Hiszpanka Torro-Flor w rankingu WTA znajduje się równo 100 pozycji niżej od finalistki zeszłorocznego Wimbledonu. I w pierwszym secie było to na korcie widać bardzo wyraźnie. Radwańska po profesorsku rozrzuciła dość mocno zbudowaną rywalkę po korcie, co wywołało z jej strony lawinę błędów. Polka zamknęła tego seta w rekordowym czasie - 21 minut.
Gdy wydawało się, że czeka ją spacerek, w drugiej partii sprawy się skomplikowały. Torro-Flor miotła w stronę Agnieszki coraz potężniejsze bomby i Polka pod ich ciężarem się zagubiła. Wyraźnie zdenerwowana pokrzykiwała na siebie, biła się rakietą po nogach, próbując się zmobilizować do bardziej agresywnej gry. Przy 5:3 Radwańska zmarnowała meczbola i straciła własne podanie, udało jej się jednak uratować seta, bo w końcówce Flor wciąż grała bardzo nierówno - potężne winnery przeplatała prostymi błędami.
- W pierwszym secie byłam bardzo zadowolona ze swojej gry, serwis, return, wszystko funkcjonowało jak należy, to był prawie bezbłędny set. W drugim ona zaczęła grać lepiej, przysunęła się bliżej siatki, uderzała bardzo mocno, ja trochę za bardzo się cofnęłam i dlatego przez moment miałam kłopoty. Przy 5:3 powinnam skończyć ten mecz, nie udało się, na szczęście udało się później - mówiła po meczu Radwańska. Dodała, że była tak pochłonięta meczem, że w ogóle nie pamięta, że coś w jego trakcie krzyczała czy biła się po nogach.
Ten niespodziewanie zacięty set z Torro-Flor to sygnał ostrzegawczy dla Radwańskiej. Martina Navratilova mówiła dwa dni temu, że Polka może osiągnąć w US Open dobry wynik, ale pod warunkiem, że będzie grała agresywnie, a nie tylko czekała na błędy rywalek.
W III rundzie Radwańską czeka jeszcze trudniejszy test na odporność przed siłowym tenisem. Jej rywalką będzie bowiem rozstawiona z numerem 32. Anastazja Pawliuczenkowa.
Wiosną tego roku przelotnie jej trenerką była Martina Hingis, teraz znów pracuje ze starszym bratem Aleksandrem. 22-letnia Rosjanka była kilka lat temu najlepszą juniorką świata, kolekcjonowała Szlemy w tej kategorii wiekowej, ale jej seniorska kariera nigdy na dobre nie wystrzeliła. Szczytem jej możliwości są ćwierćfinały Szlemów i 13. pozycja w rankingu WTA w 2011 r. Pawliuczenkowa to przedstawicielka stylu "bum-bum" - uderza mocno, szybko, nie bawi się na korcie w żadne szachy.
Radwańska, w teorii, z takimi zawodniczkami - pod warunkiem że nie nazywają się Serena Williams lub Wiktoria Azarenka - potrafi sobie radzić. Ale z Pawliuczenkową nie grała od 2009 r. Ich ostatni mecz w ćwierćfinale Indian Wells wygrała Rosjanka. Wcześniej, w 2008 r. w III rundzie Wimbledonu, triumfowała Polka.
Pawliuczenkowa jest chimeryczna, w tym sezonie biła już m.in. Petrę Kvitovą, Angelique Kerber i Sabine Lisicki, ale też zaliczyła wiele wpadek z nisko notowanymi rywalkami. Nigdy nie wiadomo, na którą wersję Rosjanki się trafi - tę, która trafia w kort, czy tę, która dużo pudłuje.
- Znamy się długo, prawie wszystkie juniorskie turnieje grałyśmy razem, stoczyłyśmy mnóstwo zaciętych meczów. Chciałabym zagrać z nią tak jak w pierwszym secie z Hiszpanką. Pawliuczenkowa dobrze czuje się na twardych kortach, uderza piłki płasko, z góry na dół, ma dość udany sezon, na pewno łatwo nie będzie - powiedziała Radwańska. - Nie mogę za bardzo odskoczyć do tyłu, biegając "pod plandeką" wiele się przeciwko niej nie zdziała, w defensywie takiego meczu nie da się wygrać - podkreśliła Radwańska.
Zagraniczni dziennikarze pytali Polkę, czy US Open to jej najmniej lubiany Szlem, ze względu na to, że nigdy nie doszła do ćwierćfinału. - Lubię US Open, atmosferę, to, że są hałaśliwi kibice, i lubię sam Nowy Jork. Wyniki tutaj mam słabsze chyba przez nawierzchnię, najbardziej pasuje mi trawa Wimbledonu i korty twarde w Australii, gdzie w ćwierćfinale byłam już cztery razy. W Melbourne korty są jednak trochę inne niż te w Nowym Jorku - powtórzyła Radwańska to, co już mówiła kilka dni temu polskim dziennikarzom.
Padło też pytanie o ojca, Roberta Radwańskiego, czy wciąż ma z nim kontakt. - Dwa lata temu rozstaliśmy się i nie trenujemy już razem, po 17 latach trzeba było coś zmienić, oboje chyba mieliśmy już dość. Ale tata wciąż jest zaangażowany w mój tenis, rozmawiamy po każdym meczu, czasem także przed spotkaniami. Ogląda moje mecze, to się pewnie nigdy nie zmieni - podkreśliła Agnieszka, która w styczniu razem z Jerzym Janowiczem wystąpi w australijskim Perth w Pucharze Hopmana, czyli nieoficjalnych mistrzostwach świata par mieszanych. Stuart Duguid, czyli menedżer Radwańskiej i Janowicza z agencji Lagardere, potwierdził, że udział w Pucharze to efekt negocjacji z organizatorami. Polacy za start dostaną pieniądze, tzw. startowe, ile dokładnie - nie wiadomo. Wiadomo, że to duże wyróżnienie - tylko tenisiści traktowani jako gwiazdy, mogący przyciągnąć na kort i przed telewizory więcej kibiców, mogą liczyć na takie traktowanie.
Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone