Marcin Żewłakow: Wciąż gram na maksa

Zdarzyło mi się już strzelać łatwiejsze gole niż z Legią, ale gdyby przed meczem ktoś mi powiedział, że do przerwy będzie 2:0 dla nas i strzelę oba gole, podziękowałbym za życzenia, ale myślami uciekł do innego scenariusza - opowiada 34-letni napastnik Bełchatowa Marcin Żewłakow.

Ekstraklasa.tv: Pierwszy cios GKS-u. Piękna główka Żewłakowa - wideo ?

Z czterema golami, razem z Andrzejem Niedzielanem, jest najskuteczniejszym napastnikiem ekstraklasy. W piątek wbił dwie bramki Legii, a jego zespół wygrał na Łazienkowskiej 2:0.

Robert Błoński: Cztery mecze, cztery gole. Spodziewałeś się, że powrót do Polski po 12 latach za granicą będzie taki łatwy?

Marcin Żewłakow: Falstartu nie zaliczam, to fakt. Zdarzyło mi się już strzelać łatwiejsze gole niż te z Legią. Grzechem byłoby nie wykorzystać świetnych podań Tomka Wróbla. Wystarczyło dostawić głowę. A, że nie było obok mnie obrońców? Ich sprawa. Nie spodziewałem się takiego początku, przecież nie miałem okresu przygotowawczego z drużyną, ćwiczyłem sam.

Wielki powrót Żewłakowa: lepszy niż Żurawskiego i Wichniarka Polska liga jest słabsza od cypryjskiej?

- Jeśli ktoś myśli, że do Polski można przyjechać i "pykać" sobie bez wysiłku, to się myli.

Legia cię rozczarowała?

- Zagrała na tyle, na ile jej pozwoliliśmy. Mieliśmy ich kontrować w odpowiednim momencie, bo wiedzieliśmy, że zagrają ofensywnie.

Pamiętasz, kim chciałeś zostać, kiedy nie byłeś piłkarzem?

- Maklerem giełdowym. Byłem "kumaty" z matematyki. Korzystał na tym brat, który wcześniej ode mnie wziął się za futbol. Kilka razy przyczesałem więc włos i poszedłem za niego na egzamin, żeby nadrobił szkolne zaległości. Nauczycielka nigdy niczego się nie domyśliła.

W 1994 roku, nie mając jeszcze 18 lat, trafiłeś do Polonii Warszawa.

- Dziś w szatni nie ma takiej "fali" jak kiedyś. Zależeliśmy od starych piłkarzy we wszystkim, kiedy coś im nie pasowało, było źle. Dziś już nie ma "chrztów", czyli robienia z młodych baranów. Za każdą złą odpowiedź na idiotyczne pytanie, dostawaliśmy pasem na goły tyłek i bolało tak, że długo musieliśmy siedzieć w zimnej wodzie. Nie wolno było pękać albo się obrazić, bo wtedy gnojenie było większe.

Piło się dużo?

- Piło się, pije i pić będzie, ale teraz jest większy umiar i kultura. Kiedyś panowała zasada: "Kto nie pije, ten kabluje". Nawet, jeśli coś nam się nie podobało, musieliśmy być ze starymi, bo oni tak chcieli. Parę siatek piwa do klubowego autobusu musiałem przynieść. W 1995 r., kiedy Polonia połączyła się z Piasecznem, dla mnie i Michała nie było miejsca nawet na ławce rezerwowych w II lidze. Poszliśmy więc do pracy. Sprzedawałem kasety wideo, żeby zarobić na studia [marketing i zarządzanie] i benzynę. Gdybyśmy dostali pieniądze porównywalne z piłką, skończylibyśmy z graniem. Wytrwaliśmy jednak pół roku, do Polonii wrócił Stefan Majewski i kazał "skończyć z tym zatrudnieniem". Zaczęliśmy żyć z futbolu.

Jak odbieraliście wypłatę?

- Szedłem do klubowej kasy i spięte gumką pieniądze chowałem do kieszeni.

Kwota nie była zmniejszona o "premie" dla rywali?

- U mnie ile było na kwicie, tyle zawsze lądowało w kieszeni. Jako młodzi nie byliśmy w nic wtajemniczeni. Jeśli coś się nie spodobało, młody dostawał w łeb.

Jak to dostawał w łeb?

