Jerzy Dudek: Chcemy wygrać Ligę Mistrzów

- W szatni III-ligowej Concordii czy I-ligowym Sokole Tychy pytałem siebie, co tu robię. Po pierwszym treningu w Feyenoordzie chciałem z płaczem wracać do Polski. W Liverpoolu myślałem, że ten poziom nie dla mnie. Do Madrytu pojechałem bez kompleksów - mówi bramkarz Realu dziennikarzowi "Gazety"

Robert Błoński: Wstydził się pan, oglądając ostatnie mecze reprezentacji?

Jerzy Dudek: Byłem trochę zażenowany. Grali o wielką stawkę, a nie było widać mobilizacji. Od wielu lat nie mamy indywidualności. Wszystko, co dotąd osiągaliśmy, było efektem zaangażowania, serca i dobrej atmosfery. Teraz tego brakowało.

Można to jakoś wytłumaczyć?

Coś nie grało. Nie było drużyny, wypaliła się formuła, a zawodnicy stracili wiarę w awans po porażkach w Bratysławie i Belfaście.

Dotąd kadra umiała wygrywać z równymi sobie albo słabszymi drużynami.

U trenerów Engela i Janasa byli zawodnicy potrafiący unieść presję. Zdarzały nam się słabe mecze, męczyliśmy się, ale charakter zawsze mieliśmy. Teraz dwa razy byłem w hotelu "Piramida" po meczach o punkty i nie zauważyłem, by ten zespół żył ze sobą. By był razem. Po porażkach wypada posiedzieć do trzeciej-czwartej nad ranem i pogadać. Ostatni raz grałem w kadrze w meczu z Finlandią w Bydgoszczy trzy lata temu. Popełniłem błąd, przegraliśmy 1:3. Po meczu usiedliśmy w hotelu wszyscy. Cała grupa rozmawiała z Leo. Nie było tak, że trzech poszło na górę, czterech na dół. Gadaliśmy razem, bo tylko tak można osiągnąć sukces. Teraz tej atmosfery nie było. Najgorsze jest to, że odchodzi pewna grupa ludzi i zastępców nie widać.

Pana faworyt do zastępcy Beenhakkera?

Skorża, Kasperczak albo, po rozmowach z dyrektorem Cracovii i moim przyjacielem Tomkiem Rząsą, Lenczyk. Maciek ma doskonały kontakt z zawodnikami, u Janasa wykonywał 80 procent roboty. Idealnie się nadaje. Kasperczaka nie skreślam ze względu na doświadczenie, Górnik to był wypadek przy pracy. Za panem Lenczykiem przemawia charyzma.

Pomówmy o wielkiej piłce. We wtorek Real rozpoczyna marsz po wygraną w Lidze Mistrzów? Finał tej edycji w Madrycie na Santiago Bernabeu.

To nasz cel i wymarzone zwieńczenie roku. Musimy więc walczyć o wszystko. W ostatnich dwóch latach cel Realu był jasny: Liga Mistrzów, La Liga i Puchar Hiszpanii. Z takim składem nie było na to szans, przede wszystkim w Champions League. Teraz mamy 25 zawodników światowej klasy. Na trybuny wędrują reprezentanci krajów. Brakuje zgrania, ale przyjdzie z czasem.

W czerwcu kończył się panu kontrakt z Realem. Był pan już na walizkach, jak to się stało, że umowa została przedłużona?

Poprzedni sezon był słaby, prezydent, trener i kilku zawodników zostało przeznaczonych do "odstrzału". Mówiło się o zmianie wizerunku klubu. Na wakacje przyjechałem do Polski spakowany w 80 procentach. Uznałem, że mój pobyt w Realu się skończył. Odezwał się jednak nowy dyrektor sportowy Jorge Valdano i zaproponował roczną umowę. Żona, kiedy dowiedziała się o ofercie, poprosiła, bym choć raz podjął decyzję familijną. Kontrakt podpisałem dla rodziny. Skazałem się na ławkę rezerwowych, ale żona i trójka dzieci są szczęśliwe. Jednak za rok chyba wrócimy do Polski.

Kaka, Ronaldo to wielkie nazwiska, ale czy kluczowym transferem nie jest pozyskanie Xabiego Alonso do środka pomocy?

W Liverpoolu trzymał balans między obroną a atakiem. Dyrygował wszystkim, miał mnóstwo przechwytów, ale i konstruował akcje. Takiego zawodnika nam brakowało. Real zawsze ma zawodników gwarantujących kilkadziesiąt bramek rocznie. Żeby wygrać Ligę Mistrzów potrzeba czegoś więcej. La Ligę można wygrać z pięcioma porażkami, o odpadnięciu z Champions League decyduje czasem jedno spotkanie. Real od pięciu lat nie kwalifikował się do ćwierćfinału. Musiał wzmocnić defensywę. Defensywę mamy wreszcie taką, która gwarantuje, że zaistniejemy w pucharach.

