Wynajęli najdroższy hotel w najbardziej luksusowym kurorcie za 600 euro za jedynkę, arogancko odmówili spotkania z minister, która śmiała skrytykować ich rozrzutność. Szykowali się do turnieju życia, kłócąc się, ostracyzując, strajkując i obrażając się nawzajem na oczach miliardów telewidzów.
I jako jeden z faworytów, po remisie z Urugwajem, porażkach z Meksykiem i RPA, wrócili do swoich rezydencji w Europie - część z nich prywatnymi samolotami. W tym czasie w starym kraju narastała druzgocąca krytyka reprezentacji składającej się głównie z potomków imigrantów z Afryki i Karaibów. Na dalszy plan zeszła nieudolność federacji i jej trenera.
Krytycy widzą w piłkarskiej reprezentacji Francję w miniaturze, a siebie uważają za naiwniaków i idiotów, którzy ulegli złudzeniu optycznemu.
Alain Finkielkraut, konserwatywny francuski filozof i eseista: Prezydent Francji wykorzystał sytuację. O piłce nożnej nie mówi się we Francji aż tak wiele, ale spektakularna porażka wywołała wiele dyskusji. Reprezentacja wróciła w dniu, w którym w Paryżu odbyła się manifestacja przeciw reformie systemu emerytalnego. Prezydent zaprosił do Pałacu Elizejskiego Henry'ego, by uniknąć reakcji na to wydarzenie. Wykorzystał piłkarski problem politycznie i było to nawet źle odebrane przez opozycję, która wypomniała, że zajmuje się milionerami, a nie przeciętnymi ludźmi ze swoimi codziennymi problemami. Dziwi mnie też, że trener Domenech został zaproszony na przesłuchanie do komisji kultury Zgromadzenia Narodowego. Kultura i sport to są jednak dwie różne dziedziny, choć we Francji piłkę nożną i reprezentację trzeba dziś wskazywać jako przykład problemów, jakie nękają rozbite społeczeństwo.
- Może, ale trzeba się uważnie temu odbiciu przyjrzeć.
Kiedy Francja zdobywała tytuł mistrza świata w 1998 roku i w 2000 roku mistrza Europy, w kraju ukuto powiedzenie opisujące reprezentację: Blanc-Black-Beur, czyli Biały, Czarny, Arab. We francuskim społeczeństwie panowała duma, że doszło do tak pięknej integracji młodych afrykańskich imigrantów. Wtedy również uważano - ja nie należałem do tej grupy - że reprezentacja jest lustrzanym odbiciem społeczeństwa.
Tymczasem mieliśmy do czynienia z klasycznym przypadkiem złudzenia. Ta iluzja była pociągająca jak fatamorgana. Prawdziwy obraz jest całkowicie inny, bo do żadnej integracji nie doszło. Pokazały to wydarzenia na przedmieściach wielkich miast w 2005 roku, które dla wielu obywateli Francji były szokiem - właśnie z powodu wcześniejszej iluzji.
Natomiast teraz jako społeczeństwo spoglądamy na reprezentację jak w lustro. Obraz jest straszny - widzimy drużynę wieloetniczną, podzieloną, której członkowie nie identyfikują się z krajem, który reprezentują. Francja oglądała na mundialu spektakl rozbicia jedności i nieubłaganego upadku. Chciała oglądać piłkarzy takich jak młody Zidane, a zobaczyła szumowiny.
- Oczywiście, że z drużyną narodową chcieliby się identyfikować Francuzi z różnych społecznych grup. Tylko że to drużyna nie chce się identyfikować z nimi, a ściślej mówiąc - ze społeczeństwem, jakie sama uosabia.
- Nie. Problemem nie jest to, że drużyna przegrała, ale dekompozycja reprezentacji.
Jeśli Francja poniosłaby tylko sportową porażkę jak Anglia, jak Włochy - oczywiście, są to porażki, które mają swoje źródła głęboko, ale jednak wciąż mają charakter sportowy - nie byłoby sprawy. Wydarzenia w RPA wyszły jednak daleko poza sport. Piłkarze reprezentacji Francji pokazali, że nie potrafią być razem, nie są w stanie reprezentować kraju. Przekroczyli wszystkie normy.
Pamiętajmy jednak, że korzenie moralne reprezentacji zostały wyrwane wcześniej. Zaczęło się od zagrania ręką Thierry'ego Henry'ego w meczu z Irlandią w eliminacjach, dzięki czemu drużyna w ogóle pojechała na mundial. Ba, zaczęło się nawet wcześniej - od wygwizdywania podczas meczów "Marsylianki" czy od decyzji części reprezentantów, aby nie śpiewać hymnu. Skończyło na wyzwiskach Nicolasa Anelki pod adresem trenera w przerwie meczu z Meksykiem ("Pierdol się, skurwysynu"). Ta drużyna przysporzyła wstydu krajowi.
Moim zdaniem nie była to porażka, ale rozpad uosabiający to, co dzieje się we współczesnej Francji. Ale dlaczego tak się dzieje? Dlaczego piłkarze nie są zdolni nosić koszulki reprezentacji Francji, dlaczego nie identyfikują się z miejscem, w którym żyją? Dlaczego imigranci nie czują się Francuzami? Nie wiem. Po prostu pytam.
- Taką analizę przedstawił dziennik "Le Monde". Pytacie o rybaka z Bretanii czy producenta wina... Gourcuff to ich piłkarz. Pochodzi z Bretanii, z klasy średniej, jest synem nauczyciela matematyki będącego równocześnie trenerem piłkarskim.
Anelka tak jak przeważająca część reprezentacji uosabia przedmieścia dużych miast, podobnie Ribery [mimo że jest biały, cieszy się pozycją idola arabskich przedmieść, po części dlatego, że przeszedł na islam].
Elokwentnego Gourcuffa reszta drużyny uznaje za bufona, zarozumialca, odcina się od niego, sekuje go. Przyczyną niechęci jest język, wychowanie, wykształcenie, to, że jest synem nauczyciela. W tym zespole rządzą inne zasady. Doprowadziły one do tego, że reprezentacja na oczach całego świata nie wyszła na trening po wyrzuceniu Anelki z mundialu. Zaburzone normy pozwoliły kapitanowi drużyny Patrice'owi Evrze powiedzieć, że problemem nie były niedopuszczalne słowa Anelki do trenera, ale to, kto wyniósł je z szatni do opinii publicznej, kto jest zdrajcą. Kapitan osobiście był prawdopodobnie przywódcą strajku. Stał się w ten sposób nie kapitanem reprezentacji, ale przywódcą gangu piłkarzy.
- Bo tak właśnie dzieje się we Francji, tak dzieje się w szkołach. Uczniowie obrzucają wyzwiskami nauczycieli, a ci często na to nie reagują, ulegając presji. Trener Domenech w drugim meczu mundialu nie wystawił Gourcuffa, bo w pierwszym spotkaniu do niego nie podawano.
Następuje szybka erozja norm zachowań. To duch przedmieść dużych miast, gettopodobnych komunalnych osiedli, zżerający tradycyjną społeczność Francji.
Domenech swoją postawą - czyli brakiem reakcji - dobrze oddaje ten gorący francuski problem. Spotykamy się z nim również w administracji, biurokracji, ona nie reaguje na potrzeby społeczne.
- Trudno mi jest to wytłumaczyć, ale analogie widzę. Porównałbym to do sytuacji Francji z lat 50. i 60. Wówczas w naszej kadrze grało mnóstwo piłkarzy pochodzenia polskiego: Marian Wiszniewski, Tede Cisowski czy najbardziej znany z nich Raymond Kopa Kopaczewski. Szybko się zintegrowali z nową ojczyzną, byli dumni, że ją reprezentują. To cecha, którą obecnie w kadrze trudno zauważyć.
W przypadku Niemiec imigranci czują ściślejszy związek z niemiecką kulturą - jak w przypadku Miroslava Klosego czy Lukasa Podolskiego. To właśnie coś, co można było zaobserwować u nas w latach 50. i 60.
Podobnie w Anglii - w reprezentacji grają piłkarze mający swoje korzenie w ekonomicznej imigracji z lat 70. z Karaibów. Chcieli być Brytyjczykami i mieli sporo czasu na integrację.
- Przyszłość drużyny jest niejasna i naprawdę trudno będzie ponownie ją zintegrować. Ważna będzie reakcja nowego trenera. Dla mnie, dla Francuza, przy najbliższych powołaniach selekcjoner nie powinien brać pod uwagę tylko kryterium sportowego, tego, że ktoś imponuje techniką, dryblingiem. Istotna będzie zmiana ducha tej drużyny, która nie jest drużyną, a to zobowiązuje trenera do wykluczenia z niej tych, którzy ją zdezintegrowali. Francuzom udało się przecież z hasłem monokultury czarno-biało-arabskiej odnieść wielki sukces w 1998 roku - zdobyć mistrzostwo świata, które na Polach Elizejskich świętowały miliony ludzi.