyjska federacja płaciła jego trenerowi Bradowi Gilbertowi 700 tys. funtów rocznie. Murray ma pieniądze, bajeczny ośrodek treningowy na Florydzie, sztab doradców i wielki talent potwierdzany przez autorytety w rodzaju Björna Borga czy Matsa Wilandera. Dlaczego więc nie umie pokonać Federera w meczu o stawkę? Jedni uważają, że decyduje słaba psychika. Inni, że właśnie ten nadmiar szczęścia, bo jeśli doradców jest 15, to nie wiadomo, którego z nich słuchać najbardziej.

Po poniedziałkowym zwycięstwie nad Andym Roddickiem w grupie A odetchnąć może Rafael Nadal. Hiszpański lider rankingu ATP obawiał się początku rywalizacji w Londynie, bo pamięta zeszłoroczną klęskę, gdy w O2 Arena przegrał wszystkie mecze. Teraz też zaczął źle - od straconego seta - ale w porę zdołał się przebudzić. Poprawił serwis, zaczął się świetnie ruszać, imponował zawziętością. Zwyciężył w trzech setach.

Masters pozostaje jedynym ważnym trofeum, którego Nadal nie ma w kolekcji. Uzbierał wszystkie Szlemy, ma olimpijskie złoto i Puchar Davisa. Eksperci na razie kręcą jednak nosem na jego szanse w Masters, bo wielkiej formy - na miarę tej z US Open - jeszcze nie zobaczyli. Hiszpan zapewnia, że do niej dojdzie. - Przez pięć tygodni leczyłem kontuzję barku. Dlatego zacząłem tak nerwowo - tłumaczył.

Lepsze wrażenie robi na razie Novak Djoković, który w rozbił Tomasa Berdycha 6:3, 6:3. Brytyjskich dziennikarzy najbardziej urzekła jednak nie gra Djokovicia, ale... Diego Maradona, czyli specjalny gość w jego loży na trybunach. Wizyta autora gola zdobytego "ręką Boga" w mundialu w 1986 r. zawsze wywołuje w Anglii skrajne emocje - teraz w hali buczenie mieszało się z oklaskami. Skąd Maradona na meczu? - Jest moim trenerem. Pracujemy nad... rękami, no wiecie, jak grać wysokie piłki - żartował Djoković. - Lubię futbol, Diego jest moim idolem. Od jakiegoś czasu wymienialiśmy się podarunkami. Wysłałem mu rakietę, on przysłał mi koszulkę. Teraz zaprosiłem go, żeby mi pokibicował - wyjaśnił Serb.

Specjalne materiały Sport.pl - zdjęcia, wideo, rankingi POLECAMY!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.