Mark Webber: Gokarty - ojciec pozwolił mi jeździć tylko na nich!

Australijczyk Mark Webber jest trzeci w klasyfikacji kierowców Formuły 1, niedaleko za Lewisem Hamiltone. Ma wielkie szanse na zwycięstwo. I jak niemal wszyscy kierowcy zaczynał od gokartów

Jako dzieciak zaczął pan od jazd na motocyklach. To dziwna droga jak na lidera klasyfikacji kierowców Formuły 1...

Mark Webber: Ale nigdy nie startowałem jako motocyklista. Mój ojciec miał salon sprzedaży motocykli i sponsorował kilku chłopaków w ich startach. Mnie nigdy na to nie pozwolił. Nie chciał, abym wracał do domu z połamanymi kośćmi!

Dlatego przerzucił się pan na gokarty?

- Tak. Ojciec nie miał z gokartami żadnego problemu. Uznał, że jest to bezpieczniejsze niż jazda na motocyklu.

Co jest najważniejszym elementem nabytym w wyścigach kartingowych, co wykorzystuje pan w Formule 1?

- Karting wychowuje młodego człowieka w kierunku wyścigów. Dzięki kartingowi kierowca nabywa podstawowych umiejętności i wiedzy niezbędnej w tym rodzaju ścigania się: czystym i surowym.

Wyobraża pan sobie karierę kierowcy F1 bez wstępu z kartingu?

- W czasie kiedy ja wkraczałem do Formuły 1, dobrze przetartą i sprawdzoną drogą był właśnie karting i starty w niższych klasach, takich jak np. Formuła Ford. Więc przyjechałem do Europy i przedostawałem się coraz wyżej, przez te niższe klasy, aż dotarłem do F1. Była to bardzo długa i wyboista droga, która nauczyła mnie bardzo dużo.

Startując w Anglii w niższych klasach, miał pan kłopoty finansowe, ale sezon uratował były australijski rugbysta David Campese. Czy to były duże pieniądze?

- Wydałem wszystkie pieniądze w brytyjskiej Formule 3 w 1997 roku. Wtedy David, który pochodzi z tego samego miasta co ja, pożyczył mi od ręki 52 tys. funtów, dzięki czemu mogłem dalej startować.

Po zwycięstwie w ostatnim Grand Prix Monako opowiadał pan o swoich początkach w wyścigach. Wspomina pan trudności jako rzeczywistą przeszkodę czy może jako fajne, romantyczne czasy wyścigów?

- Oczywiście, nocowanie z rodziną i przyjaciółmi w hotelach i kempingach nie było zbyt trudne. Był to pakiet - musieliśmy między innymi i to zrobić, aby dotrzeć do celu, czyli do Formuły 1. Mam bardzo ciepłe wspomnienia z tamtych dni. Ale w pewnym momencie przyszedł czas na profesjonalizm.

Zawodowym kierowcą zostałem, muszę chyba użyć zwrotu "po raz pierwszy" w 1998 roku, kiedy podpisałem kontrakt z Mercedesem. Miałem wystartować w wyścigu klasy GT. Po podpisaniu umowy po raz pierwszy w życiu nie musiałem szukać pieniędzy, składać budżetu, aby wziąć udział w wyścigu.

Ale po rozstaniu z Mercedesem w 1999 roku w związku z dyskusjami o wypadkach w Le Mans (Webber dwukrotnie rozbił samochód przed głównym wyścigiem) znów było krucho. Musiałem znów szukać pieniędzy, jeśli chciałem kontynuować ściganie się. Miałem jednak szczęście natknąć się na Paula Stoddarta, rodaka, który był sponsorem zespołu F1 Jordan Grand Prix, ale również wystawiał własny zespół w klasie F3000. Po prostu Eddie Jordan przedstawił mnie Paulowi, a Paul skorzystał z szansy zatrudnienia w swoim zespole Australijczyka. Nie musiałem płacić za wyścigi, ale też nie otrzymywałem za nie honorarium. To się zmieniło w 2001, kiedy wybrano mnie na kierowcę testowego w zespole Benetton F1 i jednocześnie startowałem w teamie Super Nova w F3000. Znów zostałem kierowcą zawodowym.

