Liga Mistrzów. Patrice Evra, żołnierz z blizną

Historia Patrice'a Evry, oddająca ducha Manchesteru United, wyjaśnia, dlaczego o triumf w Lidze Mistrzów w sobotę znów będą bić się ludzie, którym specjaliści bez ustanku wytykają mnóstwo wad niegodnych najważniejszego finału w klubowym futbolu.

Zdarzyło się wiosną 2004 roku, Patrice Evra walczył jeszcze pod flagą Monaco. Wieczór ledwie się zaczął, a rywal już zmasakrował mu kostkę. To była otwarta rana. Piłkarz widział własną kość, obficie krwawił.

Lekarz obandażował stopę, ale zasygnalizował trenerowi, że zmiana jest konieczna. Francuski obrońca złapał go za ręce i wycedził: "Jeśli zejdę, uderzę cię w twarz". Został. W przerwie znów usłyszał, że nie wolno mu wrócić na boisko, bo ryzykuje poważne złamanie. - Nie obchodzi mnie to. Mamy półfinał, będę grał z jedną nogą - odpowiedział.

Wytrwał do ostatniego gwizdka, piłkarze Monaco osiągnęli sensacyjny, bezprecedensowy sukces. Awansowali do finału Ligi Mistrzów. Evra, któremu po tamtym meczu założono dziewięć szwów, miał go opuścić. Ale znów się zawziął. Kupił kawałek piersi z kurczaka i włożył ją do piłkarskiego buta, by osłonić ranę. - Bardzo bolało, nie czułem piłki, ale pomogło. Grałem z tym mięsem tygodniami. Najzabawniejsze, że ten kawałek, który miałem w finale, po meczu był lekko ugotowany - wspominał piłkarz po latach, w rozmowie z "Timesem". Tak powiedział: "Najzabawniejsze". Odsłaniając grubą bliznę, którą

będzie nosił do końca życia.

Tamten finał LM Francuz przegrał, dziś ma już w dorobku jeden zwycięski, bo haruje na lewej obronie Manchesteru. I jak mało kto odpowiada profilowi psychologicznemu ludzi werbowanych przez Alexa Fergusona, który szuka żołnierzy uzależnionych od skrajnego wysiłku, lubiących poświęcać się dla innych, ignorujących fizyczny ból. I jak mało kto umie Evra tłumaczyć, na czym polega etos służby pod szkockim dowódcą.

Najpierw chciał gwiazdorzyć. Karierę rozpoczynał jako napastnik. W prowincjonalnej sycylijskiej Marsali nazywany był "czarną gazelą" i dziś twierdzi, że dopiero w Manchesterze naprawdę pogodził się, że nigdy do tamtej roli nie wróci. Ba, gola strzela średnio co dwa-trzy lata, więc niemal nie zdarza się, by obwoływano go bohaterem wieczoru. Nawet jeśli gra świetnie.

Szkołę pokory przeszedł w derbach Manchesteru. W drużynie wtedy debiutował, po beznadziejnej pierwszej połowie trener nie wpuścił go na murawę. Ferguson rzucił wściekle: "A teraz, panie Evra, patrz, na czym polega angielski futbol. I ucz się". Podwładny posłuchał. Kupił mnóstwo płyt DVD. O lotniczej tragedii na lotnisku w Monachium, w której zginęli wybitni piłkarze - dzieciaki Busby'ego; o podniesieniu się z tragedii i zdobyciu 10 lat później Pucharu Europy; o gwiazdach sprzed lat - Bobbym Charltonie, George'u Beście, Denisie Law, Ericu Cantonie. Przestudiował całą historię klubu. - Wszyscy młodzi piłkarze powinni ją zrozumieć - mówi. - Do mnie dotarło, że muszę szanować tę koszulkę. Zawsze, gdy gram, siedzi mi w głowie, jakim przywilejem jest być w Manchesterze, a kiedy ściskam dłoń sir Bobby'ego Charltona, czuję, że dotykam legendy.

