Witajcie w świecie, gdzie Federer mówi ?Do widzenia

Kto jest faworytem US Open? Broniący tytułu Andy Murray, najlepszy na twardych kortach Novak Djoković czy król sezonu Rafael Nadal? Jedno jest pewne - po raz pierwszy w tym gronie nie ma Rogera Federera.

Kibice i dziennikarze na Flushing Meadows są zgodni - siódemka przy jego nazwisku wygląda dziwacznie, prawie jak jakiś wybryk natury.

Człowiek, który przez dekadę trząsł męskim tenisem, wygrał 17 Turniejów Wielkoszlemowych i przez rekordowe 302 tygodnie był numerem jeden na liście ATP, po raz pierwszy od 11 lat został rozstawiony w turnieju z numerem siódmym.

Zapytany na konferencji prasowej, jak się z tym czuje, Szwajcar odparł: - To tylko numer, raz jesteś niżej, raz wyżej. Przywiązywałem do tego większą wagę, gdy byłem młodszy, teraz nie ma to dla mnie znaczenia.

Federer po raz kolejny podkreślił, że wciąż jest w nim pasja do tenisa, że nie ma zamiaru kończyć kariery, nawet nie myślał jeszcze o takiej ewentualności.

Ale niemal wszyscy są przekonani, że nie mówi całej prawdy. "Czy jeśli spadnie na 9. miejsce albo 15., wciąż będzie mówił, że jest w nim pasja?" - zastanawia się m.in. "New York Times". Federer ma 32 lata, w jego wieku Pete Sampras rozgrywał swój ostatni turniej.

Ostatnie miesiące musiały Szwajcara zaboleć okrutnie. W tym roku wygrał tylko jeden niewielki turniej w niemieckim Halle, w Szlemach przestał się liczyć, nie doszedł do żadnego finału, tylko raz, na początku roku w Australian Open, doskoczył do półfinału. W tym sezonie przegrał więcej meczów z zawodnikami spoza pierwszej setki rankingu niż przez ostatnie dziesięć lat! W Wimbledonie, gdzie zdobył siedem tytułów, w II rundzie zatrzymał go Ukrainiec Sierhiej Stachowski (wówczas 116. w ATP), kilka tygodni później w Hamburgu przegrał z Argentyńczykiem Federico Delbonisem (ATP 114). Od najlepszych ostatnio też odbija się regularnie - trzy raz w tym sezonie przegrał z Nadalem, na którego w Nowym Jorku znów może wpaść w ćwierćfinale; raz z Murrayem, z Djokoviciem bić się nie miał okazji. Jedynym zawodnikiem z pierwszej dziesiątki, którego pokonał, był Jo-Wilfried Tsonga w Melbourne, ale już wiosną Francuz się zrewanżował, bijąc Federera w ćwierćfinale Rolanda Garrosa.

- Federer jest wolniejszy niż kiedyś, jego uderzenia są o pół kroku spóźnione. Szybkość reakcji i szybkość poruszania się po korcie przez lata pozwalały mu dominować, ale w wieku 32 lat tej przewagi już nie ma - mówi w "NY Timesie" Jimmy Arias, były zawodnik, dziś komentator telewizyjny.

Po Wimbledonie Federer próbował dogonić konkurencję, zmieniając rakietę 90-calową na 98-calową. Tą pierwszą wygrał 17 Szlemów, ale na dzisiejsze standardy jego sprzęt jest przestarzały, to prawie eksponat muzealny. Rakieta o tak małej główce nie daje dziś takiej siły uderzeń i nie zapewnia takiej szybkości gry jak duże rakiety Djokovicia, Nadala czy Murraya. Na razie eksperyment się jednak nie udał. Federer nową rakietą grał słabo, przed US Open wrócił do starej.

Szwajcar po raz pierwszy od bardzo dawna nie jest wymieniany w Szlemie jako jeden z faworytów. Bukmacherzy za jednego dolara postawionego na niego wypłacą w przypadku zwycięstwa aż 11 dol. Tak wysokich kursów nie było od 2002 r. Wyżej oceniane są szanse nie tylko Djokovicia, Nadala i Murraya, ale też Argentyńczyka Juana Martina del Potro, który wygrał w Nowym Jorku w 2009 r. Federer jest teraz traktowany jako zawodnik o potencjale zbliżonym do Czecha Tomasza Berdycha czy Tsongi, którzy nigdy nie sięgnęli po Szlemy.

- Roger może już nigdy nie wygrać najważniejszego turnieju. Jego czas powoli się kończy - powiedział John McEnroe, były kilkakrotny mistrz US Open i Wimbledonu. BigMac, inni eksperci i dziennikarze zastanawiają się, jak dużo Federer będzie jeszcze w stanie znieść psychicznie. Przypominają życiorys Björna Borga, Szweda, który dominował w latach 70., ale gdy na początku nowej dekady zaczął przegrywać z McEnroe, z dnia na dzień podjął decyzję o zakończeniu kariery. "Federer nie może postąpić tak samo, miliony jego fanów będą chciały żegnać go na turniejach przez co najmniej rok" - pisze "NY Times" i apeluje, żeby Szwajcar uprzedził świat wystarczająco wcześnie, nim powie "Do widzenia".

Federer zapewnia, że jego upór w kontynuowaniu kariery nie ma nic wspólnego z pieniędzmi, ale trudno nie zauważyć, że dopóki gra, inkasuje rocznie od sponsorów 65 mln dol. Więcej w świecie sportu zarabia tylko golfista Tiger Woods.

Nawet bez Federera, jako elementu układanki, głównego faworyta US Open wskazać trudno. Brytyjczycy wierzą w Murraya, który po zdobyciu US Open i Wimbledonu wreszcie zagra bez żadnej presji. Serbowie liczą, że słabsze wyniki Djokovicia po Wimbledonie to tylko efekt tego, że się oszczędzał na US Open. Hiszpanie wierzą z kolei, że niepokonany w tym roku na twardych kortach Nadal zrobi w Nowym Jorku powtórkę z 2010 r.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.