Skaut Anderlechtu: W Brazylii łatwo znaleźć nowego Rogera

- Sprowadzenie piłkarza do Anderlechtu trwa od trzech do dwunastu miesięcy i zaczyna się pół roku przed otwarciem okna transferowego - opowiada Paweł Gunia

W 1991 r. 18-letni Gunia wyemigrował z rodzicami do USA. Grał w drużynie Long Island University w Nowym Jorku, od 1999 r. był jej trenerem. Skończył zarządzanie w sporcie. Sześć lat temu przeniósł się do Brazylii i założył firmę menedżerską. Po trzech latach zrezygnował i został skautem Anderlechtu Bruksela.

Michał Szadkowski: Dlaczego nie szuka pan piłkarzy dla polskich klubów?

Paweł Gunia: A zastanawiał się pan, dlaczego w fazie grupowej Ligi Mistrzów gra ponad 90 Brazylijczyków, a w naszej ekstraklasie zaledwie kilku? Polskie kluby nie mają zaufania do tutejszych piłkarzy. Po części to wina Antoniego Ptaka, który wymyślił brazylijską Pogoń Szczecin. Pomysł był świetny, ale zabrakło konsekwencji i cierpliwości. Młode talenty trzeba szkolić i stopniowo wprowadzać do drużyny. Tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Zresztą inne polskie kluby nie grzeszą profesjonalizmem przy kupowaniu piłkarzy.

To znaczy?

- Kiedy Wisła interesowała się Marcelo, do Brazylii przyjechał dyrektor sportowy Jacek Bednarz i oglądał go w kilku meczach. Zrobił świetny interes, bo to piłkarz, który miał świetną opinię wśród skautów. Dziś 22-letni obrońca jest wart ok. 3 mln euro. Ale ta sama Wisła zupełnie inaczej przeprowadziła transfer Beto. Każdy skaut w Brazylii powiedziałby panu, że to piłkarz, który w wieku 19 lat grał w reprezentacji juniorów, ale później zatrzymał się w rozwoju. Żeby takie rzeczy wiedzieć, trzeba piłkarza zobaczyć, popytać, spędzić trochę czasu w Brazylii. Wisła załatwiła sprawę na odległość i bardzo się zawiodła. Polskie kluby jak żadne inne specjalizują się za to w testach. Ładują piłkarza do samolotu i po 24 godzinach lotu wysyłają na trening. Często w środku zimy. Bez sensu.

Testy organizują także wielkie kluby

- Ale nie tylko na ich podstawie oceniają piłkarza. Wcześniej długo go obserwują, zaproszenie na testy jest ostatnim z wielu etapów, a nie pierwszym i ostatnim.

Działacz polskiego klubu powie panu, że nie stać go na utrzymywanie skauta w Brazylii.

- Wisłę, Legię i Lecha na pewno stać. O współpracy nie wspominając. Nie chodzi tylko o Brazylię. Świetnych piłkarzy można znaleźć w Wenezueli czy Paragwaju. Choć w polskiej lidze sprawdził się Hernan Rengifo, a dużo pożytku może być z Andersona Cueto, żaden klub, łącznie z Lechem, nie robi nic, by na stałe przeszukiwać tamtejsze rynki.

Ekstraklasę podbili Roger, Cantoro, Rengifo i Marcelo. Ale większość graczy z Ameryki Południowej furory nie zrobiła.

- Polacy korzystają z usług pseudoagentów, którzy w większości nie maja zielonego pojęcia o poziomie ekstraklasy. Im zależy na sprzedaniu piłkarzy, na których mogą zarobić. W nosie mają interes klubu. Skaut jest z klubem związany, więc musi znaleźć gracza o odpowiednich umiejętnościach w niezłej cenie.

W Polsce można usłyszeć, że rynek brazylijski jest tak dobrze spenetrowany, że nie mają czego szukać.

- Bzdura. Pan myśli, że na mecz II ligi brazylijskiej przychodzą skauci całej ligi holenderskiej, angielskiej, hiszpańskiej i siedzą sobie na głowach? Anderlecht jest jedynym klubem z Belgii, który ma tutaj skautów. Na meczach spotykam kolegów pracujących dla Manchesteru United, Arsenalu, Chelsea, Romy, PSV czy Bayernu. Dla Niemców pracują Giovane Elber i Paulo Sergio. Ale oni szukają piłkarzy, którzy od razu wskoczą do pierwszego składu, a za kilka lat będą wśród najlepszych na świecie. To nie z nimi ma ścigać się nasza ekstraklasa. Potencjalnych gwiazd polskiej ligi po brazylijskich boiskach biega sporo, żaden z nich nie ma szans na grę w MU. Przynajmniej od razu

Takich jak Roger?

- Zapewniam, że znalezienie piłkarza takiego formatu nie jest trudne. Ale polskim klubom oprócz kontaktów brakuje też cierpliwości. Poza geniuszami typu Alexandre'a Pato, który zachwycał skautów od 16. roku życia, większość brazylijskich piłkarzy trzeba przystosować do gry w Europie. Rok temu Anderlecht z mojego polecenia kupił Reynaldo i cały sezon w rezerwach uczył go gry. Od tego sezonu jest już w składzie pierwszej drużyny i wchodzi na kilka, kilkanaście minut. Dają mu czas, bo wiedzą, że to piłkarz z wielkimi możliwościami, który za kilka lat może być jednym z najlepszych na świecie. W Polsce żąda się od piłkarza, by tydzień po przyjeździe czarował jak Ronaldinho.

Jak w takim razie piłkarz trafia do Anderlechtu?

- Operacja trwa od trzech do dwunastu miesięcy i zaczyna się pół roku przed otwarciem okna transferowego. Od czterech miesięcy zajmuję się transferami styczniowymi. Chodzę na 40 meczów miesięcznie, tych obejrzanych na DVD i w telewizji nie zliczę. Jeśli piłkarz mi się spodoba, zaczynam działać.

Dzwoni pan do Belgii?

- Zanim to zrobię, oglądam go w 5-6 meczach. Robię wywiad środowiskowy. Muszę wiedzieć, jak piłkarz został wychowany, co mówią o nim koledzy, znajomi i trenerzy. Przede wszystkim jednak poznaje jego rodzinę. Od młodszego brata po babcię.

Dlaczego to takie ważne?

- Dojście do poziomu światowego w 90 procentach zależy od psychiki, a tę kształtuje wychowanie. Niektórzy piłkarze w kilka miesięcy zostają milionerami. Łatwo stracić grunt pod nogami. Proszę popatrzeć na Adriano, który kilka miesięcy temu zrezygnował z wielomilionowego kontraktu z Interem i wrócił do Brazylii. Dopóki żył jego ojciec, jeszcze sobie jakoś radził. Po jego śmierci wszystko się posypało.

Dlatego po śmierci ojca sprowadził do Mediolanu babcię?

- Szukał oparcia, ale prędzej czy później sam musiał się zmierzyć ze wszystkim. I przegrał. Zupełnie inaczej do kariery przygotowano Kakę. U niego fundament wytworzony w domu jest niebywale silny. Miał normalną rodzinę, która za młodu pilnowała, by się nie pogubił. Pewnie pomaga mu też wiara, ale to indywidualna sprawa. Dlatego za kilka lat Kaka będzie wymieniany jako jeden z najlepszych piłkarzy w historii, obok Zidane'a czy Maradony. Adriano nie ma już na to szans.

Czy zdarza się, że piłkarza z wysokimi umiejętnościami dyskwalifikuje wywiad środowiskowy?

- Jeśli widzę, że rodzina skupia się tylko na pieniądzach, a nie interesuje jej jego rozwój, pojawia się problem. Zatrudnienie takiego piłkarza to wielkie ryzyko. Nie da się opisać, pod jaką presją żyją zawodowi gracze. Są śledzeni 24 godziny na dobę, miliony ludzi patrzą na nich i oceniają. Dlatego w Anderlechcie psycholodzy uczą juniorów, jak radzić sobie z zainteresowaniem mediów, presją i uwielbieniem.

Co po wywiadzie środowiskowym?

- Do Brazylii przyjeżdża szef skautów. Zazwyczaj trzy razy do roku, chyba że zdarza się coś specjalnego.

Czyli gdy znajduje pan nowego Pelego...

- Przez trzy lata pracy dla Anderlechtu miałem jeden taki przypadek. Zobaczyłem Mauricio Alvesa i chwyciłem za telefon. Niestety, szybszy od Anderlechtu okazał się Villarreal. Hiszpanie zapłacili za niego 1,2 mln euro. To nowy Cristiano Ronaldo, wkrótce wypłynie.

W normalnych warunkach szef skautów ogląda 2-3 mecze piłkarzy, których polecałem.

Zdarza się, że nie zgadza się z pana wyborem?

