ATP World Tour Finals. Debel Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski gra w Londynie. 'W tenisie trzeba ryzykować'

- Stać nas na pierwszą trójkę na świecie i wygranie Szlema, ale nie możemy w meczach o stawkę grać zachowawczo i czekać, aż same się wygrają. Po US Open już to wiemy - mówi Sport.pl Mariusz Fyrstenberg. W niedziele w ATP World Tour Finals polski debel wygrał z francusko-serbskim duetem Michael Llodra - Nenad Zimonjic.

Profil Sport.pl na Facebooku - 32 tysiące fanów. Plus jeden? 

Jakub Ciastoń: Jesteście specjalistami od wprowadzania kibiców w stany przedzawałowe. Awans do ósemki najlepszych par grających w Masters znów wywalczyliście w ostatniej chwili.

Mariusz Fyrstenberg: Kolejny raz zagraliśmy słaby początek sezonu. Mamy problem z koncentracją, mobilizacją. Spinamy się na Szlemy, co nie zawsze daje dobry efekt, i w końcówce roku, by gonić uciekający Masters. W środku sezonu w mniejszych turniejach brakuje stuprocentowej mobilizacji. Musimy to zmienić.

Był moment, że zwątpiliście w awans? W Walencji wyprzedziła was para Rojer - Butorack, którą musieliście doścignąć w Paryżu. Nie było też pewne, czy Jurgen Melzer się wycofa.

- Oj, była nerwówka, Melzer przysłał nam SMS-a, że plecy mu zdrowieją, więc mamy grać na maksa i nie liczyć na niego. Udało się, bo przeszliśmy jedną rundę dalej niż Rojer i Butorack, ale to nieznośne uczucie, gdy musisz zdawać się na wyniki innych. Za rok nie możemy do tego dopuścić.

Gdyby nie finał US Open, to na Masters byście nie zagrali. Oceniając, to był zupełnie przeciętny sezon.

- Zgadza się. Mieliśmy za dużo wpadek ze średnimi parami albo z parami złożonymi z dwóch średniej klasy singlistów. Ale za to mamy najlepszy bilans z parami z pierwszej trójki rankingu. Coraz częściej ogrywamy np. braci Bryanów. To frustrujące, bo czujemy, że mamy potencjał na pierwszą trójkę na świecie, a któryś już raz bijemy się tylko o miejsce numer osiem. Żeby wyeliminować wpadki, musimy w każdym turnieju grać jak o życie. Niektóre potraktowaliśmy w tym roku za ulgowo.

Ten finał Szlema zmienił coś w was?

- Gdybym miał wybierać: świetny sezon z szybkim awansem na Masters albo przeciętny jak ten, ale z finałem US Open, biorę Szlema. Mastersy już nam się ograły, czekaliśmy na sukces w Szlemie, bo to jest jednak kwintesencja tenisa. Przełamaliśmy w tym roku psychologiczną barierę. Teraz czas na zwycięstwo. Wiemy, że jest w naszym zasięgu. Klucz to koncentracja. Do tej pory często przegrywaliśmy w ćwierćfinałach, bo graliśmy zachowawczo, czekaliśmy, aż mecze same się wygrają. Po US Open wiemy, że w pojedynkach o najwyższą stawkę trzeba ryzykować, grać agresywnie.

To wasz piąty awans na Masters. Czujecie przez te lata, że się tenisowo rozwijacie?

- Kiedyś było tak, że jak nie wchodził nam mocy serwis, to nie wygrywaliśmy. Byliśmy parą uzależnioną od serwisu. Z czasem jednak znacznie poprawiliśmy grę przy siatce. Potrafimy już wygrać, gdy serwis "nie siedzi". Ciągle jednak nad nim pracujemy. Mamy np. wciąż za niski na tle innych procent skuteczności pierwszego podania. Zdarza się poniżej 40 proc., a powinna być zawsze powyżej 70 proc. To ważne, bo czołowe pary świetnie returnują drugi serwis i zbyt często był to powód naszych porażek. Z każdym rokiem zyskujemy też oczywiście doświadczenie, ale wciąż jesteśmy jedną z młodszych par w czołówce, więc tym ich nie pokonamy, no chyba że pokończą kariery ze starości.

Wasz team rozwija się też organizacyjnie - macie dwóch poważnych sponsorów, kilku mniejszych, są menedżer, trener, a nawet psycholog.

- Staramy się profesjonalizować. Zaufały nam m.in. firmy Tauron i Siemens AGD. Dzięki temu mamy komfort, bo organizacyjnie i finansowo nie musimy się prawie o nic martwić. Nie zapominajmy też o lekarzach z Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej, współpracujemy też z centrum rehabilitacji. Bez wsparcia nie byłoby sukcesu. A nam gra się łatwiej ze świadomością, że ktoś razem z nami pracuje na wynik.

Fyrstenberg i Matkowski grają w tenisa z Gortatem

Rośniecie też medialnie, ostatnio do programu zaprosił was Kuba Wojewódzki.

- Ludzie nas poznają. Od rozpoznawalności Małysza, Kubicy czy siatkarzy dzieli nas jeszcze przepaść, ale to się powoli zmienia. Mamy tylko nadzieję, że wpłynął na to finał US Open, a nie medialna awantura wokół tego, że Niemiec Petzschner zagrał piłkę nogą i się do tego nie przyznał. Chcielibyśmy, żeby dzięki nam rosła popularność tenisa w Polsce.

Wojewódzki zapytał was m.in., czy grając jeden na jeden, pokonalibyście Agnieszkę Radwańska. Odpowiedzieliście, że z łatwością, bo mocniej serwujecie. A gdyby piłkę wprowadzać lekko od dołu?

- Jeśli odjęlibyśmy ogromną różnicę siły i szybkości piłki między męskim a kobiecym tenisem, to myślę, że z Agnieszką mielibyśmy spore problemy, bo gra niezwykle regularnie, świetnie się rusza i doskonale przewiduje wydarzenia na korcie.

Wytrzymujecie jeszcze ze sobą? Spędzacie razem tyle czasu, że nie uwierzę, że nie pojawiają się konflikty.

- Na początku kariery było trudniej, bo oszczędzaliśmy i mieszkaliśmy w hotelach w jednym pokoju, czasem w trójkę z trenerem. To prowadziło do konfliktowych sytuacji, bo jednak przebywanie ze sobą tyle czasu jest męczące. Teraz nie ma takiego problemu. Jesteśmy jak bracia, lojalni wobec siebie, spotykamy się na treningach i meczach, przyjaźnimy, ale poza kortem chodzimy własnymi ścieżkami, trochę jak rodzeństwo.

Tenisowi sceptycy będą zawsze kręcić nosem, że to tylko debel, dużo mniej prestiżowy od singla.

- Nic na to nie poradzimy. Tak już jest, że tenis stał się dużo bardziej wymagający fizycznie, co zrodziło specjalizację. Singliści nie mają czasu na grę w debla. Ale tak naprawdę za obniżaniem prestiżu debla stoi też telewizja, bo to ona kreuje gwiazdy, a wybiera niemal wyłącznie transmisje singla. Szkoda, bo wiele meczów deblowych jest ciekawszych i bardziej atrakcyjnych. Kto widział debla na żywo, wie, o czym mówię. Deblowi szkodzi też to, że ciągle zmieniają się składy par, przez co trudno zapadają w pamięć. My z braćmi Bryanami jesteśmy najbardziej kojarzoną parą, bo jako jedyni od lat gramy razem.

Jak oceniacie szanse w Masters?

- Na pierwszy rzut oka grupa jest ciężka, ale rok temu też tak mówiłem i wygraliśmy wszystkie mecze grupowe. Każda z par jest w zasięgu. W półfinale marzy nam się rewanż za US Open z Melzerem i Petzschnerem.

Faworyt w singlu?

- Federer. Obserwowałem w Paryżu Djokovicia. Serb był zmęczony, sprawiał wrażenie, że mentalnie jest już na wakacjach.

Najlepsi tenisiści świata i ich partnerki [GALERIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.