- Z "liścia", czyli otwartą dłonią, i miał się zamknąć. Jeśli się odszczekiwał, był odtrącony. Marcin Szulik, strzelec gola w finale ME juniorów, był niepokorny i długo w klubie nie zabawił.

Mieliśmy z Michałem po 18 lat i nasza świadomość korupcyjna była żadna. Marzyliśmy, aby grać. W niektórych meczach, gdy dwóch młodych naiwnych próbowało na boisku przenosić góry, patrzono na nas kpiąco, bo finał był z góry znany. Innej rzeczywistości nie znaliśmy. Myśleliśmy, że tak to musi wyglądać. Mnie cieszyło to, że jestem w Polonii. Szatnie były obskurne, ale to nie miało znaczenia. Chciałbym teraz jakiegoś "młodego" zaprowadzić do magazynu ze sprzętem pana Stasia. Szło się korytarzem z rurami nad głową. Parę pajęczyn we włosach zawsze zostało. Byliśmy w stanie przeboleć obłupane kafelki w łazience i pożółkłe z brudu umywalki. Ważniejsze było to, że jak dziś strzelę gola, to jutro napiszą o tym gazety.

Nie miałeś kłopotów ze starymi?

- Na początku podpadłem Darkowi Dźwigale. Nie znosił sprzeciwu, ale pierwszy utemperował mnie Andrzej Łatka. Graliśmy w "dziadka" i zamiast odegrać z pierwszej piłki, spróbowałem założyć mu "kanał". Tak "wjechał" mi w piszczele, że trzy dni okładałem je lodem. To był sygnał: "młody, nie przyszedłeś tu, żeby się popisywać". Później się śmiał i mówił: "Nie przejmuj się, prawdziwego napastnika rozlicza się po garbach na piszczelach, pierwsze masz ode mnie w prezencie".

Od Dźwigały usłyszałem parę bolesnych słów, i to przy całej drużynie. Jedni dźwigali taki mobbing, inni zamykali się w sobie, jeszcze inni płakali. Mnie to zahartowało. Kiedy wchodziłem do szatni, mówiłem "cześć" i siadałem cicho w kącie. Dopiero kiedy stary przyszedł i wyciągnął rękę, to mu się ją podawało. Kiedy starzy rozmawiali i któremuś nie spodobało się, że młody za bardzo się interesuje, mówił: "Idź, wypastuj buty".

Na boisku też rządzili starzy?

- Moim zadaniem - jako napastnika - było odebrać piłkę i oddać do najbliższego. Żadnego kiwania, żadnego ryzyka. Młody był od czarnej roboty, rzemieślnik drugiego sortu. Niby na drużynę największy wpływ miał trener, ale na boisku decydowali starzy.

Wyjazd do Bevern w 1998 r. był wybawieniem?

- Zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, grałem przez większość sezonu. W ataku, jako defensywny pomocnik, a zdarzyło się, że z Michałem tworzyliśmy parę bocznych obrońców. Mieliśmy podpisane wieloletnie umowy z panem Romanowskim, który rządził Polonią. Co roku jednak negocjowaliśmy warunki na kolejny. Po sukcesie ustaliliśmy z Michałem, że chcemy 20 proc. podwyżki. W pewnym momencie burzliwej dyskusji pan Romanowski wyciągnął z biurka jakieś teczki. Wyjął z nich opinie trenerów, którzy stwierdzili, że "Michał i Marcin Żewłakow osiągnęli swoje futbolowe apogeum i nigdy nie będą lepsi niż są teraz". Zagroził, że jeśli się nie zgodzę na stare warunki, wywali nas do rezerw. Skończyło się kłótnią i trzaskaniem drzwiami. Na szczęście - poprzez Jerzego Engela - skontaktował się z nami Włodzimierz Lubański i zaproponował roczne wypożyczenie do Belgii. Po sezonie w Beveren czteroletnie umowy zaproponowało nam Mouscron. Do Polski przyleciał prezes i trener. Zaprosili całą rodzinę na kolację do Sheratonu, a potem w specjalnie wynajętej sali podpisaliśmy umowy. Wtedy nie wyobrażałem sobie, że piłkarz może poczuć się lepiej.

Opowiedz o Emmanuelu Olisadebe. To z twojego podania strzelił pierwszego w Polsce ligowego gola.

