Bundesliga. Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek wylądowali w raju

Odzyskuje utraconą wielkość cała Bundesliga, odzyskuje ją Borussia Dortmund. Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek wylądowali w raju. Tam, gdzie gra w piłkę daje wyjątkową frajdę, a jutro może wyrosnąć europejskie supermocarstwo - pisze z Dortmundu Rafał Stec.

Gdy siedzisz na stadionie Westfallen, przynajmniej do 2016 roku przemianowanym za sponsorskie pieniądze na Signal-Iduna Park, to trudno ci się bronić przed przyjęciem tezy, że Niemcy znaleźli w polityce kibicowsko-biletowej złote proporcje. Żądającym pełnego komfortu oferują odpowiadający najwyższym europejskim standardom pełen komfort, żądającym wrażeń odmiennych oferują sektory z miejscami stojącymi, niemal wszędzie uważane już za anachronizm. W Dortmundzie mieści się na nich aż 25 tys. ludzi. Cała ta trybuna - południowa - zdaje się urągać elementarnym zasadom bezpieczeństwa, bo nie ma na niej nawet szerokich przejść, rozległej do obłędu ludzkiej masy nie szatkują obowiązkowe zazwyczaj pasy wolnej przestrzeni. Dzięki temu kibicowska ściana robi duże wrażenie już na pierwszy rzut oka, a że tłum, który zbiera się tam już godzinę przed meczem, umie ryknąć, to i silnych doznań akustycznych nie brakuje.

Robert Lewandowski, Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek grają w siódmym niebie. Gdy w piątek pokonali FC Köln - dzięki ładnemu golowi tego pierwszego - oklaskiwało ich 80 720 kibiców. To komplet, średnio na stadion schodzi się w tym sezonie 78,5 tys. Ciut wyższą frekwencją szczyci się tylko Camp Nou, dortmundzki obiekt wyprzedził właśnie Santiago Bernabeu i Old Trafford, ale fani angielskiego i hiszpańskich konkurentów nie odnajdują w sobie tyle energii i pasji, by siłą dopingu dorównać liderom Bundesligi. Tutaj czujesz, że dzieje się wielki sport, a zarazem nie biegasz po murawie podduszany presją znaną z Barcelony, Madrytu czy Manchesteru. Niepowodzenia znosi Borussia bezboleśnie, sukcesami delektuje się z entuzjazmem nowicjusza, który jeszcze nigdy niczego nie wygrał. Raj dla piłkarza.

Dekada za 700 mln

Teraz już do końca sezonu Borussia będzie grać, jak usłyszałem po meczu z Köln, przy komplecie widzów, bo ludzi rozentuzjazmowały jej triumfy. Europejskim liderem jest zresztą cała Bundesliga - z blisko 42-tysięczną przeciętną stadionową frekwencją w ubiegłym sezonie wyprzedza angielską Premier League (34 tys.). Niemcy chodzą na stadiony jak maniacy m.in. dlatego, że najtańsze bilety są rzeczywiście tanie, tutejszym klubom zależy, by na mecz było stać każdego. Miejsce stojące na Westfallen kosztuje 12 euro, przeciętny bilet na mecz ligowy kupisz trzykrotnie taniej niż w Premier League. Ale przyciąga też kultura kibicowania. W pubie w centrum miasta, w którym spędziłem późny piątkowy wieczór, raz słyszałem śpiewy kolońskie, raz dortmundzkie. Obie grupki siedziały przy przeciwległych ścianach, co pewien czas toczyły zajadłe bitwy. Wyłącznie wokalne. Nie wyczułem śladowej nawet agresji.

Bundesliga fascynuje, bo angażuje mnóstwo drużyn w walkę o tytuł (Borussia będzie czwartym mistrzem w pięciu ostatnich sezonach), jego zdobywcy bronią się niekiedy po roku przed spadkiem, w tabeli nieustająco się kotłuje. Bundesliga fascynuje, bo rozkwita sportowo. Bo proponuje igrzyska rozgrywane na pięknych stadionach, wznoszonych lub modernizowanych na mundial w 2006 r.

