Tenis. Maria nie z tej ziemi

Serwis, atak, wolej - tak 30 lat temu grali Martina Navratilova i John McEnroe. ?Oldschool? wrócił nagle pod postacią dziewczyny o długim nazwisku i zielonych oczach, która wywróciła kobiecy tenis do góry nogami.

Sprawdź nas na facebook.com/Sportpl ?

Hiszpanka Maria José Martinez Sanchez, czyli właścicielka zielonych oczu, wygrała w sobotę turniej WTA w Rzymie, prestiżową imprezę z pulą nagród 2 mln dol., najważniejszy - poza trwającym Madrytem - przystanek przed wielkoszlemowym French Open.

10 tys. widzów, komentatorzy, eksperci i trenerzy przecierali oczy ze zdumienia, patrząc, jak notowana na 26. miejscu w rankingu Hiszpanka pokonuje: drugą na liście WTA Dunkę Caroline Wozniacki, byłą rakietę numer jeden na świecie Serbkę Anę Ivanović, a w finale jej rodaczkę Jelenę Janković, też byłą jedynkę. Ta ostatnia wydawała się pewniakiem, bo wcześniej ograła potężnie zbudowane i najmocniej bijące piłkę amerykańskie siostry Venus i Serenę Williams. Janković przegrała jednak finał 6:7 (5-7), 5:7 i kort opuszczała z bezradną miną.

Wygrana nieznanej szerzej leworęcznej Hiszpanki to jeszcze nie taka wielka sensacja. Kobiecy tenis różne cuda już widział. Szczególnie w czasie gdy niespodzianką zaczyna być brak niespodzianek. Skoro Dinara Safina potrafi przegrać z Chang Kai-Chen z Tajwanu, to dlaczego Martinez Sanchez nie może wygrać w Rzymie.

Sensacją, kto wie, czy nie wydarzeniem roku, jest dopiero sposób, w jaki Martinez Sanchez zwyciężyła. Hiszpanka to w dzisiejszym tenisie ewenement, dziwadło, wybryk natury, jak określali ją niektórzy. 27-latka z Murcii, utytułowana dotąd głównie w deblu, wychowanka akademii Juana Carlosa Ferrero, jest bowiem jedyną tenisistką na świecie grającą tenis spod znaku "serve & volley", czyli nastawiony na atak. Po serwisach rusza do przodu i stara się kończyć wymiany wolejami, atakuje też drugie podanie rywalek, często zmienia rytm, zagrywa mnóstwo dropszotów, dużo slajsuje (podcina piłki z wsteczną rotacją).

"Nagle zobaczyłem na korcie Johna McEnroe. Miał spódnicę" - pisze Doug Robson, guru amerykańskich tenisowych blogerów. "Seniorita o nazwisku długim jak wagon kolejowy pokazała, że wolej w kobiecym tenisie to jednak nie grzech" - dodaje Bud Collins z "Boston Globe". Nikt tak nie gra od lat. Dziś kobiecy tenis to różne odmiany mocnej gry z głębi kortu. Wozniacki i Radwańska są defensywne, regularne, a Szarapowa czy Azarenka atakujące, ale jedne i drugie stoją z tyłu, blisko linii końcowej. Akcji "do przodu" w stylu legendarnej Martiny Navratilovej, dziewięciokrotnej triumfatorki Wimbledonu, nie ma za grosz.

- Dlatego tenisistki, grając z Hiszpanką, głupieją. Skąd nagle mają wiedzieć, co robić, gdy nie dostaną mocnej piłki pod linię końcową, tylko woleja albo slajsa. Ani w czasach juniorskich, ani potem niczego takiego nie widziały. Hiszpanka deprymuje rywalki. Tak grali mężczyźni 30 lat temu. Ja tak grałem! - mówi "Gazecie" Wojciech Fibak.

Kolejny dowód na kryzys kobiecego tenisa? - Dowód na to, jak mało wagi kobiety przywiązują dziś do taktyki. Właściwie w ogóle jej nie mają. Są tylko mocne uderzenia. Hiszpanka wcale nie jest taka rewelacyjna, ma np. zdecydowanie słabszy forhend z głębi kortu, ale umiejętnie skraca pole gry. Jej różnorodność uderzeń i atak sprawiają, że może wygrywać z każdą. Hiszpanka zaskoczyła późno, bo dopiero teraz uwierzyła w siebie. Sam jestem ciekaw, co będzie dalej - podkreśla Fibak.

- Wiem, że jestem anomalią - przyznaje Maria, która w młodości uparła się, że na złość wszystkim dookoła będzie atakować. Niektórzy trenerzy nazywali ją wtedy "masochistką". Jej juniorski trener Adres Escoda machnął tylko ręką: - Jak chce, niech tak gra. A nuż coś z tego będzie.

Materiał na numer jeden - Fibak o Radwańskiej ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.