Zakochanych stać na więcej, ale nawet oni się męczą. Polityka miłości, którą powszechnie lubiany Leonardo uprawiał już jako trener lokalnych rywali, tak uskrzydliła pogrążony w kryzysie Inter, że brazylijski szkoleniowiec rozpoczął pracę od czterech kolejnych zwycięstw, co od lat 90. nie udało się żadnemu z jego poprzedników. Piłkarze mówili, że odzyskali radość z gry, strzelali mnóstwo goli, wygrywali kolejno z Catanią (2:1), Genoą (3:2), Bologną (4:1) i Ceseną (3:2).
Aż wpadli na Udinese, drużynę ostatnio rozpędzoną, zdolną nawet wbić cztery gole Milanowi. I tym razem to rywale ewidentnie czerpali z meczu niewysłowioną przyjemność. Atakowali także wtedy, gdy objęli prowadzenie (i je podwyższyli!) - z wyobraźnią i rozmachem, przerzucając piłkę ze skrzydła na skrzydło, śmiało dryblując. Szalał Alexis Sanchez, skrzydłowy przesunięty ostatnio do środka boiska, w istocie biegający wszędzie tam, gdzie pobiec zapragnie. Choć nie strzelił gola w piątej kolejce z rzędu, to jemu gospodarze zawdzięczają w ofensywie najwięcej. Mediolańczycy faulowali go ośmiokrotnie, czyli częściej niż wszystkich innych graczy z Udine razem wziętych.
22-letni Chilijczyk dał show, bo wie, że Inter zasadza się na niego od miesięcy. I latem prawdopodobnie go ściągnie, o ile nie przelicytuje go Chelsea lub Manchester United. Alex Ferguson widział w Sanchezie następcę Cristiano Ronaldo, ściągnąć próbował go jeszcze z Ameryki Płd. A Antonio di Natale nie zmierzałby bez kolegi z napadu po drugi tytuł króla strzelców, choć bramkę zdobył akurat z rzutu wolnego podyktowanego za faul na Gökhanie Inlerze.
Wcześniej na prowadzenie wyprowadził mediolańczyków Dejan Stanković, na którego zmiana trenera podziałała chyba najradykalniej. 33-letni Serb znów strzelił gola, a kilkadziesiąt sekund później odpalił jeszcze petardę z woleja i gospodarzy od wyniku 0:2 ocaliła tylko fenomenalna robinsonada bramkarza Samira Handanovicia.
Goście utrzymali prowadzenie pięć minut, a po przerwie wyraźnie brakowało im energii. Jak gospodarze grą się cieszyli, tak mediolańczycy wykuwali niemrawe akcje zaczepne w potwornym znoju. Poruszali się ociężale, pomysłów nie mieli żadnych. Oni muszą znosić na początku roku więcej niż przeciwnicy, bo nadrabiają ligowe zaległości z grudnia, gdy wygrywali na klubowych MŚ w Katarze. Tymczasem nie wszystkie ofiary epidemii kontuzji z ostatnich miesięcy się wyleczyły, a Leonardo dobiera z kadry wąskiej i zaawansowanej wiekowo. Wystawia jednego lub dwóch graczy poniżej 30. roku życia, młodzieży nie ufa - nawet nad uchodzącego za nadzieję całego calcio, wziętego z Genoi 22-letniego Andreę Ranocchię przedkłada na razie Ivana Cordobę (rocznik 1976) lub Marco Materazziego (1973).
Za tydzień zaufać chyba będzie musiał, bo żółte kartki zebrali w Udine wszyscy zagrożeni dyskwalifikacją - Chivu, Cordoba i Stanković. Najboleśniej nerazzurri odczują nieobecność tego ostatniego. I ze względu na formę, i ze względu na wciąż niewyleczonego rozgrywającego Wesleya Sneijdera. Przedłużają się też kłopoty Diega Milito, w zeszłym sezonie snajpera zabójczego, a w tym nieobecnego lub osowiałego.
Dlatego dyrektor sportowy Marco Branco meczem przyznał, że jeszcze w styczniu rozejrzy się za środkowym napastnikiem. W ostatnich wywiadach szefowie Interu odkładali plany transferowe na lato, ale do zmiany zdania - może już teraz uprą się na Sancheza? - zmuszają ich okoliczności. O prędkim doścignięciu lidera też coraz chętniej mówili niemal wszyscy zagadnięci piłkarze, rozentuzjazmowani serią zwycięstw, jakiej nie przeżyli od września. W Udine zeszli na ziemię. Jeśli ożywi się młodzież (trochę jej jest: Coutinho, Biabiany, Santon, Ranocchia, Obi) lub ewentualni nowo pozyskani, Inter stoczy ciężką walkę o mistrzostwo z Milanem, Romą oraz Napoli. Jeśli grupka weteranów pozostanie osamotniona, obrona tytułu będzie niemożliwa. Zwłaszcza po powrocie Ligi Mistrzów. W 1/8 finału czeka na mediolańczyków ich finałowy przeciwnik Bayern Monachium.