40 lat po słynnych meczach Górnika Zabrze. Tako Roma momy doma

Kapitan Górnika Stanisław Oślizło: Do arbitra podszedłem ja i Fabio Capello z Romy. Sędzia wyciągnął z kieszeni żeton. Z jednej strony był zielony, z drugiej - czerwony. Wybrałem kolor zielony. Sędzia podrzucił, a kiedy żeton spadł na murawę, zobaczyłem zielony na górze. Wygraliśmy!

Mija właśnie 40 lat od najbardziej dramatycznych meczów polskiej drużyny w europejskich pucharach. Górnik toczył niezapomniane mecze z Romą zakończone dopiero szczęśliwym losowaniem, które dało zabrzanom awans do jedynego polskiego finału.

Górnika kochała wtedy cała Polska. Kibice uwielbiali Włodzimierza Lubańskiego i spółkę, którzy na przełomie lat 60. i 70. rozegrali mnóstwo fantastycznych spotkań. Te najbardziej legendarne wiosną 1970 roku w nieistniejącym już Pucharze Europy Zdobywców Pucharów. Po wyeliminowaniu Olympiakosu Pireus (2:2 na wyjeździe, 5:0 u siebie), Glasgow Rangers (dwa razy 3:1) i Lewskiego Sofia (2:3 na wyjeździe i 2:1 u siebie) los przydzielił zabrzanom AS Roma ze słynnym szkoleniowcem Helenio Herrerą. Nikt wtedy nie mógł przypuszczać, że rywalizacja potrwa aż pięć i pół godziny!

Zaniósł sędziego na miejsce

W Rzymie było 1:1, choć Górnik powinien wygrać: Lubański najpierw trafił w poprzeczkę, a potem poślizgnął się, kiedy już minął bramkarza i miał przed sobą pustą bramkę. Zabrzanie prowadzili po akcji w trójkącie Erwin Wilczek - Lubański - Jan Banaś. Ten ostatni wepchnął piłkę z bliska do pustej bramki. Gospodarze wyrównali po niezasłużonym rzucie wolnym.

Rewanż na Stadionie Śląskim wzbudził gigantyczne zainteresowanie. Wypożyczalnie telewizorów, których nie było wtedy jeszcze w każdym domu, przeżyły oblężenie. Przed meczem Włosi trenowali w Świerklańcu. Herrera spotkał się tam ze znaną prezenterką telewizyjną Krystyną Loską. - Powiedziała mi, że ile razy zapowiadała mecz Górnika, tyle razy zabrzanie wygrali. Zaprosiłem więc waszą "dobrą wróżkę" do Rzymu. Przydałaby się nam taka przed meczami Romy. Prosiłem jednocześnie, żeby przyszła na mecz i wyłamała się z zasady, nie zapowiadając tego meczu - żartował Herrera. Szkoleniowiec Romy był pewny swego, przed meczem wyściskał się serdecznie z hiszpańskim arbitrem Ortizem de Mendebilem.

Stadion był wypełniony do ostatniego miejsca. Włosi już w 2. minucie objęli prowadzenie - po faulu Rainera Kuchty na Elvio Salvorim rzut karny wykorzystał dzisiejszy selekcjoner reprezentacji Anglii i największy ulubieniec Herrery - Fabio Capello. Kiedy wydawało się, że Górnik przegra i zakończy piękną przygodę, dosłownie w ostatniej minucie Włosi popchnęli w polu karnym Jerzego Gorgonia (sfaulować potężnego Gorgonia trzeba było umieć). Karnego bezbłędnie wykorzystał Lubański.

Wspomina Wilczek: - Jurek na chama poszedł do przodu, sfaulowali go, a że był śnieg, więc linii nie było za dobrze widać. Nie było do końca jasne, czy stało się to w polu karnym. Sędzia biegł, by to sprawdzić, wpadł na mnie, a ja go właściwie zaniosłem na miejsce, gdzie jest "jedenastka". Nie mógł już nic innego zrobić, jak podyktować karnego! Był upragniony remis. Już w trzeciej minucie dogrywki Lubański wykorzystał sprytne podanie Wilczka i z prawie zerowego kąta strzelił drugiego gola. Kiedy Śląski świętował już awans, Francesco Scaratti wyrównał. Widzowie w rozpaczy opuszczali stadion, nie wiedząc, że wtedy bramki strzelone w dogrywce nie liczyły się "podwójnie".

Nie tylko widzowie. - Byliśmy przekonani, że odpadliśmy. Do szatni weszliśmy ze spuszczonymi głowami, przygnębieni. Po chwili wpadł nasz kierownik, który rozmawiał z sędziami. "Nie wszystko stracone. Przed wami trzeci mecz, już za tydzień" - mówił gorączkowo. Wstąpiła w nas nadzieja - wspomina Wilczek. Trzeci mecz odbył się we francuskim Strasburgu i... znów padł remis. Mecz jak zwykle był dramatyczny. Stanisław Oślizło: - Atakujemy, Zyga Szołtysik szykuje się do dośrodkowania, Lubański pędzi do centry. Z tego mogła być bramka. I wtedy wszystkie światła gasną. Nie widzimy się na odległość centymetra!

