Reprezentacja Polski - 90 minut biegu do zera

W inauguracyjnym dla selekcjonera Smudy sparingu troszeczkę podobał mi się pressing naszych graczy na połowie rywali. Poza tym nie podobało mi się nic - o meczu Polska - Rumunia (0:1) pisze Rafał Stec.

Wróciły wszystkie zmory towarzyskich wprawek w futbolu naszych czasów oraz oryginalnie już polskie zmory meczów kadry w roku 2009: beznadziejna murawa, tym razem w formie posypanych piaskiem bagnistych wertepów pod korkami wykręcających niezamierzone piruety piłkarzy, odrętwienie na trybunach, emocje o temperaturze jeszcze niższej od listopadowej, rozpaczliwe szukanie na boisku kogokolwiek, kto pokazuje cokolwiek.

Znęcać się nad piłkarzami nie chcę, wolę im pogratulować, że nie połamali kończyn. Ale świadomie napisałem, iż ów stosowany natychmiast po utracie piłki pressing podobał mi się tylko "troszeczkę". "Troszeczkę" to słowo kluczowe dla opisu cierpień naszych kopaczy. Żeby dostrzec ich boiskowe ćwierćosiągnięcia, trzeba totalnego skupienia i oka wytrawnego znawcy.

Kamil Kosowski udzielał w przerwie wywiadów jako najlepszy na boisku. Najlepszy, nie przeczę, był. W detalu jego ofensywne dokonania z pierwszej połowy wyglądały tak: nasz lewoskrzydłowy kopnął piłkę w pole karne czterokrotnie, z tego RAZ celnie, czyli do kolegi z drużyny; nasz lewoskrzydłowy RAZ udanie dryblował; nasz lewoskrzydłowy ANI RAZU nie strzelał.

Po przerwie Kosowski poprawił skuteczność i dośrodkował celnie DWA RAZY. Wstrząsające, ale on istotnie pozostawił po sobie stosunkowo korzystne wrażenie. [Pozostaje wątpliwość, czy nadwiślański piłkarz - wiemy, jak zazwyczaj ma wytrenowany organizm - będzie w stanie utrzymać formę reprezentacyjną do 35. roku życia, czyli do Euro 2012].

Biegający po przeciwległej flance Kuba Błaszczykowski też kilka razy kopnął w pole karne. Do partnera piłka nie dofrunęła ANI RAZU. Dryblował z powodzeniem nasz prawoskrzydłowy RAZ. Wstrząsające, ale Błaszczykowski nie bez powodu uchodził za jedynego polskiego gracza ofensywnego klasy europejskiej.

Przepraszam, że się powtórzę: trzeba konesera [wytrwałego konesera!], by w sparingach tego gatunku wynaleźć obiecujące drobiazgi. Nawet przy skrajnej życzliwości i wyrozumiałości usprawiedliwionej stanem boiska. Inna statystyka, obiecuję, że ostatnia, dalszych tortur nie będzie: siedmiokrotnie Polacy kopali nieruchomą piłkę z rzutu rożnego lub wolnego na połowie przeciwnika, do partnera dotarła ona RAZ. Wstrząsające, ale mimo wszystko oni naprawdę wypadli lepiej niż w poprzednich meczach.

Coś się mimo wszystko na boisku zdarzyło, nasi mieli szansę gola strzelić, a Rumuni wręcz go strzelili [też się ślizgali, więc asystę wykonali w pozycji leżącej]. Zatem "troszeczkę" piłki nożnej - głównie dzięki rywalom - jednak obejrzeliśmy.

Przed półwieczem awangardysta John Cage skomponował "4 minuty 33 sekundy". Nie tylko koneserom zapewne wbił się ów utwór w uszy, zapamiętać go łatwo - nie ma w nim ani jednego dźwięku. Zaczyna się, potem jest cisza, kończy się. Kiedy oglądam nasz futbol - niedawny ligowy hit Wisły z Legią też miał statystyki dążące ku zeru - odnoszę coraz silniejsze wrażenie, że my, Polacy, zbliżamy się do wytworzenia meczu, w którym piłki nożnej w tradycyjnym jej rozumieniu nie będzie już wcale. Że pozostanie nam tylko zatytułować go "90 minut", wyeksportować w świat, przejść do historii.

Jak "4 minuty 33 sekundy" da się zagrać na dowolnym instrumencie, tak "90 minut" da się przecież zagrać dowolnymi piłkarzami. Nawet Kokoszką i Dudką, popełniającymi w Warszawie zatrzęsienie błędów.

Mecz z Rumunią powinien być trzecim selekcjonera Smudy, ale był pierwszym, bo PZPN pod intelektualnym patronatem Antoniego Piechniczka próbował wepchnąć na ławkę powolnego sobie Stefana Majewskiego. Szkoda. Szkoda bezmyślnej straty bezcennego czasu. Chyba wszyscy poczuli, jak trudno będzie składać reprezentację w nieskończenie dziś smutnych gierkach towarzyskich. Sam Smuda umiał pochwalić drużynę tylko za zaangażowanie, czyli wybronił się komplementem używanym dopiero wtedy, gdy za nic innego pochwalić się nie da.

Gdzie szukać pocieszenia? W konstatacji, że smętne klapy z Rumunami też są niezbędne, by trener dokonał selekcji negatywnej. W myśleniu magicznym - skoro Polacy nie strzelili gola od 370 minut, a dłuższą serię bez bramki kadra miała ostatnio dziesięć lat temu, za kadencji Jerzego Engela, to znaczy, że od zera też można dobrnąć do zwycięstw w bojach o punkty. Choć ja po rumuńskiej nudzie czuję przede wszystkim niepokój, że niebagatelny problem, jak mi się wydaje, będzie miał selekcjoner nawet z wyborem, kogo postawić w bramce.

Nieudany debiut Smudy - Polska - Rumunia 0:1 ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.