Lato not weri hepi

Lato miał zostać drugim po Michelu Platinim wybitnym w przeszłości graczem, który popchnie europejski futbol w lepszą przyszłość. A jednak poniósł klęskę. Przesądziła postępująca laicyzacja Europy? Zawiódł serdeczny, szerokopaszczowy uśmiech, którym Lato tak często obdarza nas, Polaków? - zastanawia się dziennikarz "Gazety" i Sport.pl Rafał Stec.

Z Paryża nadeszły wieści tyleż przykre, co sensacyjne. Porażka Grzegorza Laty w wyborach do Komitetu Wykonawczego UEFA nie jest niczym nadzwyczajnym tylko z punktu widzenia historii, która uczy, że do kontynentalnych władz futbolowych już od blisko pół wieku nie dopuszczono żadnego Polaka. Tu i teraz nasz kandydat się liczył, zdaniem wielu należał wręcz do faworytów. Agencja Reuters uświetniła jego nazwiskiem tytuł depeszy zapowiadającej działaczowski szczyt - Lato miał zostać drugim po Michelu Platinim wybitnym w przeszłości graczem, który popchnie europejski futbol w lepszą przyszłość. Autor materiału, wierny pięknej idei zwrócenia piłki nożnej piłkarzom, z szacunkiem wyliczał mundiale, na których nasz napastnik napadał bramki przeciwników, oraz trofea indywidualne i drużynowe, które ustrzelił. Nazwiska konkurentów ubiegających się o władzę w UEFA najwyraźniej nie kojarzyły mu się z niczym.

A jednak Lato poniósł klęskę. Druzgocącą, być może najbardziej szokującą w dziejach polskiego futbolu, porównywalną chyba tylko z niedawnymi eliminacjami do mundialu w RPA. Jak reprezentacja Leo Beenhakkera skończyła je na traumatycznym przedostatnim miejscu w grupie, wyprzedzając jedynie San Marino, tak Lato zajął traumatyczne przedostatnie miejsce w głosowaniu, wyprzedzając jedynie Maltańczyka Normana Darmanina Demajo. Co smutniejsze, w drugiej turze uzbierał dwa głosy, czyli jeden - wyjąwszy własny. Oczywiście, jeśli Lato głosował na Latę, czego całkiem pewien nie byłbym nawet po oficjalnej przysiędze Laty, że owszem, głosował na Latę.

Nasz kandydat zatem - okoliczności zmuszają do zaczerpnięcia ze słownika martyrologii narodu polskiego - poległ, choć konkurenci nie dysponowali magią słynnych nazwisk. Poległ, choć swoją odezwę opublikowaną w oficjalnym biuletynie UEFA spisał nienaganną angielszczyzną, w której próżno szukać osławionego "Aj wery hepi", podawanego przezeń na konferencjach prasowych związanych z Euro 2012. Poległ, choć w kampanii wyborczej jako jedyny odwoływał się do najświętszych instancji, w tymże biuletynie cytując swego wielkiego rodaka Jana Pawła II i przedstawiając się jako jego intelektualny kontynuator. Poległ, choć rywale reklamowali się przyziemnie, zaatakować autorytetem papieskim żaden nawet nie próbował.

Przesądziła postępująca laicyzacja Europy? Zawiódł serdeczny, szerokopaszczowy uśmiech, którym Lato tak często obdarza nas, Polaków? Zaniedbaliśmy, co sugeruje były prezes PZPN Michał Listkiewicz, solidną pracę dyplomatyczną? Jak to możliwe, skoro Lato czarował urokiem osobistym i zręcznością w kuluarowych rozgrywkach podczas walki o stołek szefa PZPN? Pytań i materiału do analiz przed kolejnymi wyborami w UEFA (odbędą się już po beatyfikacji Jana Pawła II, co zapewne dodatkowo rozświetli plakaty wyborcze) nazbierało się sporo, na razie wiemy tylko, że pomedalowy antypolski spisek trwa. Żaden z superbohaterów mundiali w 1974 i 1982 roku po zejściu z boiska nie umiał dla świata znaczyć tyle lub niemal tyle, ile znaczył na boisku. Na swoich Platinich albo Beckenbauerów nadal czekamy, polskie środowisko piłkarskie wyniosło na szczyt nieudacznego działacza upadłej Stali Mielec i Amiki Wronki z czasów "Fryzjera", który nie nadaje się do niczego, a najmniej - do pełnienia funkcji reprezentacyjnych.

Podyskutuj z autorem na jego blogu ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.