Debiutował pan w 2002 roku w swoim domowym GP Australii. Zajął pan świetne piąte miejsce. "F1 Racing" i "Autosport" wybrały pana na debiutanta 2002 roku. Był pan młodą, wschodzącą gwiazdą, tymczasem pierwszy wyścig wygrał dopiero po siedmiu latach. Dlaczego?

- Po prostu aż do zeszłego roku nie dysponowałem samochodem, który był w stanie wygrywać. Kiedy ścigałem się dla Jaguara, był to zespół środka stawki. Czas spędzony w Williamsie też był trudny - ze względu na awaryjność bolidu. Kiedy dołączyłem do Red Bulla, to też był zespół środka stawki. Tyle że błyskawicznie się rozwijał. Być częścią tak prężnie rozwijającego się zespołu - dzięki technicznemu geniuszowi Adriana Neweya - to wspaniałe uczucie. Teraz mam samochód, który pozwala mi wygrywać, i to się dzieje.

Czy rzeczywiście pierwsze zwycięstwo w Red Bullu w tym sezonie oznacza zdobycie większej pewności siebie? Jak to się przekłada na osiągi samochodu? Czy po pierwszym zwycięstwie w karierze - w GP Niemiec 2009 - łatwiej było osiągać dobre wyniki?

- Wygrać po raz pierwszy było wspaniałym uczuciem - pomogło zrzucić ciężki worek z pleców. Ale presja pozostaje. Po prostu człowiek zawsze chce wykonać coś najlepiej, jak się tylko da. I po pierwszym zwycięstwie kierowca chce drugiego.

Zwycięstwa z Barcelony i Monako były wielkie, ale do końca sezonu i ostatecznego sukcesu droga jest bardzo daleka. Dlatego moim sposobem jest skoncentrowanie się na każdym kolejnym wyścigu i nierozpraszanie uwagi przez spoglądanie na klasyfikację.

Dziesiątki lat ciężkiej pracy dla jednej chwili - to zdanie opisuje pana pierwsze zwycięstwo w karierze w 2009 roku. Czy tylko zwycięstwo liczy się w F1? Pierwsze zwycięstwo?

- Pierwsze zwycięstwo jest wyjątkowe. Ale drugie jest też bardzo ważne. Ani pierwszego, ani drugiego nikt mi nie podarował. W kwalifikacjach pojechałem dobrze i później w wyścigu. Każdy chce w Formule 1 wygrać, po to tu jesteśmy. Jeśli ktoś myśli inaczej, nie powinien być kierowcą w F1.

Jesteśmy dziennikarzami z Polski, więc zrozumiałe, że interesują nas opinie na temat Roberta Kubicy. Jaki on jest jako kierowca, jakim jest graczem w pokera?

- Robert jest dobrym kierowcą i ma w Renault bardzo dobry sezon. Pojawił się w Formule 1 po przejściu twardej szkoły w niższych klasach. Musiał udowodnić klasę sobie i innym na każdym poziomie. Dlatego teraz jest tak twardym rywalem. Gołąbki nie wpadały mu same do gąbki.

Pracował pan długo w stowarzyszeniu kierowców Formuły 1 (Grand Prix Drivers'Association, GPDA). Czy nie ma pan wątpliwości co do niektórych przepisów F1, że zaniżają bezpieczeństwo, jak choćby zakaz testów w sezonie, ograniczenie testów przed sezonem, zwiększenie liczby wyścigów itp.?

- W tym roku szefują GPDA Sebastian Vettel i Felipe Massa. GPDA pracuje ciężko w imieniu kierowców, aby niektóre aspekty wyścigów były tak bezpieczne jak to tylko możliwe. Kiedy Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA) wprowadza nowe przepisy, aby ciąć koszty -jak te, o których mówicie i inne - jesteśmy dzięki GPDA pewni, że robią to w ostrożny, przemyślany sposób, aby nie zrobić z wyścigów sportu jeszcze bardziej niebezpiecznego. GPDA reprezentuje kierowców w każdej sprawie Formuły 1, która ich dotyczy.

Jak sytuacja z Grand Prix Turcji - kraksa z Sebastianem - może przełożyć się na atmosferę w drużynie? Jak takie zdarzenie jest odbierane przez członków ekipy?

- Incydent z Turcji został wyjaśniony w zespole. Teraz spoglądamy w przyszłość, koncentrujemy się na następnych wyścigach. Atmosfera w zespole jest bardzo dobra, razem czujemy się świetnie, i to jest jedna z mocnych stron zespołu Red Bull. Jesteśmy kierowcami wyścigowymi i będziemy nadal walczyć między sobą, mając do siebie zdrowy szacunek.

Lubi pan Sebastiana? Mówił pan o nim "dziecko" po wypadku w Japonii w 2007 roku. Czy Sebastian zasługuje na mistrzostwo świata już w tym sezonie?

- 2007 rok był bardzo dawno temu. Sebastian rozwinął się jako kierowca, ma więcej doświadczenia i jest bardzo dobry. Kierowcą, który zasłuży na tytuł mistrza świata, będzie ten, który zgromadzi najwięcej punktów. Musimy zaczekać, aby zobaczyć, kto najbardziej zasłuży!

Jak pan dawał sobie radę, gdy w pierwszych wyścigach sezonu samochód Sebastiana jeździł szybciej?

- Samochody, którymi jeździmy, są oczywiście takie same. Czasem zdarza się, że kierowca znajdzie ustawienia bolidu, z którymi się czuje lepiej, niż ten drugi kierowca. I na odwrót.

Widzieliśmy w tym roku weekendy Grand Prix, gdy Sebastian był szybszy, a innym razem to byłem ja. Obaj jesteśmy bardzo zmotywowani, aby wykonywać robotę jak najlepiej. Oczywiście nikt nie lubi, gdy jego kolega z zespołu jest szybszy, ale to tylko napędza do jazdy jeszcze szybciej.

Kto był najbardziej wymagającym partnerem w zespole?

- Byli oni tak bardzo różni, że trudno jest porównywać. Każdy z nich miał swoje zalety i wady jako kierowca.

Kto byłby idealnym partnerem w zespole?

- Nie zwykłem koncentrować się zbytnio na koledze po drugiej stronie garażu. Ja koncentruję się na swojej robocie.

Jak to się dzieje, że w 2009 roku samochód bez podwójnego dyfuzora był tak dobry, że jako jedyny podjął walkę z Brawn GP, i w 2010 bez F-ducktu znów jest najszybszy? Co jest w waszym bolidzie tak wybitnego, że jesteście najszybsi?

- Trzeba by zapytać Adriana Neweya. Adrian jest błyskotliwym projektantem, który pracował nad zeszłorocznym bolidem i najnowszym. Rzeczywiście dał nam obu wspaniałe samochody.

Uwielbia pan jeździć na rowerze, ale czy w sezonie F1 jest szansa, aby potrenować na rowerze? Czy może jest to zabronione kontraktem po kraksie zimą 2009?

- Nie, to nie jest zabronione. Ciągle jeżdżę na rowerze. To jest częścią mojego programu sprawnościowego. Jeżdżę najczęściej na góralu, ale lubię też pojechać gdzieś na szosowym rowerze.

W 2008 roku złamał pan nogę. Jak się wraca do wyścigów po takim wypadku?

- To niesamowite, że od tego zdarzenia minęło zaledwie 18 miesięcy. Od wypadku byłem całkowicie skoncentrowany na powrocie do F1. Red Bull dał mi bardzo napięty program, co jest całkiem fair no i zupełnie zrozumiałe, jako że chcieli mieć swojego kierowcę z powrotem na torze. Mój trener był niebywały, zadawał mi bardzo agresywne ciężkie ćwiczenia, bo obaj wiedzieliśmy, że mamy bardzo mało czasu. Były chwile całkowitej frustracji, kiedy widziałem, gdy Jenson Button (w chwilach wolnych biegacz maratończyk i triatlonista) przebiega koło naszego garażu, a ja nie mogłem pobiegać z nim. Tak było półtora roku temu. Teraz jestem w pełni sprawny.

W GP Wielkiej Brytanii z 2003 roku to pan był najbliżej potrącenia na torze szalonego kaznodziei Neila Horana. Spotkało potem pana na torze coś równie szalonego?

- Formuła 1 jest wystarczająco szalonym sportem, ale widok człowieka przebiegającego w poprzek toru to coś niesamowitego. Myślę, że jako pierwszy minąłem go. Moment wcześniej sądziłem, że jest to coś, co trafiło na tor przypadkiem, zdmuchnięte przez wiatr - flaga, kawałek materiału. Tak to wyglądało ze względu na jaskrawe kolory. Ale szybko sobie uświadomiłem, że jest to istota ludzka. Zdarzyło się to przy olbrzymiej prędkości, ale jakimś cudem miałem szansę ominąć go. Myślałem potem o konsekwencjach, przede wszystkim o tych wszystkich biednych ludziach na trybunach, którzy przyszli oglądać wyścig, a byliby świadkami czegoś okropnego i tragicznego. Oczywiście skutki byłyby tragiczne również dla jednego z nas, kierowców. Nie, nigdy nie zdarzyło mi się przeżyć czegoś równie szalonego - dzięki Bogu.

Co pan sądzi o powrocie Schumachera. Wyobraża pan sobie swój własny powrót po trzyletniej przerwie.

- Myślę, że to było bardzo odważne. Dobra rzecz, powiedziałbym. Zresztą trudno polemizować z siedmioma tytułami mistrza świata. Ale ja sam nigdy bym się na coś takiego nie zdecydował. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Jest tak dużo innych rzeczy do zrobienia.

W pół roku może pan stać się spełnionym kierowcą F1 - z tytułem mistrza świata. Ale jak według pana będzie pan po latach wspominał te najlepsze momenty życia. Będą to chwile z kariery czy z życia prywatnego?

- Kto wie! Patrzę przed siebie z ciekawością, co życie mi przyniesie. Zdobyć tytuł mistrza świata - brzmi fantastycznie, ale w życiu jest wiele do przeżycia. Niekoniecznie sportowych, choć z profesjonalnym sportem jestem związany od wielu lat. Zetknąłem się z nim po raz pierwszy, gdy podawałem piłki na meczach rugbystów Canberra Raiders. Jako chłopiec uprawiałem mnóstwo sportów - w Australii każdy dzieciak jest do tego bardzo zachęcany. W szkole grałem w rugby, ale nigdy nie zamierzałem traktować tego sportu jako życiowego wyzwania, związać się z rugby na poważnie. Ale na pewno chciałbym mieć swój własny zespół motocyklowy.

Właśnie, pytanie o przyszłość - Mark Webber w Formule 1, ale nie jako pilot. Czy to jest możliwe?

- Oczywiście, czas rozstania się kierowcy Marka Webbera z Formułą 1 przyjdzie z pewnością, ale czy chciałbym być w niej w jakiejś innej roli? Nie jestem pewny. Oczywiście, razem z Christianem Hornerem wystawiamy zespół w GP3, co jest pierwszym stopniem wtajemniczenia w menedżerstwo wyścigowe. Ale wcale nie jestem pewien, czy chciałbym dojść w tym aż tak daleko - do F1.

Bo to złe opony były - Kubica po Montrealu ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.