- Dołączył do nas na obozie w Wiśle. Tylko ja i Michał mówiliśmy po angielsku, więc trener dał nam go pod opiekę. Wydawało się na początku, że jemu wiecznie niczego się nie chce. Zachowałem się więc jak "stary" i nakrzyczałem, żeby się starał. Awanturę skwitował smutnym spojrzeniem. Nazwaliśmy go "Emsi" od "master of ceremony", bo po każdym golu robił salta. Później tłumaczył mi, że on jest raczej "moody striker" czyli pochmurny, przygnębiony strzelec. Na początku strasznie bał się w Polsce rasizmu. Starał się nikogo nie prowokować. Patrzył w ziemię, szukał kąta i zamykał w swoim świecie. Cisza nie była dla niego problemem. Zabieraliśmy go jednak wszędzie i powoli wkręcał się w zespół. Nauczył się paru słów po polsku i - kiedy się odzywał - rozbawiał pół drużyny. Kiedy okazało się, że jest świetny na boisku - został pełnoprawnym polonistą.

Co dała ci gra na Zachodzie?

- Nigdy nie wiedziałem, jak długo będę piłkarzem. Nie chciałem, żeby - jak dla wielu - futbol był jedynym sposobem na życie. Gdy nadarzyła się okazja, postanowiłem wyciągnąć z piłki więcej niż tylko samo bieganie po boisku i strzelanie goli. Piłkarska kariera to wielka życiowa obserwacja, daje ci gratis możliwość poznania świata, języków obcych, kontaktów. Podziwiałem Zbigniewa Bońka, który po transferze do Juventusu powiedział, że przyjechał do Włoch, aby grać. Nastawienie jest kluczowe - im głowa bardziej wierzy, tym nogi lepiej pracują. Po transferze do Beveren powiedziałem: "Nie będę w drużynie, tylko będę w niej grał".

Najważniejsze było nie przegrać z własnymi słabościami, nie zrobić czegoś idiotycznego. Nauka języka była ułatwieniem w życiu i dodatkowym narzędziem do pracy. Potrzebowałem roku, żeby porządnie nauczyć się francuskiego.

Dawniej bycie piłkarzem było sposobem na życie w danym momencie. Potem można było zostać tylko trenerem. Dziś możliwości są większe - trener, skaut, menedżer, dyrektor sportowy, ekspert medialny. Z kariery można zrobić użytek na dłużej niż 15 lat kopania piłki. Za granicą codziennie poświęcałem kilka minut, żeby spisywać ćwiczenia, choć wiem, że mi się nie przydadzą, bo nie będę trenerem, ale do tego sezonu przygotowywałem się indywidualnie, na bazie ćwiczeń w Genk i Apoelu.

Nie wszyscy korzystają z tych przywilejów.

- To inwestycja. Zaczyna się jak podróż w nieznane. Najpierw długo nie widać efektów, pojawia się zniechęcenie. Trzeba przetrwać moment siewu, nim zboże zacznie kiełkować.

Im zawodnik młodszy, tym bardziej podatny na zmiany. Nie ma złych nawyków. Kiedyś w Polonii trener Majewski zakazał nam jeść słodycze przed meczami. Wyciągam batonika, a trener mówi "nie". Zdziwiony spytałem, czemu nie, skoro dotąd zawsze przed meczem jadłem. Wytłumaczył. Popatrzyliśmy na niego jak na dziwaka. Dla nas, szarych ligowców, to był szok - tak samo jak rozbieganie po meczu.

Twoje zagraniczne gole robią wrażenie w polskiej lidze.

- Belgia i Cypr to europejska II czy nawet III liga. Nie rzuca na kolana. Nie jestem wybitnym piłkarzem, ale nie mam się czego wstydzić. Jeśli kiedyś syn zapyta, czy strzeliłem jakieś gole, będę miał się czym pochwalić.

W kadrze też nie byłeś cenionym napastnikiem.

- Byłem w niej trzy lata, zagrałem 25 meczów, strzeliłem pięć bramek. W eliminacjach MŚ jako pierwszy wchodzący z rezerwy strzeliłem trzy gole. Pojechałem na mundial, strzeliłem bramkę USA.

Strzeliłeś też gola Chelsea w Lidze Mistrzów?