Kto będzie miał większy wpływ na grę zespołu, Kaka czy Ronaldo?

Kaka został kupiony na osłodę przegranego ostatniego sezonu. Cristiano spełnił swoje marzenia, przyjeżdżając do Madrytu. Ale chcemy uniknąć sytuacji, że Real zależy od jednego piłkarza, bo wtedy zespół staje się czytelniejszy dla rywali. Ludzie oczekują, że Ronaldo sam będzie wygrywał nam mecze. To wielka gwiazda, zrobi swoje, ale reszta musi mu pomagać. W każdym spotkaniu, kiedy ma piłkę, jest przy nim trzech rywali. Dzięki temu inni mają miejsce. Kaka, Ronaldo, Alonso będą świadczyć o sile Realu. Ale przede wszystkim musimy być zespołem. Indywidualności wygrywają pojedyncze mecze, trofea zdobywa drużyna.

Jak pan się odnajduje w tym towarzystwie?

Moje życie piłkarskie to jedna wielka niespodzianka. W szatni III-ligowej Concordii czy I-ligowym Sokole Tychy pytałem siebie, co ja tutaj robię. Po pierwszym treningu w Feyenoordzie chciałem z płaczem wracać do Polski, bo myślałem, że się nie nadaję. W Liverpoolu po pierwszym dniu, pomyślałem w hotelu, że ta liga i ten poziom nie jest dla mnie... Do Realu przyjechałem po sześciu latach w "The Reds", po wygraniu Ligi Mistrzów. Nie miałem żadnych kompleksów, ani problemów ze znalezieniem miejsca w szatni. Gdybym się nie nadawał, nie przedłużono by ze mną umowy. Radzę sobie świetnie, tak uważam.

Wiele osób zastanawia się, czy trener Pellegrini poradzi sobie w Realu. Czy to odpowiedni człowiek na tym stanowisku.

Real chciał Arsene'a Wengera, ale Francuz został w Arsenalu. Menedżerowie z Premier League boją się Hiszpanii. Tu jest taka presja, że trener może być zwolniony po trzech-czterech meczach. Na Wyspach w wielkich klubach pracuje się po kilkanaście lat. W Hiszpanii są tradycje wyrzucania trenerów po kilku słabych meczach. Pellegrini to dobry wybór. Potrafi rozmawiać z zawodnikami. Widać, że będzie stosował rotację w składzie. Poza tym tak ciężko jak z nim, jeszcze w Realu nie trenowałem. Na obozie mieliśmy po trzy treningi dziennie i nikt nie grymasił. Poważną pracę łączy z humorem, który dodaje pewności. Ale w Hiszpanii trener jest dobry zawsze do pierwszej porażki. Schustera po pierwszym sezonie okrzyknięto najlepszym szkoleniowcem w historii klubu. Po dwóch miesiącach pracy w drugim roku - najgorszym.

Czy rotacja będzie dotyczyć też pozycji bramkarza?

Nie sądzę. Pozycja Casillasa jest niepodważalna. Po niedzielnym treningu rozmawiałem o tym z Ruudem van Nistelrooyem. Zadał mi podobne pytanie. Odpowiedziałem, że na razie rotacja bramkarzy jest duża, ale na treningach. Wtedy zmieniamy się z Ikerem często.

W pierwszym roku w Realu słyszałem, że przed ważnym meczem w Lidze Mistrzów Schuster lubi zostawiać bramkarza numer jeden w domu. Okazało się to nieprawdą. W lidze zagrałem raz. Potem przyszedł Ramos, wystąpiłem w jego ligowym debiucie i to wszystko.

Teraz większych nadziei na grę też nie wiążę. Kiedy odchodziłem z Anfield, Rafa Benitez mówił mi, że w Madrycie czeka mnie mnóstwo roboty. Bo gdy los sprawi, że dostanę szansę w Realu, to nikt nie będzie chciał słyszeć tłumaczenia, że byłem nieprzygotowany. Czekam więc na nią, jak będzie potrzeba, zagram i, mam nadzieję, nie zawiodę. Ale Iker nie za bardzo lubi i chce odpoczywać od grania.

Rywalizacja z Barceloną?

Wiosną upokorzyli nas w Madrycie, wygrywając 6:2. W tym sezonie gramy dopiero w listopadzie, ale już wszyscy mówią o tym meczu. Mamy się zrewanżować Katalończykom. Tamta porażka to był wypadek przy pracy. Zagraliśmy sercem, a nie głową. Zapominaliśmy, że ambicja to nie wszystko. Polecieliśmy do przodu, zapominając o obronie i potencjale ofensywnym rywala. Dlatego ponieśliśmy historyczną klęskę.

Liga hiszpańska czy Liga Mistrzów?

To drugie. La Ligę już wygrałem dwa lata temu. Teraz jako obcokrajowiec chcę poczuć w Realu smak triumfu w Champions League. Podobnie myśli większość chłopaków.

W Primera Division wygrywają Real i FC Barcelona ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA