Rok kolejnych triumfów dzieci Cruyffa, czyli dziś Barcelona i Hiszpania. Jutro Katalonia?

Tezy, że alchemicy ze słynnej szkółki La Masia odkryli kamień filozoficzny futbolu, nikt jeszcze nie postawił. Ale Barcelona i cała Hiszpania chyba w to wierzą, bo w swojej wizji futbolu prą ku stanom ekstremalnym

Zabrakło naprawdę maluteńko, być może zaledwie jednego meczu, by objęły władzę absolutną. Wreszcie. W 2008 r. panowała reprezentacja Hiszpanii - zdobyła mistrzostwo Europy. W 2009 r. panowała Barcelona - wygrała Ligę Mistrzów. W 2010 r. mogły panować obie. Ale udało się jedynie Hiszpanii - zdobyła mistrzostwa świata. Barcelona w najważniejszych rozgrywkach klubowych nie zwyciężyła, oparł się jej w półfinale José Mourinho z Interem.

Jego komandosi walczyli wspaniale. U siebie pobili rywala (3:1), choć ten zadał pierwszy cios, w rewanżu bohatersko się bronili (0:1).

Na trofeum zasłużyli, ale dziś z perspektywy całego roku przeważa uczucie, że podsiedli na tronie prawdziwego króla - Barca abdykowała chwilowo, trzeba tylko troszeczkę poczekać na przywrócenie harmonii. Zastanawiamy się, czy pył z islandzkiego wulkanu, który uziemił samoloty i zmusił piłkarzy z Katalonii do podróży na San Siro autobusem, trochę im zadania nie utrudnił. Wspominamy, jakie detale dzieliły Barcelonę od ciut okazalszego, dającego finał zwycięstwa w rewanżu. A przede wszystkim z trudem łapiemy oddech, gdy podziwiamy, w jakim stylu panuje w ostatnich tygodniach roku.

Nikt nie wątpi - to najwspanialsza współczesna drużyna piłkarska. Coraz częściej pada pytanie, czy także

najwspanialsza w historii.

Przeróżnych rekordów pobiła już w minionych sezonach tyle, że statystycy prawdopodobnie zarywają noce, by wynaleźć jakiekolwiek nadal dające się poprawić. Znajdują już ostatkiem sił. Za chwilę Barcelona odleci tam, gdzie Siergiej Bubka rywalizował już tylko z samym sobą.

A my odlecimy tam, skąd żadnych innych piłkarzy już nie widać. Ostatnie wyniki? 0:0, 5:1, 5:0, 2:0, 3:0, 5:0, 3:0, 8:0, 3:1, 5:1, 3:1. Średnia liczba wykonywanych w meczu podań? Około 670. O 100 więcej niż Manchester Utd. O 150 więcej niż Real Madryt. O 170 więcej niż Inter.

Przybywa goli, podań, akcji rozkwitających bez końca. Przybywa płynności w grze. W grze, która w niemal każdej sekundzie angażuje całą drużynę. Inaczej jej styl byłby samobójczy. Analitycy wyliczyli, że piłkarze Barcy grają skupieni na najmniejszej powierzchni - stojącego najbliżej własnej bramki od najbardziej od niej oddalonego dzieli 36 metrów.

Wszyscy bronią, wszyscy atakują. Przedstawiane na telewizyjnych diagramach ustawienie trochę fałszuje rzeczywistość, bo Katalończycy z piłką (czyli prawie cały czas) grają nierzadko w systemie 2-1-4-3. Duet środkowych obrońców osłania defensywny pomocnik, zazwyczaj Sergio Busquets, a obaj boczni obrońcy suną do przodu i biegają obok rozgrywających.

Co pięknie oddaje jeszcze jedna nieprawdopodobna statystyka. Otóż w lidze hiszpańskiej piłki na połowie przeciwnika (!) najczęściej dopada Dani Alves, teoretycznie prawy obrońca.

Za arcydziełem stoi Katalończyk z wyboru Johan Cruyff. Wybitny piłkarz, potem wybitny trener, wreszcie wybitny filozof futbolu. To on wymyślił, jaką strategię gry powinna Barca obrać, jak szkolić młodych, jak założyć na Camp Nou kościół wyznawców jednej religii - osobnego, niepodrabialnego stylu, który wprawi publikę w uniesienie i uczyni klub zjawiskiem niepowtarzalnym w skali globalnej.

Ostatnio coraz wyraźniej widać, jak trudno pojąć owo zjawisko przybyszom z zewnątrz. Także bajecznie zdolnym. Niemal wszystkie drogie transfery ery trenera Guardioli nie wypaliły - Ibrahimović już został wydalony, podobnie Czyhrynski, Hleb, Keirrison. Raczej nie są Katalończycy zadowoleni również z lewych obrońców, skoro nowego kupują co sezon.

W ubiegłym roku postanowili udoskonalić doskonałe. Sprawili sobie Ibrahimovicia, dryblasowatego napastnika akrobatę, który miał nadać drużynie nowy wymiar - nogą uderza piłkę wiszącą tam, gdzie Messi czy Iniesta nie sięgną ręką. Z wielu innych posunięć wynikało zresztą, że Barcelona pomiędzy swoje sławne maleństwa usiłuje powtykać dryblasów, którzy lubią kucnąć, zanim zaczną wykręcać żarówkę.

Zwłaszcza ze szwedzkim napastnikiem nie wyszło, więc tegoroczne manewry transferowe wywoływały wrażenie, jakby duma Katalonii chciała proces miniaturyzacji

doprowadzić do ekstremum.

195 cm statycznego Ibrahimovicia zastąpiło w klubie 175 cm ruchliwego Davida Villi, 194 cm pomocnika Yaya Toure wypchnęły 174 cm Javiera Mascherano, do szatni weszły też 172 cm obrońcy Adriano. A wyszło jeszcze 190 cm Czyhrynskiego, 183 cm Marqueza i 188 cm Henry'ego...

I tak Barcelonka zmalała nam do drobinki niespotykanej chyba w żadnej poważnej grze zespołowej. Niemal każdy atakujący - Xavi (169), Alves (173), Iniesta (170), Messi (169), Pedro (169), Villa (174), Krkić (170) - ledwie wystaje ponad trawę, w polu biega niekiedy jeden chłop powyżej 180 cm. Nawet gdyby Katalończykom znienacka odbiło, by zreformować styl gry, nie mieliby szans - piłka oderwie się od ziemi, to zniknie im z oczu.

W całym sporcie - i w ogóle całej populacji, zwłaszcza europejskiej - przyspiesza gigantyzacja, a oni ani myślą zaprzestać miniaturyzacji, jeśli nadal nie rezygnują z podebrania Arsenalowi kolejnego skrzata - Cesca Fabregasa. Co wcale nie oznacza, że dużych organizm z definicji odrzuca. Dużym jest tylko trudniej. O ile oczywiście nie rośli, jak Sergio Busquets, w La Masii.

Szybciej adaptują się też chłopcy z sąsiedztwa. Wzięcie Villi przyspieszyło proces upodabniania Barcelony do reprezentacji Hiszpanii (i odwrotnie), co ostatnio służy obu stronom - jedna zyskała zabójczego snajpera, druga złoto mundialu. A gdyby granie w rytm nut napisanych przez Cruyffa rzeczywiście wyjątkowo sprzyjało maluchom, to mielibyśmy już pełnią harmonię. Według "Demograficznego studium piłkarzy w Europie" hiszpańscy gracze są najniżsi - obok cypryjskich i szkockich - na kontynencie.

Kamień filozoficzny futbolu rzeczywiście odnaleziony? Na razie na pewno fantastyczny sposób, by w czasach linii obronnych obsadzonych wielkoludami o gabarytach z NBA ocalić ten sport dla maluchów.

Pozostaje pytanie, czy Katalonia wychowa równie genialne pokolenie w przyszłości, gdy wybije się na niepodległość lub większą autonomię i będzie mogła wystawić swoją reprezentację. Kiedy wyobrażam sobie trupę z Valdesem, Pique, Puyolem, Xavim, Busquetsem, Fabregasem, Krkiciem etc., to myślę sobie, że też nie byłaby bez szans ani na mundialu, ani w Lidze Mistrzów.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.