Radiową i telewizyjną relację z meczu chłonęła prawie cała Polska. Sprawozdawcą Polskiego Radia ze Strasburga był 90-letni dziś Roman Paszkowski. - Przebiegu samego meczu, proszę mi wybaczyć, to ja już nie pamiętam. Ale doskonale sobie przypominam, że dwukrotnie gasło wtedy światło na stadionie - mówi radiowiec. - Za pierwszym razem zwyczajowo powiedziałem: "oddaję głos Warszawie". Słuchacze w Polsce zaczęli jednak masowo telefonować do radia i domagać się stałego kontaktu ze sprawozdawcą. Wróciłem więc zaraz na antenę, i trzeba było "haftować". Na szczęście dzień wcześniej zrobiłem sobie krótką wycieczkę po Strasburgu, spotkałem się z polonusami, coś tam więc opowiadałem o mieście i jego historii. Udało się jakoś z tego wybrnąć - śmieje się. W tamtych czasach to nie rzuty karne decydowały o wygranej, tylko losowanie. Mało kto pamięta, że francuski sędzia Roger Machin, który skrzywdził Górnika (uznał bramkę Capello, przy której obrońca Latocha był bezpardonowo faulowany), przeprowadzał tego dnia losowanie dwa razy. Przed meczem zabrzanie przegrali (oba zespoły chciały grać w białych strojach). Drugie, po meczu - o niebo ważniejsze - wygrali. "Corriere dello Sport" na pierwszej stronie umieścił ogromny tytuł: "Solo la sorte li ha piegati", czyli "Dopiero los ich zgiął" (to o Romie rzecz jasna).

Szczęśliwy zielony kolor

Komentator telewizyjny Jan Ciszewski mówił w uniesieniu: "Teraz dopiero, proszę państwa zaczną się największe emocje z 300-minutowego maratonu! (...) Ślepy los decydować będzie, który zespół wejdzie do finału. Orzeł czy reszka? Komu pięciofrankówka rzucona przez pana Machina przyniesie szczęście - pytał dramatycznie. Ciszewski się mylił. Oślizło: - Sędzia wyciągnął z kieszeni żeton. Do arbitra podszedłem ja jako kapitan Górnika oraz Capello. Sędzia poobracał ten żeton, wybrałem kolor zielony, Capello - czerwony. Sędzia podrzucił żeton, ten zawirował, wreszcie spadł na murawę. Pochyliliśmy się, zobaczyłem zielony. Wygraliśmy! Wyskoczyłem w górę, za chwilę wszyscy koledzy... Nie zawsze miałem takie szczęście. Kilka lat wcześniej losowanie rozstrzygało naszą rywalizację z Duklą Praga. Wtedy sędzia ukrył w dłoniach dwa papierki. Ja wybrałem ten z napisem: "out". Było po nas. Oślizło trzeciego meczu z Romą nie wspomina jednak zbyt dobrze. - Omal nie spóźniliśmy się na mecz, bo autokar w ogóle nie podjechał po nas pod hotel! Szczęśliwie polonusi z Francji i Niemiec, którzy przyjechali po autografy, zabrali nas swoimi samochodami. Przebierałem się w drodze, wbiegłem na stadion 20 minut przed pierwszym gwizdkiem, gdy Włosi już dawno rozgrzewali się w najlepsze. Potem okazało się, że Francuzi przygotowali jeden autokar dla obu ekip, ale Herrera powiedział kierowcy, że ma po nas nie jechać, bo autokar jest do wyłącznej dyspozycji Włochów - opowiada kapitan Górnika.

Żony niepotrzebnie zabrane

Potem był finał w Wiedniu z Manchesterem City. Zygfryd Szołtysik: - Wszyscy nas chwalą, nawet po 40 latach, a prawda jest taka, że mogliśmy ten puchar zdobyć. Nastawienie było nie takie, jak być powinno. Zarząd powiedział, że zrobiliśmy już bardzo dużo, wszyscy wkoło chwalili, nic dziwnego, że zabrakło nam motywacji. Druga sprawa to sprowadzenie na ten mecz Węgra Kalocsaya. Trenerem był Michał Matyas, tymczasem władze klubu wymyśliły, ze w ustalaniu taktyki pomoże Kalocsay, który od roku już nas nie trenował. To nie był dobry pomysł - uważa Szołtysik.