- Pewnie. Dwa i pół roku temu polecałem Anderlechtowi Ramiresa. Belgowie stwierdzili, że nic z niego nie będzie. Kilka miesięcy temu Benfica zapłaciła za niego 7,5 mln euro. W czerwcu zdobył z Brazylią Puchar Konfederacji. Jego kolega z kadry Andre Santos dwa lata temu nie miał klubu. Mówiłem: "Bierzcie go w ciemno". Nie chcieli, bo nie mieli go gdzie zobaczyć. Latem Fenerbahce zapłaciło za niego 5 mln euro. Obie wpadki zdarzały się na początku współpracy z Anderlechtem. Dziś ufają mi na tyle, że pewnie następnego Andre Santosa, by wzięli.

Szef skautów akceptuje pana piłkarza. Co dzieje się dalej?

- Do pracy zabiera się dyrektor sportowy i trener, który decyduje, czy piłkarz jest mu potrzebny. Jeśli tak, do Brazylii przyjeżdża prezes i rozmawia o finansach.

A co jeśli do końca okna transferowego zostały trzy dni, a trzech lewych obrońców Anderlechtu leczy ciężkie kontuzje i następcę trzeba znaleźć na gwałt?

- Razem z dwoma współpracownikami odpowiedzialnymi za rynek brazylijski, co miesiąc sporządzamy raporty, w których umieszczamy po trzech graczy na każdej pozycji. Jeśli zdarza się sytuacja, o której pan mówi, Anderlecht ma kilkunastu kandydatów. Przecież oprócz nas takie raporty tworzą skauci z Argentyny, Urugwaju, Kamerunu, Europy Wschodniej, Skandynawii. Mam wyliczać dalej?

Czyli w każdym momencie na każdą pozycję Anderlecht ma 20 kandydatów. Jak często lista się zmienia?

- Co miesiąc. Wystarczy, że piłkarz przestaje się rozwijać, złapie poważną kontuzję lub zostanie sprzedany do Europy i zastępujemy go innym. Listą zarządza szef skautów. Oczywiście oprócz seniorów istnieje też lista juniorów i dzieci.

Co robi Anderlecht, jeśli znajdzie pan dziewięcioletniego geniusza?

- Coraz rzadziej klub decyduje się na przeniesienie rodziny do Brukseli. To stwarza problemy, bo rodzicom trzeba dać pracę, a rodzeństwo posłać do szkoły. Dlatego taki piłkarz zostaje umieszczony w filialnym klubie Anderlechtu w Brazylii. Po trzech miesiącach leci do Europy. Po następnych trzech wraca. I tak aż do skończenia 18 lat. Jeśli nadal w niego wierzą, proponują mu kontrakt.

Jak to się dzieje, że Brazylia co rok eksportuje kilkuset piłkarzy, a źródło nie wysycha?

- To wielki kraj, choć rozwijający się, wciąż bardzo biedny. Dzieciaki nie mają tak łatwego dostępu do internetu i playstation, więc kopią piłkę. Najczęściej kilkuletnią, którą grał starszy brat i zagra młodszy. To nie kwestia świetnej bazy czy trenerów. Gdyby w brazylijskich klubach były takie same warunki jak w Belgii, reprezentacja "Canarinhos" nigdy nie przegrałaby meczu.

Pamięta pan pierwszego piłkarza, który dzięki panu trafił do Europy?

- Dziesięć lat temu, gdy jeszcze nie miałem ze skautingiem nic wspólnego, poleciłem koledze agentowi 18-letniego Luisa Fabiano. Kilka tygodni później Brazylijczyk grał już w Rennes. Nie sprawdził się i wrócił do domu. Dopiero po paru latach okazało się, że miałem rację. Dziś Fabiano gra w Sevilli i pierwszej jedenastce reprezentacji Dungi.

Oprócz piłkarzy do Anderlechtu we współpracy z PZPN szuka pan także piłkarzy z polskimi korzeniami do gry w reprezentacji Polski.

- Na razie obserwuję pomocnika, który znajduje się w szerokiej kadrze U17 Brazylii oraz rodzeństwo - bramkarza i obrońcę z roczników 1991 i 1990. Lista nie jest imponująca, ale szukam dopiero od kilku miesięcy. Jestem przekonany, że coś z tego wyjdzie. Gdyby ktoś wcześniej zapytał, Luis Filipe Kasmirski z Deportivo La Coruna dziś grałby już w reprezentacji Polski.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.