US Open. Przysiężny: Nie powiem, że wygra Federer, bo...

- Koncentruję się na sobie. Jak gram w turnieju, to przecież nie będę mówił, że wygra Federer, bo ja też mogę wygrać. Denerwują mnie goście, którzy spekulują, co się wydarzy z faworytami w ćwierćfinałach, czy półfinałach, bo to pokazuje, że przyjmują za pewnik własne porażki - mówi Sport.pl Michał Przysiężny, który w I rundzie US Open zmierzy się z Hiszpanem Albertem Montanesem.

Przysiężny nie jest może jeszcze największą gwiazdą tenisa, ale przeciskając się w piątek przez korty Flushing Meadows do szatni rozdał całkiem pokaźną ilość autografów. Do końca nie jest wprawdzie pewne, czy to na pewno byli fani 89. tenisisty świata (średnia wieku 8 lat, płeć żeńska), czy może jednak tak działa na kibiców widok podstawionego pod nos tenisisty dyktafonu. Sztuka jest sztuka, autograf jest autograf.

Przysiężny, który już trzeci raz z rzędu zagra bez eliminacji w Szlemie (przegrał w I rundzie Garrosa i w II rundzie Wimbledonu), zacznie w Nowym Jorku od rozstawionego z nr. 23. Hiszpana Alberta Montanesa. - Dobre losowanie. Jestem zadowolony. Akurat przechodziłem, gdy losowali nazwiska. Wyciągali Isnera, Querrey'a, Monfilsa [sami serwujący jak armaty]. Jak zobaczyłem, że ja mam Montanesa, to pomyślałem, że nie jest tak źle - stwierdził Przysiężny, który nigdy dotąd z blisko 30-letnim Hiszpanem nie grał.

- Nie grałem, ale wiem jak on gra. To typowy Hiszpan, lubi czerwoną mączkę, na twardych kortach nie czuje się najlepiej. Wiadomo, że będzie dobrze grał z tyłu, że będzie regularny, ale ja zawsze dobrze się tu czułem, tu się dobrze ślizga piłka. Jeśli będę dobrze serwował i grał agresywnie, to jestem w stanie wygrać - dodał Przysiężny, który właśnie od US Open zaczął kilka lat temu swoje wielkoszlemowe występy, gdy w 2007 r. przebrnął przez eliminacje.

Polak jest optymistą, choć jedno spojrzenie w jego ostatnie wyniki wystarcza, by wpaść w nastrój skrajnie odmienny - od sensacyjnego zwycięstwa z Ivanem Ljubiciciem w Wimbledonie Przysiężny nie wygrał żadnego meczu i zanotował pięć porażek z rzędu.

- Ale to były w większości równe mecze, które przegrałem o dwie-trzy piłki, na stykach. Pechowo, 6:7 w trzecim secie, przegrałem w Atlancie z Gillesem Muellerem, a potem w Waszyngtonie z Horacio Zeballosem. Z Argentyńczykiem wygrałem seta, a potem miałem 5-2 w tie-breaku, ale on trafiał nagle styczne do linii, kosmos jakiś normalnie! W Los Angeles skreczowałem z powodu kontuzji łokcia. Tak naprawdę dopiero w Toronto zagrałem słabo [Polaka ograł w dwóch setach 280. na liście ATP Rumun Marius Copil]. Nie mam poczucia, że grałem cały czas źle, to nie tak - opowiada Przysiężny.

Po porażce z Copilem zdecydował się jednak przerwać starty i na dwa tygodnie wrócił do domu do Wrocławia, żeby w spokoju potrenować. - Nawierzchnia w Polsce jest nieco wolniejsza, ale mam jeszcze czas, żeby się przyzwyczaić. Będzie dobrze - mówi Polak, który już na Wimbledonie podkreślił, że do setki awansował dopiero, gdy zmienił swoje nastawienie do świata i stał się optymistą.

I optymistą rzeczywiście jest. Kiedy padło rutynowe pytanie, kto może wygrać turniej oraz co sądzi o Federerze, Nadalu, Murray'u i całej reszcie faworytów, Przysiężny się lekko obruszył. - Koncentruję się na sobie. Jak gram w turnieju, to przecież nie będę mówił, że wygra Federer, bo ja też mogę wygrać. Denerwują mnie goście, którzy spekulują, co się wydarzy z faworytami w ćwierćfinałach, czy półfinałach, bo to pokazuje, że przyjmują za pewnik własne porażki. Ja tak nie robię - stwierdził Przysiężny.

I nie trzeba było szukać, czy rzeczywiście jest w ćwiartce z Federerem. Sam to wiedział, bo sprawdził.

Wszystko o tenisie znajdziesz na Sport.pl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.