Porażki z Manchesterem nie mógł odżałować Eryk Wyra, ówczesny prezes Górnika, choć zaraz po meczu chwalił piłkarzy. - Ten puchar to my już mieliśmy prawie w kieszeni. Popełniłem błąd i pozwoliłem zawodnikom zabrać ze sobą do Wiednia żony. Gonitwy po sklepach tak ich wymęczyły, że na boisku byli cieniem zespołu. Nim się zorientowali, było 0:2 - mówił legendarny prezes Górnika, który zmarł w 2005 roku.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Działacze Górnika i tak wykorzystali pobyt na wiedeńskim stadionie. Podpatrzyli nowinki techniczne. Zainteresowały ich na przykład urządzenia zapewniające jednakową temperaturę we wszystkich pomieszczeniach łaźni dla zawodników...

Erwin Wilczek: - Co jakiś czas przeglądam gazety z tamtych lat. Szkoda tego meczu w Wiedniu. Drużyny, z którymi wcześniej wygrywaliśmy, wcale nie były gorsze od City. Kompleksy mieliśmy jakieś wobec tych Anglików czy co?

Gdzie są chłopcy z tamtych lat

Jan Banaś, 67 lat. Występował w polonijnych klubach w Ameryce, w Meksyku (Atletico Espanol Ciudad de Mexico), w Belgii (Lokeren). Prowadził bar koło dworca w Mikołowie. Osiem lat temu w Zabrzu odbył się mecz Orłów Górskiego z oldbojami Górnika, dochód przeznaczono na operację endoprotezy pana Jana. Obecnie jest stałym gościem na meczach Górnika.

Alojzy Deja. Przez wiele lat kluczowy zawodnik trzecioligowej Walki Makoszowy. Pracował w kopalni. W 1991 roku popełnił samobójstwo. Miał 42 lata.

Stefan Florenski , 77 lat. W 1981 roku W Gelsenkirchen szkolił juniorów, jednocześnie przez pięć lat był operatorem maszyny, która ciągnęła wozy z węglem. Emeryt.

Jan Gomola , 69 lat. Bronił tylko z Olympiakosem. W 1974 roku jako pierwszy polski piłkarz podpisał kontrakt zagraniczny, grał cztery lata w Meksyku. Po powrocie został trenerem. Mieszka w Ustroniu, pracuje z młodzieżą.

Jerzy Gorgoń, 61 lat. Ostatnie lata kariery spędził w szwajcarskim Sankt Gallen. Tam też był trenerem rezerw i juniorów. Pracował w szkółce piłkarskiej w Gossau. Mieszka w Szwajcarii.

Hubert Kostka, 70 lat. Został trenerem, zdobywał mistrzostwo Polski z Szombierkami i Górnikiem Zabrze, przez wiele lat pracował w Szwajcarii. W pewnym okresie poważny kandydat na selekcjonera. Dziś emeryt górniczy, mieszka pod Raciborzem.

Rainer Kuchta , 67 lat. Mieszka w Niemczech. Pracował tam fizycznie w firmie Ginger produkującej wyposażenie kuchenne.

Henryk Latocha, 67 lat. W 1973 roku wyjechał do Rapidu Wiedeń, grał też w GKS Katowice. Mieszkał w Austrii, ale niedawno wrócił na stałe do rodzinnego Bierunia.

Włodzimierz Lubański. Od 1976 roku w Belgii. Gwiazda Lokeren. Przez wiele lat był właścicielem kawiarni. Jest menedżerem z licencją. Obecnie drugi trener Lokeren. Ma 63 lata.

Jerzy Musiałek. Grał w Szombierkach, potem w Holandii. Zmarł w Gliwicach w1980 roku na zawał serca. Miał 38 lat.

Alfred Olek. Pracował w kopalni Knurów. Od 1990 roku na górniczej emeryturze. Trenował młodzież w Victorii w Pilchowice. Zmarł w 2007 roku. Miał 66 lat.

Stanisław Oślizło . 73 lata. Ikona klubu. Był menedżerem, trenerem I drużyny, kierownikiem sekcji piłki nożnej. Obecnie rzecznik prasowy.

Hubert Skowronek. Zginął w 1979 roku wypadku samochodowym między Polkowicami a Lubinem. Miał 38 lat.

Władysław Szaryński, 63 lata. Grał jeszcze w Zagłębiu Sosnowiec, potem we francuskiej Dunkierce. Trener w wielu klubach, potem nauczyciel wf. Emeryt górniczy, przez pewien czas był właścicielem kiosku z artykułami spożywczymi. Mieszka w Sosnowcu.

Zygfryd Szołtysik, 68 lat. Po odejściu z Górnika w 1978 roku występował w Toronto Falcons, potem w Górniku Knurów. W połowie lat 80. wyjechał do Niemiec, gdzie występował jeszcze do 1990 w zespołach niższych lig. Mówi, że jest szczęśliwym emerytem.

Erwin Wilczek, 70 lat. Mieszka we Francji. W Valenciennes był najlepszym strzelcem II ligi francuskiej. Krótko prowadził reprezentację Gabonu, w 1987 roku gaboński zespół AS Sogara Port Gentil doprowadził do finału Pucharu Mistrzów Afryki.

pp

Andrzej Kuchar: Biznes na piłce? Nie za mojego życia czytaj tutaj ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.