US Open. Nerwy puściły Serenie

- Przysięgam na Boga, że wezmę piłkę i wepchnę ci ją do gardła - krzyczała w półfinale do sędziny liniowej Serena Williams. Z wielkim hukiem wyleciała z turnieju.

Dunka polskiego pochodzenia Caroline Wozniacki (WTA 8) i nierozstawiona Belgijka Kim Clijsters zmierzą się w kobiecym finale US Open. Z powodu deszczu został on przesunięty z soboty na niedzielę. Męski finał rozegrany będzie dopiero w poniedziałek.

Wozniacki dość łatwo wygrała w półfinale z Belgijką Yaniną Wickamyer (WTA 50) 6:3, 6:3. Clijsters okazała się lepsza od Sereny Williams (WTA 2), ale spotkanie między dwiema byłymi rakietami numer jeden na świecie przejdzie do historii z innego powodu. Williams rozpętała w końcówce awanturę, przy której bledną wszystkie wybryki Johna McEnroe. "Wstyd na cały świat" - pisał dzień później "Los Angeles Times", nawołując do długiej dyskwalifikacji Amerykanki i przykładnej kary finansowej.

Coś złego wisiało w powietrzu właściwie od samego początku. Williams nie radziła sobie bowiem z Clijsters i bardzo źle to znosiła. Wściekła roztrzaskała rakietę w drobny mak po ostatniej piłce przegranego 4:6 pierwszego seta. Sędzina główna Louise Engzell dała jej wtedy rutynowe ostrzeżenie. Nie działo się jednak jeszcze nic nadzwyczajnego - wybuchowy Rosjanin Marat Safin rozbijał nawet po pięć rakiet w meczu.

Drugi set nie przyniósł jednej zmiany. Clijsters przeważała, a Williams nie potrafiła tego zaakceptować. Wybuch nastąpił przy stanie 5:6 i 15:30, gdy Serena serwowała, a Belgijkę dzieliły dwie piłki od zwycięstwa. Pierwszy serwis Amerykanki był autowy, a po drugim padła niespodziewana komenda "foot fault", która oznaczała, że Serena nadepnęła na linię przed odbiciem piłki. Błąd stóp ma taki sam efekt jak aut, Williams straciła więc punkt, zrobiło się 15:40, a Clijsters miała dwa meczbole.

Wtedy Amerykanka eksplodowała. Podeszła do liniowej sędziny, która wywołała "foot fault" i wymachując rakietą pokrzykiwała na nią przez chwilę. W relacji TV nie było wyraźnie słychać, co krzyczała Serena, ale amerykańskie media szybko to ustaliły dzięki świadkom, którzy siedzieli blisko zajścia na trybunach. - Lepiej, żebyś się nie myliła, bo przysięgam na Boga, że wezmę tę piłkę i wepchnę ci ją do gardła. Przysięgam na Boga! - wrzeszczała Williams. Według niektórych relacji w gazetach padło też kilka niecenzuralnych słów na "F".

Sędzina liniowa podbiegła do głównego arbitra i zdała jej relację z tego, co się stało. Na korcie pojawił się też Brian Earley, czyli szef wszystkich sędziów. Wezwano Serenę, która oburzona krzyknęła: "Ja miałam grozić jej śmiercią? Chyba żartujecie!".

Nikt jednak nie żartował. Williams dostała drugie w meczu ostrzeżenie (tzw. code violation), co zgodnie z regulaminem oznacza utratę punktu, a że cała awantura miała miejsce przy meczbolu, spotkanie po prostu się skończyło. Williams podeszła pogratulować zdezorientowanej Clijsters i wściekła pomaszerowała do szatni.

Amerykańskie media właściwie nie pisały w niedzielnych wydaniach o niczym innym. Podkreślają, że od czasów Johna McEnroe nie było takiego skandalu. "McEnroe był nieobliczalny, przeklinał, ale nigdy nie groził sędziom w taki sposób, jak zrobiła to Serena. Williams zachowała się skandalicznie. Powinna być zdyskwalifikowana na długo i zapłacić karę" - napisał "LA Times". Gazety podkreślają, że zajście pokazało charakter Williams, która nigdy nie umie pogodzić się z porażką. Ubolewają, że doszło do niego w najbardziej oczekiwanym meczu turnieju, oglądanym przez kilkanaście milionów widzów. "Serena Williams uchodziła za wzór do naśladowania dla młodego pokolenia. Co mają sobie teraz pomyśleć?" - napisała jedna z gazet.

Na konferencji prasowej Serena udawała, że nic wielkiego się nie stało. Czy sędzinie liniowej należą się przeprosiny? - Ja miałabym kogoś za coś przepraszać? Nikomu nie groziłam. Nie pamiętam, co dokładnie mówiłam, ale wiem, że to była walka, a to był bardzo ważny punkt. Czy to jest pierwszy w historii sportu przypadek, gdy sportowiec jest niezadowolony z decyzji arbitra? Dajcie spokój - stwierdziła Williams.

Telewizyjne powtórki pokazały, że sędzina liniowa się pomyliła - Serena nie popełniła w feralnej akcji błędu stóp, ale nikogo to już nie interesowało. Nawet Williams zapytana przez dziennikarzy, czy widziała zapis wideo, wzruszyła ramionami: - Co za różnica, jakie to ma znacznie?

Największymi poszkodowanymi całego zajścia były Clijsters i Wozniacki, których wielkie sukcesy umknęły uwadze mediów. 26-letnia Belgijka została pierwszą od czasów Evonne Goolagong (1980) tenisową mamą w finale Wielkiego Szlema. Belgijka wróciła do tenisa miesiąc temu po dwóch latach przerwy i wciąż nie jest nawet notowana na liście WTA (trzeba zagrać trzy turnieje). Jej pozycja w rankingu jest opisana jako "9999". Do meczu z Clijsters nikt nie zdołał urwać Serenie nawet seta. Belgijka wygrała z Williams dopiero drugi raz w karierze (na 9 meczów). Wygrała, bo okazało się, że wróciła równie mocna, ale przede wszystkim dlatego, że w każdym jej geście widać niesamowity głód tenisa. Coś, czego Serena Williams, nie ma już od kilku lat.

Dla Wozniacki finał Szlema to największy sukces w karierze. Mówiąca po polsku Dunka w ciągu dwóch lat wykonała gigantyczny postęp - w styczniu 2007 r. była jeszcze 237. na świecie. Kolejny sezon zakończyła na 64. pozycji, a ostatni już na 12. - Mówcie mi Karolina, wybrałam Danię, ale bardzo cieszy mnie wsparcie polskich fanów - mówiła Wozniacki "Gazecie" w styczniu. Jej ojciec Piotr grał w piłkę nożną w Zagłębiu Lubin, mama Anna reprezentowała Polskę w siatkówce. O tym, że córka gra dla Danii, zdecydowała ich zarobkowa emigracja w latach 80. W duńskim sporcie nie ma dziś popularniejszego sportowca niż Caroline. - My traktujemy ją jak swoją, więc wy tym bardziej powinniście - żartował szwedzki dziennikarz na Wimbledonie, który dużo pisze o Wozniacki, bo jest ze Skandynawii.

Niepodważalnym faktem jest, że od czasów Jadwigi Jędrzejowskiej przed II wojną światową aż do tego roku w wielkoszlemowym finale singla nie było nikogo, kto mówiłby płynnie po polsku.

Specjalny tenisowy serwis o US Open 2009 ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.