US Open. Déja vu Agnieszki Radwańskiej

Prowadziła 4:0, ale potem stanęła i przegrała z Jekatieriną Makarową 4:6, 4:6 w czwartej rundzie US Open. Polka wciąż nie umie odczarować nowojorskich kortów, gdzie nigdy nie była w ćwierćfinale. Znów zabrakło większej agresji. - Plus jest taki, że sama zaczyna dostrzegać problem - stwierdził trener.

Gdy rozstawiona z nr. 24 Makarowa nokautowała na korcie Louisa Armstronga Radwańską, wygrywając osiem gemów z rzędu od stanu 0:4 do 6:4, 2:0, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że już to wszystko kiedyś widziałem.

W 2011 r. też siedziałem na trybunach, gdy - także późnym wieczorem - Radwańską z US Open wyrzucała w drugiej rundzie Angelique Kerber. W 2010 r. oglądałem mecz drugiej rundy z Shuai Peng, również rozgrywany przy sztucznych światłach, także przegrany z agresywniejszą rywalką, walczącą do upadłego.

- Możliwe, nie pamiętam, o jakich porach to było. Zaczęłam dobrze, ona nerwowo, ale potem Rosjanka się rozkręciła. Nie zrobiłam nic, by wygrać, to nie był mój dzień. Gdy posłałam krótszą piłkę, wyrzucała mnie z kortu, uderzała dobrze kątowo, solidnie, równo. Chyba bardziej pasują mi dzienne warunki, lepiej czuję piłkę. W Nowym Jorku wieczorem korty są wolniejsze, bo jest większa wilgotność. Nie mogłam grać tego, co bym chciała. Tu się nie da na pół gwizdka - powiedziała Radwańska, choć jej analiza nie do końca jest trafna. Przy dziennym świetle w Nowym Jorku też ma pod górkę. Z turnieju wyrzucały ją m.in. Roberta Vinci (2012, czwarta runda) i Maria Kirilenko (2009, druga rudna).

To "pół gwizdka" wyglądało, jakby Polka była chora. W pewnym momencie wybiegła z kortu do szatni, kamery wychwyciły też moment, w którym zażywała lekarstwa. Tego wieczoru było potwornie duszno, wilgotność powietrza przekraczała 85 proc. - Od mojej gry zaczęła mnie boleć głowa, dlatego musiałam coś zażyć - opowiadała Radwańska.

- Tak powiedziała? - zdziwił się trener Tomasz Wiktorowski. - Na pewno każdy, kto zna Agnieszkę, wie, że w normalnych okolicznościach nie przegrałaby ośmiu gemów z rzędu, w każdym razie nie z Makarową - dodał Wiktorowski (w 2012 r. przegrała 11 gemów z rzędu z Wiktorią Azarenką). Sugestia, że Polka miała problemy zdrowotne, o których nie chciała mówić głośno, była aż nadto czytelna, ale nikt tego oficjalnie nie potwierdził.

- Makarowa zagrała na normalnym poziomie, Agnieszka nie. Jako plus z tego meczu możemy wyciągnąć to, że Agnieszka sama widzi, na czym polega problem. Już wie, sama o tym zresztą mówi, że w takich spotkaniach nie może się za bardzo cofnąć. Kiedyś tego nie dostrzegała - dodał Wiktorowski, który po przegranych z Na Li w Australian Open, Sarą Errani na Rolandzie Garrosie i Sabine Lisicki w Wimbledonie powtarzał, że Agnieszka w meczach o dużą stawkę jest zbyt pasywna i poddaje się presji rywalek. Żeby ją pokonać w Szlemie, wcale nie trzeba być wielką siłaczką, wystarczy skutecznie zaatakować. Jak Makarowa.

Mecz z Rosjanką zaczął się idealnie. Radwańska pewnie serwowała, uderzała precyzyjnie. Wydawało się, że leworęczna Rosjanka (nr 24), która kiedyś wyrzuciła z Australian Open Serenę Williams, nie będzie stanowić zagrożenia, a Polka nie tylko po raz pierwszy awansuje do ćwierćfinału US Open, ale też jako jedyna w kobiecym tenisie zagra w tym sezonie na tym pułapie w każdym z czterech Szlemów.

W piątym gemie polski fan krzyknął rozochocony: - Agnieszka, kończ to szybko, bo chcemy iść do domu!

Wtedy jednak zaczęły się problemy. - Polscy kibice byli wspaniali, jestem zbudowany postawą Polonii, ale ten wybryk był skandaliczny, choć dla meczu pewnie nie miał znaczenia - powiedział Wiktorowski.

Makarowa nie uderzała z mocą Sereny Williams, ale złapała rytm. Umiała przyspieszyć, zagrać ostre piłki po przekątnej, wytrzymać pojedynki biegowe z Radwańską. Nagle okazało się, że Polka nie ma czym zrobić rywalce krzywdy. W całym meczu popełniła aż 27 tzw. niewymuszonych błędów, co jak na nią jest statystyką katastrofalną. Po półtorej godziny ręce Rosjanki wystrzeliły w górę. To jej pierwszy ćwierćfinał US Open w karierze.

Co po czterech porażkach Radwańskiej w czwartej rundzie? - W klątwy nie wierzę, mnie się tu po prostu gorzej gra - wzruszyła ramionami Polka, która teraz leci na turnieje do Seulu, Tokio i Pekinu. W Nowym Jorku poczeka jeszcze kilka dni na wizy do Azji, które załatwia w USA, bo tak jest szybciej.

Jej czwarta pozycja na świecie jest niezagrożona. Awans na kończący się sezon Masters w Stambule raczej też. Ale do Szlema wciąż daleko, a w Nowym Jorku - najdalej.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.