Dziś Evra pierwszy rwie się do opowieści o duchu Old Trafford. - To klub robotników, trzeba szanować jego kulturę i pracować ciężko. Tu nikt nikomu nie będzie gratulował po każdym zwycięstwie. Trener powie co najwyżej: "Dobra robota, synu". Kiedyś prowadziliśmy do przerwy 2:0, a on wszedł do szatni i wrzeszczał, że powinniśmy strzelić pięć goli, że ludzie płacą, by nas oglądać, a my ich nie szanujemy. Dla niego dobra gra jest normą. Jak ktoś chce mieć pewność, że wystąpi za kilka dni, musi zagrać wybitnie.

Ferguson nigdy jednak nie poszukiwał piłkarzy potulnych. Przeciwnie, wielokrotnie tolerował - nawet mianował kapitanami - typów krnąbrnych, awanturniczych, kontrowersyjnych w swojej charyzmie. Byle się podporządkowali jego wizji. Jak Eric Cantona, który potrafił znokautować kopnięciem w twarz ubliżającego mu kibica. Albo bezwzględny kiler Roy Keane. Albo wulgarny, tracący nad sobą kontrolę Wayne Rooney. Evra też aniołkiem nie jest, to on

należał do głównych zadymiarzy

podczas mundialowej zawieruchy w reprezentacji Francji, po której został przez rodzimą federację zdyskwalifikowany na pięć meczów (niektórzy żądali kary dożywocia). W klubie się nie wychyla.

Po ubiegłorocznym mundialu był zdeterminowany, by odejść z MU. Zmienił decyzję, gdy w domu odwiedził go Ferguson. To też zjawisko typowo manchesterskie. Autorzy corocznego raportu "Demographic Study of Footballers in Europe" wyliczyli, że Manchester ma najstabilniejszą kadrę na kontynencie - jej statystyczny importowany piłkarz wytrzymuje w klubie 5,71 sezonu. I to jak bardzo najstabilniejszą! Piłkarz kijowskiego wicelidera rankingu gra dla Dynama średnio 4,68 sezonu.

Evra musiał zostać, bo zmężniał do postaci absolutnie kluczowej - nadającej szatni odpowiednią chemię, ładującej kolegów energią. Sam zresztą doskonale pamięta dzień, w którym awansował do elity elit. - Boss przyszedł i powiedział, że mianuje mnie odpowiedzialnym za wygranie tego meczu, bo mi ufa - opowiadał. "Ten mecz" był półfinałem Ligi Mistrzów sprzed trzech lat. Francuz miał zakneblować fruwającego po jego skrzydle Leo Messiego. Zakneblował. Barceloński wirtuoz uciekł z murawy pół godziny przed końcem, a piłkarze Manchesteru wkrótce zdobyli trofeum.

W następnym sezonie mogli je obronić - jako pierwsi, odkąd szacowny Puchar Europy ustąpił spektakularnej Lidze Mistrzów - ale w finale nie zdołali nawet wziąć głębszego oddechu. Evra przekonywał potem, że Barcelony, co brzmi wręcz szokująco, nie docenili, że on sam przypuszczał, iż mogą pokonać ją nawet trzema golami.

Do dziś czuje ból na wspomnienie tamtego wieczoru, a ból, jak wiadomo, tylko wzmaga u niego determinację. Teraz Katalończyków już szanuje i zdaje sobie sprawę, że jego postawa znów może okazać się rozstrzygająca - choć Messi częściej niż w przeszłości wiruje w centrum napadu, to z jego flanki nacierał będzie także Dani Alves, najbardziej niebezpieczny boczny obrońca we współczesnym futbolu.

Ale to mniej efektowny Evra zostanie w sobotę jedynym piłkarzem, który w tym stuleciu - przy najnowszej formule Ligi Mistrzów - dochrapał się finału po raz czwarty.

Dyskutuj z ludźmi, nie z nickami. Nie bądź anonimowy na Facebook.com/Sportpl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.