Na przełomie wieków niemiecki futbol spadł na dno. Wstrząsem było Euro 2000, na którym reprezentacja nie wygrała meczu. Potem zbankrutował medialny potentat Leo Kirch i pozbawione żywiciela kluby nie miały z czego wypłacać piłkarzom faraońskich pensji. Cały czas rósł odsetek zatrudnianych w lidze cudzoziemców - na początku lat 90. wynosił kilkanaście procent, u schyłku tamtej dekady znacznie przekroczył 30 proc., aż osiągnął 60 proc. z okładem. Potężne wcześniej rozgrywki konały. Bayern zdobył jeszcze w ich ostatnim tchnieniu Puchar Europy, potem Bayer Leverkusen przetrwał do finału, następnie niemieckie drużyny zniknęły nawet z półfinałów. Na kilka sezonów Bundesliga zsunęła się na zawstydzające dla niej piąte miejsce w rankingu UEFA.

Wtedy trwał już jednak proces reanimacji. Nasi sąsiedzi postawili na szkolenie totalne - w całym kraju powstało 121 akademii tworzących centralny system pod egidą Niemieckiego Związku Piłkarskiego, w których uczyła się młodzież między 10. a 17. rokiem życia, a wszystkie pierwszo- i drugoligowe kluby zostały zmuszone do zorganizowania własnych szkółek przez przepisy licencyjne. Prezesi sprzyjali strategii promowania młodych - po utracie wpływów telewizyjnych odchudzali budżety, pozbywali się hojnie opłacanych obcokrajowców, fundusze na transfery spadały gdzieniegdzie do zera. A cała kampania zyskała społeczną doniosłość, gdy wtłoczono ją w koncepcję integrowania przez sport rosnącej liczby imigrantów.

I na poprzedni mundial Niemcy wysłali reprezentację multietniczną, niszczącą wszelkie stereotypy o pozbawionej wdzięku teutońskiej wydajności. Reprezentację młodą i nadal młodniejącą, zasilaną najwybitniejszymi przedstawicielami pokoleń, które niedawno dokonały wyczynu bez precedensu - wzięły złoto ME kolejno w kategorii 17-, 19- i 21-latków.

Kluby też spotężniały. W europejskich pucharach znów wygrywają masowo, zwycięstwa wyniosły Bundesligę na trzecie miejsce w rankingu UEFA (zabierze Włochom jedno miejsce w Champions League), a jeśli utrzyma obecne tempo, wyprzedzi niedługo również hiszpańską Primera Division. - Ciężko na ten sukces pracowaliśmy, w wychowywanie młodych kluby zainwestowały 700 mln euro - mówi jeden z dyrektorów Bundesligi. - Na powrót do ścisłej czołówki czekaliśmy dekadę, ale teraz przed nami lata sukcesów. Najlepsze dopiero przyjdzie - dodaje Christian Seifert. I zaleca, by uważnie przyglądać się właśnie Borussii.

Lewandowski rekordowy

W losach dortmundzkich odbijają się losy całej Bundesligi. W drugiej połowie lat 90. trener Ottmar Hitzfeld zbudował tutaj drużynę na miarę triumfu w Lidze Mistrzów (Matthias Sammer zdobywał Złotą Piłkę), potem był jeszcze finał Pucharu UEFA, aż Borussia zadławiła się nieumiarkowanymi wydatkami na transfery, z najsłynniejszym chyba rzuceniem 50 mln marek na Brazylijczyka Amoroso. Jej akcje na giełdzie straciły 80 proc. początkowej wartości, musiała obciąć pensje piłkarzom i sprzedać stadion, zapożyczyła się. W 2005 r. miała 55 mln euro straty. Była bliska bankructwa, z wysiłkiem odrzucała sponsorskie zaloty - jako uderzające w godność barw - sieci sex-shopów Beate Uhse.

Długi spłaca do dziś, z niektórymi kredytami musi żyć do 2026 r., ale zrujnowane finanse odrestaurowała i uzdrowiła do standardów powszechnych już w całych rozgrywkach, których uczestnicy są wolni od przygniatającego ligę angielską czy hiszpańską gargantuicznego zadłużenia, na płace wydają zalecane mniej niż 50 proc. budżetu, ślepą na realia rozrzutność zastąpili know-how. Borussia rozwija się harmonijnie dzięki cierpliwości szefów, wydajnej pracy z młodzieżą (trzech wychowanków regularnie w podstawowej jedenastce), zdumiewającej intuicji transferowej.

Za rozgrywającego Shinjiego Kagawę, która z miejsca rozbłysnął do statusu gwiazdy, zapłaciła 350 tys. euro. Być może najlepszego w drużynie Matsa Hummelsa, obrońcę pożądanego już ponoć przez Real Madryt, wyjęła z Bayernu za nieco ponad 4 mln - monachijczycy chcieli właśnie swego wychowanka odzyskać i wystarczyłoby im wyłożyć wskazane w klauzuli wykupu 8 mln, gdyby sam piłkarz nie wolał przedłużyć kontraktu w Dortmundzie. Skrzydłowego Kevina Grosskreutza znalazła Borussia w drugiej lidze, też nie kosztował nic. Defensywnego pomocnika Nuriego Sahina, lewego obrońcę Marcela Schmelzera i ofensywnego pomocnika Mario Goetzego wyedukowała sama.

Wszyscy wymienieni urodzili się w 1988 roku lub później, wszyscy uchodzą za najzdolniejszych graczy Bundesligi, o wszystkich wypytują angielskie megakorporacje z Manchesteru i Londynu. Niespełna 19-letniemu Goetzemu znawcy wróżą skok na sam szczyt futbolu. Kilka tygodni temu w Leverkusen został zdjęty z murawy z obawy, że rozeźleni jego piruetami rywale poprzetrącają mu kończyny. Zjawisko widzi w nim i nasz Piszczek. - Gdzie on skończy, skoro robi tutaj furorę w wieku, w którym ja kopałem w Gwarku Zabrze? I nigdy nawet nie stawiałem sobie celów na miarę Borussii, za niesłychany sukces uważałem już grę w Berlinie - wzdychał w sobotę reprezentant Polski.

Ani on, ani jego rodacy bożyszczami tłumu nie są. Ubranych w klubowe koszulki fanów z ich nazwiskami na plecach pod stadionem bez głębokich poszukiwań niemal nie uświadczysz (dominuje nazwisko Kagawy, przydomek Dede oraz imię paragwajskiego napastnika Lucasa Barriosa). Ale Piszczek jednak zasuwa po prawej flance w podstawowej jedenastce, a skok wykonał niesamowity, z drużyny w lidze bezdyskusyjnie najsłabszej i już z niej relegowanej dofrunął do drużyny pewnie zmierzającej po tytuł. Ale Błaszczykowski rozpala trybuny dryblingami, a jego trener w publikowanym obok wywiadzie obiecuje, że Kuba - nikt inaczej tutaj na niego nie woła - dopiero rozwinie skrzydła.

Wreszcie w Lewandowskiego trener ewidentnie inwestuje. Choć Polak niemal co weekend siedzi w rezerwie, to zawsze na boisko w końcu wbiega. Kiedy zresztą przeanalizujemy, ile dyrektor sportowy Michael Zorc przywykł wydawać na transfery, 4,5 mln na naszego napastnika nabiera wartości. To najdroższy zakup współczesnej Borussii. Współczesnej, czyli obracającej w palcach każdego eurocenta.

Dla piłkarzy całe lotnisko

Choć ubiegłotygodniowy triumf lidera na stadionie Bayernu Monachium transmitowały telewizje ze 198 krajów świata, ofensywa marketingowa dopiero nabiera rozpędu, by rozpropagować rozgrywki w skali globalnej. Dortmundczycy są silni siłą Bundesligi, która pozostają najdynamiczniej rozwijającym się futbolowym rynkiem na kontynencie. Zaraz obłowią się w Lidze Mistrzów, piłkarzy oddali w ręce rosnącego w oczach dowódcy - trenerskiego innowatora o szerokich horyzontach, któremu rodacy przypisują wyłącznie atuty.

Juergen Klopp ma być charyzmatycznym motywatorem, twardo stąpającym po ziemi realistą niepozwalającym oderwać się od niej młodym piłkarzom, wyrafinowanym taktykiem i autorem oryginalnego stylu gry opartego na zsynchronizowanych ruchach całej drużyny wykonywanych w niesamowitym tempie. Jego drużyna jest tak elastyczna i tak doskonale wyczuwa zamiary szefa, że w trakcie jesiennego meczu z Mainz potrafiła nagle zaadaptować się do ustawienia 4-3-2-1, które wcześniej ćwiczyła tylko 45 minut. Napędzają ją poprawiające koordynacje zajęcia "Life-Kinetik" - kolejne dzieło Kloppa, jak głosi jego definicja, "pozornie niemające nic wspólnego z futbolem, w istocie poprawiające komunikację między mózgiem a ciałem".

Błaszczykowski dodaje jeszcze, że trener ma idealnego asystenta, umiejętnie wsłuchującego się w jego - Kuby - organizm specjalisty od przygotowania fizycznego Olivera Bartletta. Rozmawiamy na terenie dawnego lotniska Dortmund-Brackel, na którym w 2006 roku klub otworzył nowoczesne centrum treningowe. Zaczął od czterech boisk, dziś rozmnożyły się do dziewięciu, ćwiczą tam wszystkie grupy wiekowe. - Cały czas widzę, że Borussia idzie do przodu, rozwija się - mówi polski skrzydłowy zatrudniony tam już czwarty sezon. - To są nawet takie drobnostki jak kolejne kupowane autokary czy stawiane budynki, ale też rzeczy silnie odczuwalne przez piłkarzy, jak stale rosnąca, niezwykle już zaciekła rywalizacja w składzie.

Aż trudno uwierzyć, że we wznoszeniu dortmundzkiej potęgi aktywnie uczestniczą Polacy. Nie dlatego, że nie było jeszcze zagranicznej drużyny, z którą mistrzostwo kraju zdobywała trójka naszych rodaków. Dlatego, że między wybitnych absolwentów renomowanych niemieckich uniwersytetów od piłki nożnej weszli reprezentanci kraju pozbawionego jakiejkolwiek wizji szkolenia i na rynek wypuszczającego przeważnie buble.

Borussia to nie jest największy klub, ale też niełatwo znaleźć klub o ładniejszych perspektywach rozwojowych. Ponad połowę przeszło 100-milionowych przychodów, co jest europejskim rekordem, zawdzięcza komercyjnej obudowie, dzięki czemu pozostaje stosunkowo niezależna od aktualnych wyników sportowych - drużyna się bogaci, choć od dawna nie uczestniczy w podziale zysków z LM. Jedyną barierę ekonomiści widzą w przyzwyczajeniu kibiców do szokująco tanich biletów, które powodują, że na stadionie Bundesliga zarabia w każdej kolejce wielokrotnie mniej niż np. wyspiarze - dortmundczycy są tutaj szczególnie wrażliwi, niedawno zbojkotowali derby z Schalke, gdy gospodarze z Gelsenkirchen zechcieli na nich dodatkowo zarobić.

Jeśli jednak Borussia stanie się na dłużej znaczącą siłą Bundesligi, stanie się prawdopodobnie również znaczącą siłą na całym kontynencie. Można powiedzieć, że nasi wylądowali nie w raju, a w przyszłości futbolu. Jeśli uda się i klubowi, i im, to Polacy nie bardzo będą mieli gdzie odejść, by skoczyć w hierarchii jeszcze wyżej.

Rekord Bundesligi w Eurosporcie 2

Widzowie ustanowili go w poprzedni weekend - szlagier Bayernu z Borussią oglądało 165 tys., a w szczytowym momencie przed telewizorem siedziało 303 tys. osób. Poprzedni rekord należał do meczu Kaiserslautern z Dortmundem - odpowiednio 86 i 141 tys. Oglądalność Bundesligi w Eurosporcie 2 rośnie w niesłychanym tempie - na początku sezonu przeciętny mecz śledziło kilka tysięcy widzów, w końcówce rundy jesiennej średnia wzrosła do 20 tys., ostatnio przekroczyła 50 tys.

Lewandowski dał Borussii zwycięstwo w meczu z Koeln ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.