Siatkówka. Zaksa po finale Pucharu CEV: Radość przyjdzie później, ale niedosyt jest

Zaksa Kędzierzyn-Koźle nie wykorzystała szansy na zdobycie, jako drugi polski klub w historii, europejskiego trofeum. W sobotę w finale Pucharu CEV przegrała we własnej hali z włoskim Sisleyem Treviso 1:3 i w decydującym, tzw. złotym secie, 11:15

Tak relacjonowało na żywo mecz Zczuba >

- Srebrny medal naprawdę cieszy. Z punktu widzenia tego, że po 33 latach polski klub znów grał w finale europejskiego pucharu, jest to sukces. Tym bardziej, że wywalczyliśmy ten finał od początku do końca sami - komentował prezes kędzierzynian Kazimierz Pietrzyk.

Trudno jednak nie mówić o niedosycie, bo przecież po środowym zwycięstwie na wyjeździe 3:2 to polscy siatkarze wydawali się faworytami do wygrania tegorocznej edycji drugiego pod względem prestiżu, po Lidze Mistrzów, europejskiego pucharu.

Początek rewanżowego pojedynku zdawał się to potwierdzać, gospodarze dość łatwo wygrali inauguracyjną partię. Niestety, w czterech kolejnych górą zdecydowanie byli rywale i to oni cieszyli się z końcowego triumfu. - Słabiej zaprezentowaliśmy się w pierwszej odsłonie, natomiast następne trzy były w naszym wykonaniu dużo lepsze. Najlepiej jednak zagraliśmy w "złotym secie", co cieszy nas tym bardziej, że dał nam wygraną - nie krył radości kapitan Sisleya, legendarny Samuele Papi.

- Na pewno zabrakło nam sporo, żeby pokonać tak świetnie dysponowany tego dnia włoski zespół. Kluczem do ich zwycięstwa było to, że nie potrafiliśmy ich postraszyć zagrywką - oceniał rozgrywający Zaksy Paweł Zagumny, rozczarowany pojedynczym wynikiem, ale też zadowolony z ogólnego występu swojej drużyny w CEV-ie. - W sporcie tak już jest, że nie wszystko, co się założy, da się zrealizować, ale i tak jestem szczęśliwy z powodu tego srebra, bo przecież to marzenie wielu siatkarzy - nie krył wybrany na najlepszego gracza swojego zespołu Zagumny.

W podobnym tonie wypowiadał się jego trener. - Może teraz tego nie widać, ale jak ochłoniemy, to zapewne będziemy się cieszyć. Wiadomo, że przegrany finał przed naszą publicznością boli, ale potrzebujemy czasu, by dostrzec pewne rzeczy. Sądzę jednak, że ogólna ocena naszego występu w tych rozgrywkach może być tylko pozytywna - zaznaczał Stelmach, dodając, że Sisley nie pozwolił wygrać jego drużynie tego dnia. - Nasz rywal był od nas mocniejszy we wszystkich elementach. Można było walczyć, co próbowaliśmy robić. Liczyliśmy jednak, że będzie nam się grało łatwiej, bo przecież wygraliśmy poprzednie spotkanie. W pierwszej partii nasi rywale zagrali źle, natomiast kolejne sety były na dobrym poziomie. Graliśmy poprawnie taktycznie, jednak wykonanie założeń stało na gorszym poziomie. Sądziliśmy, że uda nam się odrzucić ich od siatki, niestety, popełnialiśmy w tym elemencie zbyt wiele błędów. Nie potrafiliśmy powstrzymać też Alessandro Feia i Roberta Horstinka, a konsekwencją tego był przegrany mecz - oceniał szkoleniowiec Zaksy.

Rewelacyjnie zaprezentowali się za to miejscowi kibice, którzy mimo porażki swoich ulubieńców do końca oklaskiwali gości z Treviso, a wcześniej stworzyli wspaniałą oprawę. - Chciałem podziękować publiczności, która dzisiaj pokazała wielką klasę, zostając do samego końca, nie wychodząc podczas ceremonii wręczania medali - podkreślał z uznaniem trener Sisleya Roberto Piazza.

Co ciekawe, z pierwszego rzędu zmaganiom siatkarzy przyglądał się (podobnie jak podczas pierwszej konfrontacji w Belluno) nowy selekcjoner reprezentacji Polski Andrea Anastasi. Włoski trener kadry już pod koniec marca ma podać szeroki skład biało-czerwonych, zatem w najbliższym czasie będzie jeździł po całej Polsce i przyglądał się swoim potencjalnym podopiecznym. Już w środę ma się pojawić w Częstochowie, gdzie tamtejszy AZS zmierzy się z Zaksą.

Zaksa Kędzierzyn-Koźle - Sisley Treviso 1:3 (25:19, 21:25, 20:25, 18:25), "złoty set" 11:15.

Zaksa: Zagumny, Idi, Ruciak, Gładyr, Kaźmierczak, Jarosz, Gacek (libero) oraz Witczak, Pilarz, Wójtowicz, Urnaut

W Final Four Trentino i Jastrzębie

Więcej o:
Copyright © Agora SA