Justyna Kowalczyk walczy o złoto MŚ

Po raz pierwszy większe nadzieje na medal mistrzostw świata daje nie Adam Małysz, tylko Justyna Kowalczyk, która w czwartek w południe startuje do biegu na 10 km stylem klasycznym. Jest faworytką do złota

Musiały upłynąć lata morderczej pracy na treningach, tysiące kilometrów na nartach, rolkach, rowerze czy własnych nogach, doświadczeń smutnych i porażek przeplatanych sukcesami, by w środę trener Aleksander Wierietielny spojrzał prosto w oczy dziennikarzom i powiedział: - Jestem optymistą.

Kto zna twardego szkoleniowca ze Wschodu, wie, że takich słów nie używa często, by nie napisać: prawie nigdy. Zwraca raczej uwagę na rywalki i wmawia, że piąte miejsce też będzie znakomite. W 1993 roku doprowadził do złotego medalu biatlonistę Tomasza Sikorę, teraz chce powtórzyć sukces z Kowalczyk. I pewnie dopnie celu.

Polka jest mocna, z sezonu na sezon robi postępy, ale wreszcie nic nie stanęło na drodze podczas przygotowań. Nie chorowała, nie bolał Achilles. - Dojrzała, jest mocna fizycznie i psychicznie - ocenia Józef Łuszczek, jedyny dotąd polski mistrz świata w biegach. - Od 1978 roku, czyli od 31 lat, czekam, aż ktoś powtórzy mój sukces. Osiwiałem od tego czekania, ale może już dość?

Łuszczek skomentuje w czwartek występ Kowalczyk w TVP. Polka wygrała w tym sezonie trzy biegi PŚ, w tym dwa ostatnie na 10 km techniką klasyczną.

W klasyfikacji PŚ jest trzecia, ale zdobyła już prawie o sto punktów więcej niż w poprzednim sezonie, kiedy na koniec PŚ zajęła... trzecią lokatę. - Rywalki robią postęp, ja też -mówiła skromnie w niedzielę po wygranej w Valdidrento. W środę rozmawiać nie chciała. Oszczędza energię na start, z dziennikarzami radością - miejmy nadzieję - podzieli się na mecie.

Może się okazać, że jej najgroźniejszą rywalką będzie... aura. Bo formę ma niebywałą - mocnym Finkom "dokładała" ostatnio po kilkadziesiąt sekund. W Libercu jest na razie minus pięć stopni i sypie gęsty śnieg. - Wiele będzie zależało od smarowania nart - mówi Wierietielny. - Wolałbym mróz i słońce. Byłoby łatwiej. Ale znajdziemy wyjście. Ja posmaruję nartę pod stopą, żeby dobrze trzymała na podbiegach. Ulf Olsson [szwedzki serwismen Kowalczyk] posmaruje końcówki nart, żeby dobrze jechały na zjazdach i prostych.

Trasa sprzyja Kowalczyk. Polka lubi podbiegi, a na dwóch pięciokilometrowych pętlach będzie ich w sumie sześć. Nie są ani za długie, ani za strome. Takie w sam raz.

Wierietielny na trasie będzie od siódmej rano, razem z serwismenami zajmie się przygotowaniem nart. Justyna, jak zwykle, wstanie po piątej rano. Trochę poczyta i o siódmej wyjdzie na lekki rozruch. Potruchta godzinę w okolicy domu, w której mieszka, i dwie godziny przed startem pojawi się w dzielnicy Vesec, gdzie usytuowane są trasy.

Na igrzyskach w Turynie Polka zasłabła w biegu na 10 km techniką klasyczną. Była faworytką, nie wytrzymała psychicznie i omdlała z emocji. Straty powetowała sobie brązowym medalem na 30 km.

Dwa lata temu MŚ w Sapporo przegrała przez lekkomyślność. Wyszła na dwór bez czapki i przeziębiła się. Trener Wierietielny przeżył to mocno. Dwa lata przygotowań wzięły w łeb. Kowalczyk zdaje sobie sprawę, że w Japonii zawiodła trenera, za którym skoczyłaby w ogień. W Libercu chce mu to wynagrodzić. Nadszedł jej czas.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.