PlusLiga. Siatkarze Jastrzębia przed meczami ze Skrą: Teraz albo nigdy!

Po dwóch meczach o mistrzostwo Polski w Bełchatowie Jastrzębski Węgiel remisuje z broniącą tytułu Skrą. W poniedziałek i wtorek rewanż na Śląsku Jastrzębski Węgiel staje przed niepowtarzalną szansą. Mobilizacja jest wyjątkowa.

- Nie odpowiem na ani jedno pytanie dotyczące dwóch najbliższych spotkań. Proszę, uszanuj powagę sytuacji. Możemy porozmawiać tylko o tym, co za nami - usłyszałem w sobotę od największej gwiazdy drużyny Pawła Abramowa. - Tak my, jak i oni wierzymy w końcowy sukces. Nie wiem, jak długo to wszystko potrwa. Może nawet pięć meczów? Zagwarantować mogę tyle, że nie odpuścimy do samego końca. Była szansa prowadzić 2:0, ale nie ma czego żałować. Okazali się lepsi, i już. Jak pokazał drugi mecz w Bełchatowie, wygra ten, który zachowa więcej sił - stwierdził Rosjanin.

Siatkarze dogrywają sezon resztkami energii, ale czasu na narzekanie nie ma. Po przyjeździe z Bełchatowa trener Roberto Santilli zakomunikował zawodnikom: - Przez najbliższe kilka dni nie chcę słyszeć, że ktoś odczuwa ból albo nie najlepiej się czuje. Nie marudzić, zacisnąć zęby i do roboty, panowie!

Nic dziwnego - stawka jest przecież ogromna. - Chcemy wygrać złoto, bo w sporcie liczą się tylko zwycięzcy - jasno stawia sprawę Grodecki. - I nie ma w tym żadnego zadufania czy hardości. Oddajemy szacunek rywalowi, ale jeśli wejście na szczyt jest możliwe, to sięgnijmy po to trofeum - dodaje.

W Jastrzębiu na finał czekano długie trzy lata. I poprzednio, i teraz na drodze stawał ten sam rywal. Wówczas też zaczęło się od wygranej Jastrzębia na wyjeździe, a skończyło dramatycznie, dopiero w piątym meczu. Ostatnie lata dowiodły, że tylko Jastrzębski Węgiel stanowi realne zagrożenie dla Skry. - Pamiętam, jak przed sezonem wielu znawców wróżyło nam piąte, szóste miejsce. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że zgarniemy puchar i wystąpimy w finale mistrzostw Polski, wziąłbym tę wróżbę w ciemno - mówi szef klubu.

Rzeczywiście niewielu wierzyło w sukces wielonarodowej jastrzębskiej mikstury. Dziś już śmiało możemy uznać, że dokonane transfery w większości się bronią, a Grodecki wiedział, co robi, sprowadzając do Polski Abramowa, choć myślał wówczas głównie o marketingu. Wielka gwiazda dodała klubowi splendoru, ale potwierdziła też klasę sportową. I wedle życzenia prezesa stała się prawdziwym "przywódcą stada". - Nie bałbym się nawet użyć określenia "guru" - twierdzi prezes Jastrzębskiego Węgla, który od kilku lat zaskakiwał głośnymi transferami (Bułgar Plamen Konstantinow, Francuz Guillaume Samica). - Raz, że to wybitni sportowcy, a dwa wielcy profesjonaliści. Młody gracz, widząc Abramowa przychodzącego na trening jako pierwszego i wychodzącego z hali jako ostatniego, dostaje cenną lekcję zawodowstwa - mówi Grodecki.

Nie do przecenienia okazała się także rola trenera Santillego, któremu dano popracować trzeci rok. W tym czasie z anonimowego w siatkarskim światku Australijczyka Yudina zrobił klasowego atakującego, a młokosów Łomacza oraz Czarnowskiego wypromował do reprezentacji Polski. Przebiegły taktyk, który w przerwach w grze podaje chirurgicznie precyzyjne dyrektywy, przejął schedę po rodaku i przyjacielu Tomaso Totolo. Tamten również doprowadził zespół do finału, ale w nim poległ.

Skąd to zamiłowanie do Włochów? - To raczej realna ocena sytuacji - mówi Grodecki. - W latach 70. to oni uczyli się od naszych trenerów. Przykro mówić, ale potem nasi szkoleniowcy popadli w rutynę i zostali w miejscu. Nie miałem wyboru. Chcąc się uczyć, musiałem importować "nowoczesne technologie" - przekonuje prezes.

W Jastrzębiu brakuje tylko kasy. Budżet jest co najmniej o połowę niższy od budżetu Skry. - Pod tym względem nasz finał to walka Dawida z Goliatem - twierdzi Grodecki.

Ale w dwóch pierwszych meczach finału na boisku tej różnicy nie było widać. Co trzeba rzucić na szalę, by wyrwać złoto? - Taktyka i technika są istotne, ale najważniejsze będzie serce do gry. Skra ma problemy, każdy to widzi. My w pierwszym meczu zagraliśmy najlepiej od dawna. Błędów i straconych piłek w drugim meczu nie ma sensu rozpamiętywać. Mamy siłę i wiarę w to, że podołamy. Trzymamy szansę w rękach i nie zamierzamy jej wypuścić - mówi Santilli. - Chłodna głowa, umiejętność opanowania emocji. Tu leży klucz - dorzuca szef jastrzębskiego klubu.

Jeśli tak, to o swoich ludzi może być on spokojny. Nieraz dowiedli, że z presją radzą sobie bez zarzutu, a siła spokoju to ich drugie imię. Dzięki temu są w finale. Na parkiecie cyborgi, poza nim - grupa świetnie czująca się we własnym gronie. - Darzymy się szacunkiem, chronimy siebie i jesteśmy ze sobą na dobre i na złe - podkreśla prezes. - I nie ma znaczenia, jak długo potrwa jeszcze ten finał. Byle skończył się jak trzeba.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.