Regionalny działacz o PZPN: Oni mnie wszyscy rąbią. Na pieniądzach i na ideach

- Zrobiłem więcej dla polskiej piłki niż Grzegorz Lato - mówi Stanisław Syguła z Łodzi. Prezes PZPN Grzegorz Lato w oficjalnym liście miesza go z błotem.

Jacek Sarzało: Grzegorz Lato przysłał panu oficjalne pismo na papierze firmowym, w którym napisał, że pańska działalność w strukturach PZPN jest szkodliwa, a ten, kto rekomendował pana do związku, popełnił błąd. Co pan zrobił prezesowi?

Stanisław Syguła*: Najpierw to ja wysłałem do niego list, w którym zawiadomiłem pana prezesa, że zaproponowałem swojemu macierzystemu związkowi w Łodzi, by domagać się rezygnacji Laty.

Lato pisze, że mało go interesuje pańska ocena jego pracy i żeby nie powtarzał pan plotek rodem z magla. Sądzi pan, że prezesowi PZPN wypada zwracać się w ten sposób do działacza niższego szczebla?

- To jest właśnie skandal. Jestem takim samym związkowcem jak on. Powiem więcej, o ile na boisku Lato na pewno zrobił więcej dla polskiej piłki niż ja, o tyle w pracy działacza to ja zrobiłem więcej. Od ponad 12 lat pomagam klubom. Najdłużej działałem w Sokole Aleksandrów Łódzki. Byłem tam prezesem, finansowałem drużynę, doprowadziłem ją od A-klasy do dzisiejszej drugiej ligi. Płacę na szkolenie młodzieży, utrzymuję kilku trenerów dzieci. Działam, jak potrafię, wkładam w to wszystkie swoje siły i niemałe pieniądze. Nigdy nie dostałem nic od związku.

Dlaczego chce pan dymisji Laty?

- Po wyborach mówił, że jeżeli w ciągu roku nie uporządkuje polskiej piłki, ustąpi. Dziś uważam, że powinien. Ja się na nim bardzo zawiodłem. Z tego, co donosiły media, PZPN podjął w ostatnim roku wiele fatalnych decyzji. Podnieśli płace prezesa i niektórych działaczy, mnóstwo pieniędzy idzie na administrację, co chwila wybuchają afery o umowy ze sponsorami, w karygodny sposób zwolnił trenera Beenhakkera, ostatnio mamy skandal w Szczecinie, gdzie delegatów na zjazd w 2008 r. wybrano niezgodnie z prawem.

Nie wiedział pan, jak działa PZPN? Przecież sam pan jest we władzach wojewódzkich.

- Oczywiście, że nie wiedziałem. Ze związkiem miałem przez te wszystkie lata kontakt raczej jako prezes klubu i jego sponsor, czyli klient. Głównie płacąc coraz wyższe haracze. Za licencję, za sędziów, za zgłoszenia zawodników, za kartki. Za wszystko trzeba płacić. Miałem tego dosyć i w ubiegłym roku dałem się namówić na start w wyborach w Łódzkim ZPN. Dostałem się do zarządu.

Wreszcie mógł się pan od środka przekonać jak to działa.

- Bardzo szybko się przekonałem. Przede wszystkim o tym, że nie mam szans wpływania na jakiekolwiek decyzje zapadające czy to na szczeblu lokalnym, czy w samym PZPN. Myślałem, że mój głos będzie się liczył. Zobaczyłem, że nawet za przyjazd na posiedzenia zarządu Łódzkiego ZPN członkowie biorą delegacje. A ja głupi myślałem, że to działalność społeczna.

Ale za to już pan wie, co się dzieje na szczytach władz związku.

- Myśli pan, że ktoś dzielił się ze mną jakimikolwiek informacjami? Wolne żarty. Cała moja wiedza o posunięciach związkowej centrali do dziś płynie z gazet i telewizji.

Prezes ŁZPN Edward Potok jest członkiem zarządu związku. Nie mógł pan go zapytać?

- Prezes Potok to mi jeszcze nie odpowiedział oficjalnie na moją propozycję apelu do Laty o dymisję. Najpierw twierdził, że mój wniosek muszą przejrzeć prawnicy, później w ogóle przestał reagować.

Uważa pan, że prezes Lato powinien dzwonić do pana po każdym posiedzeniu zarządu, po każdym spotkaniu z Andrzejem Placzyńskim i po każdym podpisaniu nowej umowy?

- To są ekstremalne przykłady. Oczywiście, że nie. Chodzi mi o ogólne zasady komunikowania się z tzw. dołami. Taki kontakt musi być obowiązkiem władz. Nie przypuszczałem, że w strukturze PZPN doły w ogóle nie mają znaczenia. Nikt o niczym nie informuje, nie mówiąc już o konsultowaniu decyzji. A Lato uważa się za Boga. Nie liczy się z nikim, co jest tragedią. Widziałem go raz, kiedy przed rokiem przyjechał do Łodzi z panem Greniem i prosili o poparcie w wyborach. Te wszystkie nazwiska: Kręcina, Piechniczek, inni, to dla mnie magia. A przecież oni wszyscy są na szczycie także w pewnym stopniu dzięki mnie.

Ale to jest właśnie demokracja. Pan wybiera delegatów wojewódzkich, oni, także w pana imieniu, prezesa i zarząd.

- To bagno, a nie demokracja. Jak w tej reklamie, oni mnie wszyscy rąbią. Na pieniądzach i na ideach. Ja wierzyłem w to, co robię. A to jest jedna wielka obłuda.

Będzie pan na zjeździe 20 grudnia?

- Proponowano mi, bym pojechał i zabrał głos, ale odmówiłem. Nie jestem delegatem, nie wiem, czy by mnie dopuścili do mikrofonu. Nie będę się prosił. Ale apeluję do delegatów, by nie udzielali absolutorium członkom zarządu.

Słyszał pan, że wewnątrzzwiązkowa opozycja przygotowuje bunt?

- Słyszałem. Chyba trudno będzie odwołać władze. Dużo może zależeć od tego, czy głosowanie nad absolutorium będzie jawne, czy tajne.

* Stanisław Syguła, od 2008 r. członek zarządu Łódzkiego ZPN. Wieloletni sponsor podłódzkich klubów niższych klas. Diler i właściciel warsztatów samochodowych

Bunt w PZPN. 20 grudnia - skończy się Lato ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.