- Potrafiłem się zachować w tych elitarnych rozgrywkach.

Kiedyś pytałem, skąd się bierze twoja skuteczność. Powiedziałeś, że żona świetnie, zdrowo i dietetycznie gotuje. "W południe jem rybkę, potem jadę na stadion i strzelam gole".

- Przesady w tym stwierdzeniu nie było. Żeby dobrze grać w piłkę, potrzebuję ładu w domu. Jeśli wszystko funkcjonuje sprawnie, resztę ogarniam. Gdy w domu coś szwankuje, głowa jest poza boiskiem. Z Bełchatowem związałem się na rok. Mieszkam w Piotrkowie, rodzina i dzieci będą ze mną. Najbliższych muszę mieć przy sobie. W domu ładuję akumulator na następny dzień. Jestem wdzięczny żonie, dzięki niej martwiłem się tylko o piłkę.

Zawsze byłeś w cieniu Michała, on więcej osiągnął, wciąż jest kapitanem kadry.

- Michałowi, jako obrońcy, jest łatwiej, ale nie chciałbym się zamienić. Nikt mi nie odbierze radości i emocji, które towarzyszyły moim golom. Zawsze chciałem być napastnikiem. A Michał ma dziś więcej siwych włosów z powodu trosk związanych z grą w kadrze (śmiech).

Najtrudniejszy moment w karierze?

- Po mundialu w Korei mieliśmy z Michałem dogadany transfer do FC Brugge, ale w ostatniej chwili kluby nie doszły do porozumienia. Z Mouscron do Anderlechtu odszedł trener Broos i zabrał ze sobą Michała. Pierwsze tygodnie bez brata były okropne, straciłem miejsce w składzie. Wymówką był mundial, ale prawdziwy powód to uczenie się grania i życia bez brata. On zresztą też miał kryzys. Dzwonił i mówił, że wraca do Excelsioru.

Co powiesz młodym piłkarzom?

- Nie ma drogi na skróty. Jeśli wyobrażają sobie, że dojdą do czegokolwiek bez wysiłku, to się mylą. Nigdy nie będzie "jakoś". W kluczowym momencie zawsze okaże się, że skrót był drogą na manowce. Przygoda z piłką to nie tylko szatnia i boisko. I po trzecie - niech młody piłkarz żyje dniem dzisiejszym i jutrem. Niech nie wraca do tego, co było, nie rozpamiętuje niepowodzeń albo niech nie wyobraża sobie, że zawsze będzie bohaterem.

Dlaczego teraz mamy słabych piłkarzy, a kluby odpadają w pucharach z drużynami z Azerbejdżanu?

- Kiedy grałem w kadrze, na zgrupowania przyjeżdżali koledzy z Leverkusen, Liverpoolu, Schalke, Bastii, PSV, Panathinaikosu...

...i z Mouscron.

- To były dwa gratisy z belgijskiej prowincji (śmiech). Teraz polski piłkarz znaczy mniej niż kiedyś. Jako sportowy towar nie jesteśmy już atrakcyjni. Młodzieżówka przegrywa z Luksemburgiem.

W wieku 18 lat w tamtych spartańskich warunkach chcieliśmy odnieść sukces. Determinacja była gigantyczna. Przyrzekłem sobie, że jeśli wyjadę, to osiągnę sukces. Po tym, jak w pierwszym sezonie strzeliłem w Mouscron 15 bramek, w następnym chciałem więcej. Strzeliłem 16. Później powiedziałem: Chcę strzelić 50 goli w Belgii. Udało się, więc chciałem pobić rekord Włodzimierza Lubańskiego, który strzelił w Belgii 88 bramek. Wyjechałem z 94 trafieniami. Nigdy się nie zadowoliłem tym, co miałem. Barierę stu goli za granicą przekroczyłem na Cyprze.

Czekałem na moment, aż będę po trzydziestce i pogram na luzie, ale widzę, że się nie da. Gram na maksa. Ze sceny zejdę, kiedy zobaczę, że męczę siebie i innych. Mam nadzieję, że razem z Michałem. Kiedyś się umówiliśmy, że karierę skończymy w tym samym klubie. Na razie jednak kibicuję mu, żeby rozegrał w kadrze sto meczów.

Ekstraklasa.tv: Żewłakow po raz drugi! Legia rozbita - wideo ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.